Kiedyś, o mały włos nie doszło do tragedii, gdy podjął ryzyko swobodnego wyjścia do sklepu. Ścisk i histeria, które zapanowały wokół niego doprowadziły do zagrożenia zdrowia wielbiących go fanów. Szef jednej z luksusowych sieci butików w Madrycie ogłosił, że Pan Cristiano Ronaldo nie musi u niego za nic płacić, wystarczy, iż wejdzie i weźmie sobie z półek to, co zechce, a potem pokaże się w tym publicznie. To będzie gwarancją, że już tego samego dnia w sklepach pojawią się tłumy nastolatków z klasy średniej, by kupować to samo i wyglądać tak jak On. Siła oddziaływania Portugalczyka jest ogromna. Specjaliści od mody uważają, że naśladują go nie tylko fani, ale także koledzy i rywale z boiska. Życie Ronaldo w Madrycie nie przypomina tego, które wiedli galaktyczni. Luis Figo swobodnie włóczył się po kawiarniach, Zinedine Zidane bywał w ogólnodostępnej siłowni. Dziś piłkarz wart 94 mln euro już tego zrobić nie może. Gdyby wyszedł na ulicę ot tak sobie, wielbiciele nie daliby mu przejść. Dlatego Cristiano najchętniej spędza czas w towarzystwie rodziny między marmurami swojej imponującej posiadłości. Jest kimś w rodzaju luksusowego więźnia, zakupy najczęściej dostarczają mu do domu wyspecjalizowane w tym firmy. Przydługi wstęp nastąpił po to, by zwrócić uwagę jak trudne mogą być dla jednej z największych futbolowych ikon naszych czasów zwyczajne kontakty ze światem. Ronaldo żyje w złotej klatce trochę z własnej woli, ale częściowo z konieczności. To sprzyja fali plotek i pogłosek na temat gracza, który dużej części fanów musi wydawać się niedostępny i tajemniczy. Z jednej strony status najdroższego futbolisty mu służy, z drugiej jednak potęguje presję i wymagania. Florentino Perez wydał 94 mln euro po to, by Portugalczyk strącił z piłkarskiego Olimpu Leo Messiego, tymczasem nie za bardzo się to udaje. Po ostatnim przegranym 1-3 Gran Derbi frustracja fanów z Santiago Bernabeu była tak wielka, że pożegnali gwizdami swoją największą gwiazdę. Od tamtej pory oznaki zniecierpliwienia wobec Ronaldo się powtarzają: tak było w pucharowym starciu z Malagą, a nawet w sobotnim, ligowym pojedynku z Granadą. Portugalczyk zdobył piątą bramkę, ale nie cieszył się po niej, co wywołało kolejną lawinę komentarzy. Co mu jest? Obraził się na kibiców? Stracił radość z gry w Realu? A może cierpliwość do Jose Mourinho, który kilka razy otwarcie go skrytykował. Słowa trenera Realu o tym, że przerwa świąteczna jest po to, by piłkarze odpoczęli, a nie obżerali się, opijali i podróżowali po świecie można było uznać za aluzję do Ronaldo, który święta spędził z narzeczoną na Malediwach. Koledzy z drużyny nie widzą nic szczególnego w tym, co stało się w ostatniej minucie meczu z Granadą. Sergio Ramos mówi: "Cristiano taki jest, takim go lubimy i akceptujemy, bo wiemy, że zawsze daje drużynie od siebie wszystko". Asystent Mourinho Aitor Karanka tłumaczy "incydent" zwyczajnie. "On wyjątkowo dużo od siebie wymaga. A ponieważ na początku spotkania z Granadą nie udało mu się wykorzystać kilku sytuacji, był tym tak wkurzony, że bramka na 5-1 nie mogła przynieść mu pocieszenia". Najbardziej proste i najbardziej prawdopodobne wydaje się właśnie to ostatnie wyjaśnienie. Ronaldo jest profesjonalistą, za bardzo zależy mu na sukcesach swoich i drużyny, by miał się obrażać na cały świat. Zapewne po prostu uważa, że pierwszego gola w 2012 roku zdobył za późno. Potrzebował na to przecież aż 179 minut. Bardzo dużo jak na niego. Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim