Niewiele brakowało, by cztery gole Roberta Lewandowskiego nie wystarczyły Borussii Dortmund do awansu do finału Champions League. Na Santiago Bernabeu polski napastnik zmarnował trzy znakomite okazje na bramki, Real wygrał jednak tylko 2-0. "Ocierając się o cud" - to tytuł relacji z rewanżu w dzienniku "Marca". "Gdybyśmy w Dortmundzie zagrali chociaż z połową tej pasji co w rewanżu" - żałował Sergio Ramos. Zażarte pojedynki kapitana Realu z Robertem Lewandowskim były ozdobą meczu na Santiago Bernabeu. Hiszpan zagrał trzy razy agresywniej niż Pepe w pierwszym spotkaniu, często wymachiwał łokciami przy wyskoku uderzając Polaka, ale w końcu swój cel osiągnął. Bohater pierwszego spotkania, nie pokonał wczoraj Diego Lopeza, choć miał do tego aż trzy znakomite okazje. Raz trafił piłką w poprzeczkę, raz w padającego na murawę Essiena, raz po podaniu Marco Reusa skiksował. Nie zmienia to faktu, że wkład trójki Polaków w awans Burussii, jest kolosalny. Piszczek zatrzymał nadczłowieka! Wystarczy powiedzieć, że w rewanżu Cristiano Ronaldo nie pokonał Romana Weidenfellera ani razu, by Łukaszowi Piszczkowi wystawić ocenę bardzo wysoką. To on toczył bezpośrednie pojedynki z graczem uważanym za nadczłowieka. I nawet, gdyby to była prawda, iż Porugalczyk nie był w 100 procentach zdrowy, prawy obrońca Borussii wykonał tytaniczną pracę. Ronaldo to lider strzelców tej edycji Champions League, okazję na gola miał wczoraj tylko jedną, gdy wyprzedził stoperów, ale przegrał pojedynek z bramkarzem Borussii. Bramkarz uratował Borussię Weidenfeller był najlepszy w zespole gości. Jego dwie parady i pudło Mesuta Oezila sprawiły, że po 16 minutach Real nie prowadził już 3-0. To był najgorszy okres zespołu z Dortmundu we wczorajszym spotkaniu. Potem, mimo kontuzji Maria Goetzego, Borussia odrzuciła Real od bramki i zaczęła kontrolować wydarzenia na boisku. Powinna zdobyć gole, gdyby Lewandowski, a przede wszystkim Gundogan wykorzystali swoje szanse. Diego Lopez wykonał paradę roku. Kolejny zwrot nastąpił dopiero w 82. min, kiedy Karim Benzema trafił do siatki. Zaczął się szaleńczy wyścig Realu z czasem, starczyło go tylko na bramkę Sergio Ramosa. Dotąd bohaterami finałów Pucharu Europy byli trzej polscy piłkarze: Zbigniew Boniek (Juventus), Józef Młynarczyk (Porto) i jedynak w erze Champions League Jerzy Dudek (Liverpool). 25 maja na Wembley zobaczymy kolejnych trzech hurtem. Wszystko wskazuje na finał niemiecki, jeśli dziś na Camp Nou Barcelona nie dokona cudu. Tak, czy siak Lewandowski, Piszczek, Błaszczykowski i ich Borussia nie będą w Londynie faworytem. Bayern ogrywał ich w tym sezonie w Superpucharze i Pucharze Niemiec. Wcześniej jednak Juergen Klopp udowodnił, iż ma sposób na Bawarczyków. Hat-trick Lewandowskiego w finale Pucharu Niemiec sprzed 11 miesięcy, był największym wzlotem polskiego napastnika, aż do starcia z Realem w Dortmundzie. Cztery bramki na Signal Iduna Park otworzyły mu drogę na piłkarski Olimp. Wczoraj znów mógł być bohaterem, ale też za jego pudła drużyna mogła zapłacić najwyższą cenę. Zupełnie inaczej wyglądałyby one, gdyby "Królewscy" zdołali w doliczonym czasie gry wcisnąć piłkę do bramki Weindenfellera po raz trzeci. W futbolu trzeba mieć odrobinę szczęścia, więcej miała go wczoraj Borussia. Outsider trafił do finału Klub z Dortmundu awansował do finału Champions League drugi raz w historii. W 1997 roku zdobył