- Chcę podziękować wszystkim prezesom Wisły i oczywiście najważniejszej osobie w tym klubie, prezesowi Cupiałowi. Chcę podziękować wszystkim trenerom i piłkarzom, z którymi miałem okazję współpracować, także tym z Młodej Ekstraklasy. Za serdeczne traktowanie przez cały ten czas. - Kiedy tu przyjeżdżałem chciałem - to normalne - chciałem zagrać rok, dwa i później pomyśleć o transferze do jakiejś innej ligi. Jednak zaaklimatyzowałem się, czułem się tu bardzo dobrze, więc przedłużyłem mój kontrakt, a potem nawet podpisałem kolejny. Dla mnie to bardzo ważne, że udało mi się wypełnić te dwa kontrakty, co nie jest przecież takie łatwe. Ważne, że do końca grałem, że pożegnałem się z Wisłą na boisku - podkreślał Argentyńczyk. - Chcę pograć jeszcze rok, dwa, nie więcej. Stary już jestem - uśmiechnął się Cantoro. - Teraz jadę na wakacje do Argentyny. Na razie naprawdę nie zdecydowałem, gdzie pójdę. Jeśli miałbym grać w Argentynie, to w którymś klubie z Buenos Aires - stwierdził pomocnik. - Miałem spotkanie z klubem, było sympatycznie, ale to było raczej jak koleżeńska rozmowa. Tu był mój drugi dom. Ale nie było oferty ze strony klubu - podkreśla Cantoro. - Dla mnie to wielki honor, że klub proponuje, bym po zakończeniu kariery mógł tu pracować, np. w roli skauta. Na razie nie wiem jednak, co będzie za rok, czy dwa. Może kiedyś będę pracował jako skaut dla Wisły. Cleber w Brazylii, a ja w Argentynie - mówił ze śmiechem piłkarz. - Byłoby świetnie gdybym mógł tu wrócić jako pracownik, a jeśli nie, będę powracać na Reymonta jako fan - deklaruje Mauro.- Na tysiąc procent przyjadę wiosną na jakiś mecz Wisły. Cantoro przyznaje, że on i jego rodzina tęsknią za Argentyną. - Rodzina jest dla mnie bardzo ważna. To było w jakimś sensie osiem lat wielkich poświęceń dla mnie i moich najbliższych. Zawsze jesteśmy tutaj sami w Polsce, bez reszty rodziny, przyjaciół. Wy mnie zawsze widzicie zadowolonego, uśmiechniętego, a tak nie jest do końca. Zawsze brakowało nam rodziny - tłumaczył Argentyńczyk. - Wszyscy wiedzą, jakie miałem relacje z kibicami - zawsze bardzo dobre. To, co chciałem im przekazać, przekazałem na boisku. gadanie nic nie da, pokazałem wszystko moją grą. Zawsze dawałem z siebie wszystko, czasem grałem dobrze, czasem źle, ale zawsze z sercem. Żeby nikt nie mógł mi potem zarzucić, że mogłem walczyć jeszcze bardziej. - Poza boiskiem jestem osobą bardzo spokojną, na boisku to się zmienia. Na boisku jedno, co mnie interesowało, to wygrać mecz - mówił największy po Radosławie Sobolewskim wiślacki "wojownik". - Największa porażka, jaką przeżyłem w Wiśle? Dla mnie, jak i dla wszystkich kibiców, największą porażką był brak awansu do Ligi Mistrzów. Największymi sukcesami z kolei były mistrzostwa z Wisłą. Polska liga jest teraz trochę słabsza, niż wówczas, gdy graliśmy z Parmą czy Lazio. W czasie mojego pobytu tutaj spotkałem jednak wielu świetnych piłkarzy. Gdybym musiał jednego teraz wyróżnić, to uważam, że wielka przyszłość przed Patrykiem Małeckim - przyznał Cantoro. Na pytanie, czy byłby w stanie zagrać w tej chwili w innym polskim klubie, "El Toro" zapewnia, że wolałby uniknąć takiej sytuacji. - Byłoby ciężko, ja się identyfikuję z Wisłą. Wolałbym zdecydowanie grać za granicą. Wisła była najważniejszym klubem w mojej karierze - przyznaje. Cantoro był jak starszy brat dla wszystkich zawodników z Ameryki Łacińskiej, którzy w ostatnich latach przychodzili do Wisły. Pomagał im w sprawach organizacyjnych a nawet tłumaczył odprawy. - Teraz Cleber się będzie nimi zajmował - śmiał się Argentyńczyk.