"Real patrzy na Mourinho" - dziennik "Marca" specyficznie postrzegał pierwszy półfinał Champions League, w którym Inter podejmował Barcelonę na Giuseppe Meazza. Dla Portugalczyka to była okazja, by udowodnić, że jest jedynym trenerem na świecie mającym pomysł na powstrzymanie ekspansji ekspresu z Katalonii. Mourinho odniósł spektakularny sukces (choć na razie tylko połowiczny), mistrz Włoch wygrał 3-1, a splendory spadły na niego. Taktyka powstrzymania Xaviego i Messiego to był jego autorski pomysł. Talent Mourinho porównywany jest do Helenio Herrery, twórcy catenaccio i sukcesów Interu. Portugalczykowi średnio się to podoba, mówi, że on nie każe swoim piłkarzom modlić się przed meczem. W Madrycie już wiedzą jednak, kto potrafi stworzyć drużynę będącą w stanie przezwyciężyć wszelkie europejskie kompleksy. Inter czeka na finał Pucharu Europy 38 lat, na jego zdobycie od czasów Herrery (1965), aż wreszcie zatrudnił Mourinho, który przełamania impasu jest tak blisko zaledwie po 20 miesiącach. Latem dostał na transfery tylko 50 mln euro (zarobione na wymianie Ibrahimovicia na Eto'o), podczas gdy prezes Realu Florentino Perez wydał pięć razy więcej. Real potrzebuje środków nadzwyczajnych Kompleksy Realu nie sięgają w przeszłość tak głęboko, ale sześć kolejnych porażek w 1/8 finału Champions League wytworzyło w Madrycie przekonanie, że potrzebne są środki nadzwyczajne. Te nadzwyczajne środki Perez wydał na piłkarzy ostatniego lata, ale skromniutki Lyon wykoleił pociąg prowadzony przez Ronaldo i Kakę. Przy okazji swój europejski egzamin oblał Manuel Pellegrini. Prasa w Hiszpanii skrupulatnie zbiera dowody na to, że dni obecnego trenera Realu są policzone i to bez względu na wynik wyścigu o mistrzostwo Hiszpanii z Barceloną. Niedawno sam Pellegrini przyłożył do tego rękę. Zapytany czy czuje poparcie Pereza odparł, że musi wystarczyć mu przychylność Jorge Valdano (dyrektor generalny) i Miguela Pardezy (dyrektor ds. futbolu), bo prezes ma taki styl pracy, iż z trenerem nie kontaktuje się bezpośrednio, ale przez nich. "Jako pracownik nie mogę nie akceptować zwyczajów panujących w klubie". Czy Prezesa stać na to, aby dzielić się władzą? Czy tylko jeden człowiek jest w stanie go zastąpić? Wielu ludzi w Madrycie wierzy, że Mourinho jest "The Special One". By wyrwać go z Interu trzeba zapłacić 9 mln euro odszkodowania, ale to jak na standardy Realu kwota śmieszna. Za Pellegriniego Villarreal dostał latem 4 mln. Mourinho zarabia w Mediolanie 9 mln za sezon, ale na to także stać Florentino Pereza. Pytanie jest inne: czy prezesa Realu stać na to, by dzielić się władzą? Portugalczyk jest pracoholikiem, wodzem absolutnym, który nie dopuszcza myśli o tym, że o jakichkolwiek szczegółach dotyczących drużyny, mógłby decydować kto inny (nie mówiąc o transferach). Ma osobowość i doświadczenie w zdobywaniu pozycji, pracował przecież u Romana Abramowicza i teraz Massimo Morattiego. Mourinho zastał Inter drewnianym, a zostawi murowanym? W Mediolanie Mourinho ma władzę absolutną nad wszystkim, co dotyczy drużyny. Zreformował ośrodek Interu, kazał dobudować dwa nowe boiska, jedno zostało zadaszone - wszystko według jego pomysłów. Zbudowano dla niego pomieszczenia, gdzie ma cały sprzęt potrzebny do analiz. Przyjeżdża tam jako pierwszy: o 8:30 rano i wychodzi ostatni późnym wieczorem. Jest obsesyjnie drobiazgowy w obserwacji rywali. Każdy z jego piłkarzy dostaje kartkę z numerem gracza, za którego odpowiada przy stałych fragmentach gry. Mourinho wyznacza nawet zawodników, którzy mogą kontaktować się z prasą. Cały sztab szkoleniowy przywiózł do Mediolanu własny, z wyjątkiem pierwszego z asystentów - poprosił, by był to ktoś z miejscowych. Czy takie metody gotów byłby zaakceptować Perez? Prezes Realu sam decyduje w