trofeum, choć w finale w Monachium większość stawiała na Juventus z Del Piero i Zidane’em. W tym sezonie Borussia była traktowana jako outsider. Przed rokiem zajęła ostatnie miejsce w grupie. Klopp z mozołem uczył swoich graczy, jak odnosić sukcesy w rywalizacji międzynarodowej. Dokonał też znakomitej wymiany, oddając Manchesterowi United Shingiego Kagawę, a za niemal te same pieniądze sprowadzając Marco Reusa. Niemiec stał się jednym z objawień tej edycji Champions League. Gdyby jednak kibic w dowolnym zakątku ziemi miał wymienić jedno nazwisko piłkarza, które symbolizuje sukces Borussii, byłby to Lewandowski. Polak konsekwentnie wspina się po szczeblach kariery: w pierwszym roku w Niemczech zabłysnął jako debiutant, w drugim wybrano go na najlepszego gracza Bundesligi, w trzecim jest jej najskuteczniejszym piłkarzem, okraszając to 10 golami w Champions League. Prasa hiszpańska podkreślała przed spotkaniem, że Polak jest najlepszym ze "śmiertelników", bo jego 35 goli w tym sezonie przebijają tylko boscy Leo Messi i Cristiano Ronaldo. Nie ma dziś na świecie klubu, który nie myślałby o zatrudnieniu Lewandowskiego, zaledwie kilka na niego stać. Mimo wszystko polska siła w Borussii jest w trzech osobach. Być może Lewandowski był nawet wczoraj najsłabszy z Polaków na Santiago Bernabeu, choć włożył w ten mecz masę pracy i serca, tak jak Piszczek i Błaszczykowski. Klubowi z Dortmundu pozostaje ostatni ważny mecz sezonu, na Wembley, jako pointa do 10 lat wzorcowej pracy jego nowych władz. Przed dekadą kibice uratowali go od bankructwa wykupując akcje na giełdzie we Frankfurcie. Borussia mozolnie podnosiła się z kolan, sportowo i ekonomiczne. Klopp udowodnił, że poza milionami wciąż liczy się przede wszystkim pomysł na futbol. Sukces "The Special Two" Nazywany przez prasę europejską "The Special Two" niemiecki szkoleniowiec stał się gwiazdą w swoim zawodzie. Udało mu się przechytrzyć Jose Mourinha dwa razy w tym sezonie (pierwszy raz w fazie grupowej). "The Special One" przybył do Madrytu, by spełnić sen najbogatszego klubu świata o "La Decima". Od pojedynku z Kloppem zależała cała opinia o jego madryckiej misji. Dziś ta misja wydaje się przegrana, mimo iż Portugalczyk zdobył mistrzostwo i Puchar Hiszpanii i przez trzy lata docierał z drużyną do najlepszej czwórki w Champions League. Awans do półfinału najwspanialszych rozgrywek byłby jednak sukcesem dla Borussii, a nie dla Realu. Dlatego po losowaniu, większość ekspertów zdecydowanie stawiała na "Królewskich". Ich prognozy sprawdziłyby się, gdyby nie wielki wieczór Lewandowskiego na Signal Iduna Park. Ale Borussia miała co najmniej 16 bohaterów tego dwumeczu. Podczas starć z Realem każdy z graczy Kloppa musiał przenieść się w inny futbolowy wymiar. Nagroda za to jest jednak adekwatna do wysiłku. Finał Ligi Mistrzów z trzema Polakami, w czasach wieloletniej zapaści naszej piłki, to coś niewiarygodnego. W dodatku na Wembley, czyli w miejscu gdzie 40 lat temu "narodziła" się kadra Kazimierza Górskiego. Dla angielskiej Polonii będzie to święto, bez względu na to, czy przydomek "polska Borussia" uznamy za dopuszczalny, czy kompletnie nieuzasadniony. Dla klubów z Ekstraklasy szczytem marzeń jest awans do fazy grupowej. Kibice znad Wisły czekają na to dłużej, niż fani Borussii na awans do finału. Autor: Dariusz Wołowski Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego!