Może się to wydawać mało znaczącym szczegółem, ale tak nie jest. Argentyńska federacja futbolu (AFA) ma prezesa, na którego wszyscy mówią “Chiqui" (to skrót od słowa “Chiquito", mały), chociaż wszyscy wiedzą, że nazywa się Claudio Tapia. Prezes otwarcie jest kibicem Boca Juniors, najpopularniejszego klubu w kraju, mimo że oficjalnie reprezentuje Barracas Central, mały zespół z trzeciej ligi. Ten ostatni niedawno awansował o jeden szczebel rozgrywek po skandalicznym turnieju, którego format został zmieniony w połowie sezonu. W takie sytuacji nie powinno również dziwić, że trenerem narodowej reprezentacji, która ma na koncie dwa triumfy na mundialu, czternaście zwycięstw w Copa America, dwa złote medale olimpijskie i pięciokrotnie grała w finale mistrzostw świata jest Lionel Scaloni. Osoba lubiana i akceptowana przez zespół, ale - choć może się to wydać nieprawdopodobne - jednocześnie szkoleniowiec, który nigdy wcześniej nie prowadził żadnej drużyny, nawet klubowej. Scaloni, który ponad dwie dekady był piłkarzem, w 1997 roku w Malezji zdobył mistrzostwo świata juniorów, potem należał do sztabu trenera Jorge Sampaolego podczas frustrującego występu "Albicelestes" podczas ubiegłorocznego mundialu w Rosji. Kiedy pozostali kandydaci zrezygnowali, to właśnie jemu zaproponowano pełnienie najważniejszej funkcji. Zdecydowano tak, mimo że Argentyna ma takich trenerów jak Mauricio Pochettino (Tottenham), Diego Simeone (Atletico Madryt), Eduardo Berizzo (reprezentacja Paragwaju), Ricardo Gareca (reprezentacji Peru), Marcelo Bielsa (Leeds United) czy Jorge Celico (trzecie miejsce Ekwadoru na niedawnym mundialu U20 w Polsce). Jednak nikt nie chce przyjąć funkcji selekcjonera Argentyny ze względu na zupełny brak powagi instytucji reprezentujących futbol. Nie powinno więc dziwić, że Scaloni nie pokusił się publicznie o żadną autokrytykę. Porażkę z Kolumbią (0-2) w pierwszym meczu Copa America tłumaczył złym stanem murawy, tak jakby rywale mieli inne warunki. Kolumbia też oficjalnie rozpoczynała podczas tego turnieju nowy cykl z Portugalczykiem Carlosem Queirozem (byłym trenerem reprezentacji Portugalii i Realu Madryt). Po pierwszym meczu można było zaobserwować w tej drużynie dobrą grę zespołową, zacięcie i kilka pomysłów na rozegranie ataku i na obronę. Tymczasem zespół Argentyny w dobrych momentach gry (których jest mało) i w tych gorszych (jest ich zdecydowanie więcej) nie za bardzo wie, jak grać. Brakuje jakiegokolwiek pomysłu i można odnieść wrażenie, że mając w ekipie Messiego piłkarze wolą oddać piłkę rywalowi, a kiedy ją przejmują, nie wiedzą, co z nią zrobić. Drużyna Scaloniego wciąż ma szanse na wyjście z grupy w Copa America. Dlatego, że Paragwaj i Katar podzielili się punktami (2-2) i jeżeli w najbliższą środę Argentyna pokona w Belo Horizonte ekipę "Guarani", może awansować na drugą pozycję w grupie B. A do ćwierćfinału kwalifikują się dwie najlepsze drużyny z każdej z trzech grup plus dwie najlepsze z trzecich miejsc. Zasadnicze pytanie nie dotyczy jednak tylko tego, czy Argentyna przejdzie do następnej fazy rozgrywek, ale również tego, że od lat nie idzie we właściwym kierunku. Podczas gry Urugwaj (pokonał Ekwador 4-0), Brazylia (3-0 z Boliwią, bez Neymara) czy Kolumbia coraz bardziej się oddalają. Odpowiedzi nie należy szukać na murawie, ale raczej w instytucjach, które kierują argentyńskim futbolem. W Argentynie mówi się, że "winy nie ponosi świnia, tylko ten, kto ją karmi". Na Copa America to powiedzenie bardzo pasuje. Sergio Levinsky z Belo Horizonte (Brazylia)