Marzenie o zebraniu w jednej drużynie najlepszych piłkarzy, podziela wielu możnych tego świata. Piłka stała się zabawką w rękach bogaczy, co tego lata doświadczaliśmy dobitnie, gdy Florentino Perez wymazywał z tabel kolejne rekordy. Jeszcze nikt nie zapłacił za piłkarza 94 mln euro (C. Ronaldo), jeszcze nikt przed nim nie wydał 250 mln w jednym oknie transferowym. Czy to wystarczy Realowi Madryt, by w ciepły sobotni wieczór 22 maja 2010 roku zagrać na swoim Santiago Bernabeu? Przez pięć kolejnych lat najbardziej utytułowany klub świata był poniżany w 1/8 finału Ligi Mistrzów, wielkie pieniądze, które wydał Perez mają zagwarantować, że czas przyglądania się angielskiej dominacji minął. Właściwie to prezes Realu ma jeszcze większą motywację niż pobicie Liverpoolu, czy Manchesteru. Pod bokiem, w Barcelonie wyrosła mu najlepsza drużyna poprzedniego sezonu, a chyba w ogóle ostatnich lat, bo styl gry zespołu Pepa Guardioli sprawił, że uwielbienie dla klubu z Katalonii stało się zjawiskiem globalnym. Bukmacherzy stawiają w tym sezonie właśnie na Barcelonę, której siłą jest nie tylko armia zaciężna, ale też wychowankowie jej własnej szkółki "La Masia" (w ostatnim finale LM grało ich ośmiu). Poza wzorcowym przygotowaniem do zawodu Xaviego, Messiego, Iniesty, Puyola, Valdesa, Pique, czy wchodzących do drużyny Krkica, albo Pedro możliwości finansowe klubu z Katalonii są ogromne. Gdy trener Liverpoolu Rafa Benitez poprosił właścicieli klubu o obrońcę dostał 2 mln funtów na Greka Kyrgiakosa, w tym samym czasie Guardiola zapłacił 25 mln na Czyhrynskiego z Szachtara. Barca wydała latem 100 mln euro na kosmetykę drużyny, bo ją już miała. Jedyny szkopuł w tym, że klub z Katalonii broni tytułu, a od powstania Ligi Mistrzów w 1992 roku nikomu się to jeszcze nie udało. Milan (1995), Ajax (1996), Juventus (1997), Manchester (2009) rok po triumfie docierali nawet do finału, ale za każdym razem przegrywali. Piłkarze Guardioli mają jednak motywację szczególną, by zdobyć w finale twierdzę największego rywala - Santiago Bernabeu. A może los uśmiechnie się w końcu do innego bogacza, który swoje marzenia związał z futbolem? Roman Abramowicz wpakował w Chelsea już prawie 800 mln euro. W 2003 roku rosyjski oligarcha wydawał się być hrabią Draculą (dwa lata temu chciał nawet odkupić jego zamek w Bran), który wyssie soki z futbolowego krwiobiegu skupując wszystkich najlepszych graczy. Kupił wielu, mimo to do dziś triumfu w Champions League nie doczekał. Chelsea grała w tym czasie pięć razy w półfinale, 15 miesięcy temu stanęła do finału w Moskwie i przegrała z MU po karnych. Futbol to nie jest łatwy biznes, czasem zależy od rzeczy tak nieprzewidywalnych jak to, że piłkarz poślizgnie się przy decydującym strzale (jak John Terry w Moskwie). Rekordowe wydatki Abramowicza i Pereza dają szansę na sukces, ale nie dają gwarancji. Rosjanin nie wydał fortuny tego lata, kupił tylko Żirkowa - sprowadził jednak trenera, który wie jak Champions League się podbija. Carlo Ancelotti wygrywał ją z Milanem, jako trener i piłkarz. Nawet w najdroższych i najwspanialszych rozgrywkach klubowych zdarzały się jednak cuda. W 2004 roku w finale spotkało się przeciętnie zamożne Porto ze skromnym AS Monaco. Potem do finału docierali już tylko najbogatsi: Liverpool, Milan, Barcelona, Arsenal, Chelsea i Manchester United. W ostatnich pięciu latach w finale zawsze grał klub Premier League, a w trzech ostatnich w półfinale były po trzy kluby angielskie. Teraz ma się to zmienić. Kluby z kontynentu - szczególnie hiszpańskie bazując na dogodnych przepisach podatkowych (podatek od zarobków piłkarza wynosi w Hiszpanii 24 proc, na Wyspach 50 proc) nie są dziś przy klubach z Premier League ubogimi krewnymi. Przeciwnie. Zwłaszcza, że Real i Barcelona, które nie mają jednego właściciela i nie muszą działać jak firmy w kryzysie oglądając pięć razy każde wydane euro. Dla Anglików stało się to koniecznością. Barcelona, Real, a także zespoły włoskie upokorzone przez Wyspiarzy w 1/8 finału poprzedniej edycji chcą skończyć z dominacją Premier League. Dlatego Perez wydał latem fortunę na Ronaldo, Kakę, Benzemę, Xabiego Alonso, czy Albiola. Najbardziej utytułowany wśród trenerów Alex Ferguson nie widzi jednak powodów, by hierarchia ustanowiona w Champions League musiała się zmienić. Ostrzega klub z Madrytu, by pomarzył na wstępie o półfinale, bo tam Anglicy wpuszczali ostatnio między siebie najwyżej jeden klub z reszty świata (Milan lub Barcelonę). Ferguson nie cierpi Realu, wypomina mu nawet "frankistowską przeszłość" i chętniej niż o problemach swojego Manchesteru opowiada o możliwym fiasku koncepcji Pereza. Jego zdaniem gwiazdozbiorowi z Madrytu, w którym sztandarową postacią jej jego portugalski uczeń Cristiano Ronaldo, brakuje elementarnej równowagi między atakiem i obroną. Szkot mówi, że widzi ją za to w Liverpoolu, Chelsea, Arsenalu i Barcelonie. Z pewnością do faworytów Champions League zalicza też swój Manchester, choćby Ronaldo wydawał się nie do zastąpienia. Jest jeszcze jeden bogacz, który marzy o tytule nr 1 w Europie dla swojego klubu. Massimo Moratti nasycony czterema kolejnymi tytułami mistrza Włoch kazał Jose Mourinho zbudować drużynę na Ligę Mistrzów. Na transfery wydał 50 mln - czyli wszystko, co dostał z Barcelony za wymianę Ibrahimovica na Eto'o. Wzmocnił każdą formację kupując Diego Milito, Mottę, Sneijdera, Lucio i czeka na sukces. Tak jak wzmocniony Brazylijczykiem Diego Juventus. Problem Włochów polega jednak na tym, że największą wiedzę na temat jak wygrywa się Champions League ma inny piłkarski magnat Silvio Berlusconi. Tylko, że po stracie Kaki jego Milan zależy dziś od pewnego zębatego faceta, który ostatni wielki mecz zagrał ponad trzy lata temu. Jak ta kontynentalna ofensywa i wyspiarski kontratak się skończą? Wszystko rozstrzygnie się nie w środę, ale po raz pierwszy w sobotę 22 maja 2010. Stadion Santiago Bernabeu będzie areną, gdzie swoje piłkarskie marzenie spełni kolejny z możnych tego świata. POLACY W LIDZE MISTRZÓW: Kuszczak (MU), Fabiański, Szczęsny (Arsenal), Dudek (Real) - czyli stały zestaw rezerwowych bramkarzy, którzy w tym roku zagrają pewnie jeszcze mniej, co dziś już nie powinno boleć wyłącznie Szczęsnego. Oni jednak w komplecie znajdą się pewnie w 1/8 finału. Michał Żewłakow (Olympiakos), Marcin Żewłakow, Kamil Kosowski, Adrian Sikora (APOEL), Rafał Murawski (Rubin Kazań), Grzegorz Krychowiak (Bordeaux). Ich na boisku zobaczymy znacznie częściej, za to większości ich drużyn raczej nie zobaczymy w następnej rundzie. A to sprawi, że drogi bliźniaków Żewłakowów w Lidze Mistrzów nie mają raczej szans się skrzyżować. Pieniądze w LM: Zwycięstwo w grupie - 800 tys euro, remis - 400 tys. Awans do 1/8 finału - 3 mln euro, awans do ćwierćfinału - 3,3 mln, do półfinału - 4,2, awans do finału - 5,5. Zwycięstwo - 3,5 mln euro. FAWORYCI Premier League: Arsenal, Manchester Utd, Chelsea i Liverpool W latach 1977-84 Anglicy wygrywali Puchar Europy siedmiokrotnie. W 1985 roku po tragedii na Heysel kluby z Wysp wyleciały z europejskich rozgrywek, by swoją pozycję odbudować dopiero teraz (grali w każdym z ostatnich pięciu finałów). Od trzech lat dominują w Lidze Mistrzów zdecydowanie mając za każdym razem trzy kluby w półfinale. 