sprawach transferów. Lubi zatrudniać trenerów, kierować ich pracą z tylnego siedzenia, a potem zwalniać w razie braku sukcesów. Pellegrini był ósmym szkoleniowcem, na którego postawił obwieszczając światu, że Chilijczyk ma wszystkie atuty, by prowadzić nową galaktyczną drużynę. Cierpliwości starczyło na 12 miesięcy. Calcio nienawidzi Jose ze wzajemnością Nie ma wątpliwości, że Mourinho chce opuścić Serie A. Mówi, że calcio go nienawidzi, i on nienawidzi calcio. Opowiada, że w Italii ma wyłącznie wrogów i czuje się jak na bezludnej wyspie. Jego wyzywający styl i prowokacyjne zachowanie włoski futbol znosi gorzej niż znosił angielski. Primera Division wydaje się odpowiednim kierunkiem, a w niej jedyną opcją jest Madryt. Mourinho powiedział niedawno, że tak wielki klub jak Real zasługuje na coś więcej niż przeżywanie cudzych triumfów i porażek. "Marca" naciskała mocno Cristiano Ronaldo na temat Mourinho. Portugalczyk odmówił, bo uznał, że byłoby to brakiem szacunku dla Pellegriniego. Powiedział tylko: "dobry jest każdy szkoleniowiec z mentalnością zwycięzcy". Dziennik bez skrępowania poinformował czytelników tytułem sugerującym, że Ronaldo pali się do pracy ze swoim rodakiem. Pojawienie się Mourinho w Madrycie zburzyłoby też niechybnie względny spokój między Realem i Barceloną, który mozolnie budowali Perez i Joan Laporta. Wystarczył jeden mecz z Interem, by największy prowokator wśród trenerów znów został w Katalonii wrogiem publicznym numer 1. Skarżącemu się na sędziowanie Xaviemu przypomniał już tunelu, że przed rokiem, na Stamford Bridge, w półfinale Champions League pomyłki sędziowskie faworyzowały Barcelonę, a skrzywdziły Chelsea. Zaczepiał też Pepa Guardiolę, ale ten obiecał, że nie da się sprowokować. A trenersko wychował się w ...Barcelonie Mourinho, jako trener wychował się w Barcelonie. Przybył tam z Bobbym Robsonem, u którego był asystentem i tłumaczem także w Sportingu Liznona i FC Porto. W Katalonii pracował też, jako asystent Louisa van Gaala. Chodził wtedy w sandałach i czapce założonej daszkiem do tyłu. Ci, którzy pamiętają go z tamtego okresu, nie mogą uwierzyć w przemianę. Przyjaźnił się z Guardiolą, Xaviego po prostu uwielbiał (do czego przyznaje się nawet dziś), był ponoć najsympatyczniejszym z ludzi. Dziś reklamuje najdroższe garnitury, głowę nosi wysoko, zachowania ma wystudiowane, mierzy każde słowo. Z klubem, w którym go nie doceniono, zadarł już podczas pierwszej okazji: gdy wrócił na Camp Nou z Chelsea w 2005 roku. "Odłamkami" trafiony został sędzia Anders Frisk ostro krytykował przez Mourinho. Szwed dostał śmiertelne pogróżki od fanów z Londynu i postanowił się wycofać. Już 1,5 roku wcześniej 31-letni brunet, który nigdy nie był nawet średnim piłkarzem, miał świat u stóp. Po wywalczeniu z Porto Pucharu UEFA, rok później powtórzył triumf w Lidze Mistrzów. 2 czerwca podpisał kontrakt z mającą nieograniczone możliwości Chelsea z zadaniem przemienienia jej w europejskiego hegemona. Skończyło się na dwóch mistrzostwach Anglii (po pół wieku przerwy) i zaledwie dwóch półfinałach Champions League. Rozstanie z Romanem Abramowiczem nadszarpnęło jego reputację. W Interze odbudowuje ją dopiero teraz. Kiedy spojrzy się dziś na siwą głowę Mourinho, można zobaczyć ile pracy i stresu kosztowała go ta droga. Real Madryt wydaje się być na niej nieuniknionym przystankiem, wyzwaniem godnym specjalnego trenera. Z drugiej strony wymagania nie są aż tak wygórowane: w przyszłym roku wystarczyłby awans do ćwierćfinału Champions League, by Madryt odetchnął pełną piersią i znów słodko śnił o 10. Pucharze Europy. Portugalczyk jest w stanie wskrzesić te marzenia. <a href="http://www.dariuszwolowski.blog.interia.pl/?id=1879990">Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim!</a>