Lech zagrał z mistrzem Azerbejdżanu Interem Baku kompromitująco - przegrał rewanż przed własną publicznością 0-1, ale awansował do trzeciej rundy kwalifikacji do Ligi Mistrzów, bo lepiej wykonywał rzuty karne. I miał w swojej drużynie weterana Krzysztofa Kotorowskiego, którego nie zawiodły nerwy - potrafił najpierw strzelić z 11 metrów, a później obronić uderzenie bramkarza Interu. Na pomeczowej konferencji prasowej trener mistrza Polski Jacek Zieliński był mocno zdenerwowany. Mecz opisywał jeszcze dość spokojnie, ale gdy przyszło do pytać dziennikarzy, odpowiadał mocno poirytowany. - 10 lat życia straciłem na pewno, to pierwsza pewna sprawa. Zdaję sobie sprawę, że publiczność będzie zawiedziona, choć horror był przedniej maści, ale nie o to nam chodziło. Gdybyśmy w pierwszych piętnastu minutach wykorzystali swoje sytuacje, byłoby po sprawie - mówił szkoleniowiec Lecha. Później nawiązał do stwierdzenia często poruszanego przez polskich trenerów - zwłaszcza wtedy, gdy ich drużynie dość ciężko idzie w meczu ze słabym rywalem. - Nie ma już słabych drużyn w Europie. Mówienie o Europie A, B czy C można włożyć między bajki. Nie wykorzystaliśmy swoich sytuacji, rywale się podnieśli, a my sami zaprosiliśmy ich do tańca. Nie będę szukał ofiar, chciałbym, byśmy wszyscy jak najszybciej o tym meczu zapomnieli - mówił. Zieliński zdenerwował się, gdy doszło do pytań dziennikarzy z sali. - Napiszecie co chcecie, mało się tym przejmuję. Wiele osób tylko na to czekało, by wyjąć siekierę i rozdzielać ciosy. A przecież wygraliśmy, choć nie traktuję tego wyczyny w kategoriach wielkiego sukcesu - opowiadał szkoleniowiec Lecha. Gdy ktoś znów zapytał o porażkę w rewanżu, uściślił: - To jest remis Lecha w tej rywalizacji i nasze wygrane rzuty karne. Gdybyśmy w taki sam sposób wyeliminowali Spartę Praga, to chyba wszyscy byliby zadowoleni. Zieliński nie chciał mówić o powodach tak słabego występu swojej drużynie, która była o krok od jednej z największych kompromitacji rodzimej klubowej piłki. - Chcecie, żebym tutaj przeprowadził operację na otwartym sercu? - pytał dziennikarzy. Gdy ci zaproponowali spotkanie w czwartek, już na spokojnie, odparł: - Nie, jutro się nie umówimy, dajcie nam odsapnąć. Zdajemy sobie sprawę, że zagraliśmy słabo i to nie jest powodem do dumy. Teraz trzeba wyciągnąć wnioski. Trener mistrza Polski dokonał w tym meczu tylko dwóch zmian. Dziwna była już pierwsza z nich - boisko opuścił Artur Wichniarek. Był co prawda zmęczony, ale to w końcu jedyny zawodnik, który potrafił dłużej utrzymać się przy piłce na połowie Interu. - Dostał po nodze od rywala. To nic wielkiego, ale miał problemy - mówił Zieliński, który za Wichniarka wpuścił na boisko prawoskrzydłowego Jacka KIełba, a nie napastnika Tomasza Mikołajczaka. - Tomek zgłosił niedyspozycję. Gdy się rano obudził, mocno bolały go plecy. Po rozgrzewce powiedział mi, że nie jest w stanie grać - zdradził trener. Pod koniec dogrywki żaden z czterech pozostałych rezerwowych już się nie rozgrzewał, choć wcześniej Zieliński przeprowadził tylko dwie zmiany, a zmęczony i kulejący Semir Stilić praktycznie tylko stał. - Złapał go skurcz. Trzymaliśmy go na boisku, bo jednym podaniem jest w stanie otworzyć wynik meczu. Nie otworzył, ale na tej jednej nodze wykorzystał karnego - powiedział Zieliński. Stilić trafił z 11 metrów w dziesiątej serii - po chwili chwycił się za nogę. Wykonujący rzut karny po nim Bronislav Cervenka miał większego pecha - piłkę zdołał kopnąć, i to celnie, ale boisko opuścił na noszach z poważniejszą kontuzją. Andrzej Grupa, Poznań