16 miesięcy temu w Moskwie Manchester Utd pokonał Chelsea po rzutach karnych, ale w Rzymie trofeum odebrała mu Barcelona. Primera Division: Barcelona, Real, Sevilla, Atletico Madryt Poza Realem (9 razy) i Barceloną (3 razy) żaden hiszpański klub nie zdobył Pucharu Europy. W 2000 i 2001 roku szansę miała Valencia, która przegrała jednak dwa finały. W ostatnich latach honoru Primera Division bronił głównie klub z Katalonii, pięć ostatnich edycji Real kończył w 1/8 finału. Teraz, po wielkiej rewolucji w składzie chce odzyskać utraconą pozycję w Europie. Serie A: Inter, Juventus, Milan, Fiorentina Od 1989 roku w 10 kolejnych finałach Pucharu Europy tylko raz nie zagrał zespół z Włoch. Jeszcze w 2003 roku mieliśmy włoski finał Milan - Juventus, rozstrzygnięty po bezbramkowym remisie w rzutach karnych. W tamtym okresie Milan docierał do finału aż osiem razy (częściej niż jakikolwiek inny klub), z czego nie wywalczył trofeum tylko trzy razy. Tym razem jednak klub Berlusconiego wydaje się rozbity. Kaka odszedł do Realu, a Ronaldinho wciąż nie może się odnaleźć. Większe szanse zdaje się mieć Juventus i Inter, które jednak w ostatnich latach przeżywały w Lidze Mistrzów ciężkie czasy. Przed rokiem żaden włoski klub nie przebił się do ćwierćfinału. Pozostali: Bayern, Lyon, Porto Czterokrotny zdobywca Pucharu Europy Bayern Monachium wierzy w swoje skrzydła. Po odkupieniu z Realu Robbena i powrocie do gry Ribery'ego powoli zapomina o zapaści w Bundeslidze. W ostatnich latach jednak klub zatracił swój niezłomny charakter stając się kandydatem do gry najwyżej w ćwierćfinale. Akcje innych klubów Bundesligi stoją zdecydowanie niżej. Francuzi wymyślili Puchar Europy, ale tylko jeden ich klub go zdobył (Marsylia 1993). Francuski hegemon Olympique Lyon miał być kilka lat temu nową siłą Champions League, ale nigdy nie zagrał nawet w półfinale. W tym roku po raz pierwszy od siedmiu lat nie startuje w rozgrywkach jako mistrz, musiał stanąć nawet do eliminacji i wydaje się, że nie powinien zwojować więcej niż dotąd. FC Porto będzie miało kłopot, by wyjść z grupy. Dalej, jak zwykle może być groźne dla najlepszych, ale powinno się zatrzymać w ćwierćfinale. GRUPA A: Bayern, Juventus, Bordeaux, Maccabi Hajfa W 1/8 finału powinni znaleźć się Niemcy i Włosi. Każde inne rozwiązanie byłoby sensacyjne. GRUPA B: Manchester United, CSKA Moskwa, Besiktas Stambuł, Wolfsburg Manchester poza zasięgiem silnej reszty. Obok giganta z Old Trafford awansować może każdy. GRUPA C: Milan, Real Madryt, Olympique Marsylia, FC Zurych Real jest pewniakiem, kłopoty z wicemistrzem Francji może mieć raczej Milan, choć to klub z gigantycznym dorobkiem w tych rozgrywkach (7 zwycięstw). Malutki rewanż za finał w 1993 roku, gdy klub Bernarda Tapie pokonał giganta Berlusconiego. Oba zespoły był znacznie mocniejsze niż teraz. GRUPA D: Chelsea, Porto, Atletico Madryt, APOEL Nikozja Chelsea musi dać sobie radę, Atletico poznało siłę Porto w 1/8 finału ubiegłego sezonu. O rewanż będzie bardzo trudno. Kamil Kosowski, Marcin Żewłakow i Adrian Sikora są chyba bez szans, ale będą mieli same hitowe mecze. GRUPA E: Liverpool, Lyon, Fiorentina, Debreczyn Liverpool jest najsilniejszy, mocny będzie Lyon, Fiorentina musi się wznieść na wyżyny. Na miejscu Debreczyna miała być Wisła. Niech gracze z Krakowa zobaczą ile stracili. GRUPA F: Barcelona, Inter, Dynamo Kijów, Rubin Kazań Jesiennych wyjazdów na Wschód boją się nawet giganci klubowej piłki, a jednak kłopoty Barcelona, czy Interu byłyby sensacyjne. Dla wielu piłkarzy reprezentacji Polski skończyła się już wielka piłka, dla Rafała Murawskiego jeszcze nie. GRUPA G: Sevilla, Rangers, VfB Stuttgart, Unirea Urziceni Z pierwszej trójki awansować może każdy, choć bardziej Sevilla niż Rangers, czy Stuttgart. GRUPA H: Arsenal, AZ Alkmaar, Olympiakos, Standard Liege Arsenal zdaje się być poza zasięgiem, może w 1/8 finału zobaczymy Polaka w grze (Michał Żewłakow), bo szanse Olympiakosu są spore. Co na to kluby z Beneluksu? <a href="http://dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1774993">DYSKUTUJ O ARTYKULE Z DARKIEM WOŁOWSKIM!</a>