Jeśli ktoś wyobrażał sobie Aleksa Fergusona rozprawiającego o klęsce swojego życia, nigdy nie wpadłby na pomysł, że zdarzy się ona za sprawą lokalnego rywala Manchesteru United. 28 pkt w 10 meczach, 36 goli zdobytych i tylko osiem straconych, a jako wisienka na torcie historyczne lanie 6-1 sprawione w derbach gigantowi z Old Trafford - trudno wyobrazić sobie komplement, na który zespół Manchesteru City nie zasłużyłby po genialnym starcie Premier League. Tymczasem w Champions League czas się zatrzymał, mogło się wydawać, że w niebieskich barwach City gra drużyna sprzed dwóch lat: silna fizycznie, ale słaba psychicznie, a jeszcze często niezdarna, ślamazarna, niezorganizowana. Byli na skraju katastrofy Doszło do tego, że już po dwóch meczach długo wyczekiwanego, pierwszego startu w Lidze Mistrzów, zespół Roberto Manciniego stanął na skraju katastrofy. Dwa zwycięstwa nad zdziesiątkowanym urazami Villarrealem stały się warunkiem koniecznym, wypełnionym nie bez cudu. Gol na 2-1 zdobyty przez Kuna Aguero w 93. min starcia na Etihad Stadium sprawił, że Argentyńczyk i jego koledzy mogli poczuć się jak rozbitkowie wyrzuceni na brzeg przez fale. Potrafili jednak wykorzystać niezwykłe zrządzenie losu, wczoraj zdobyli "El Madrigal" z dziecinną łatwością. "Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy" - przyznawali bezradnie trener Juan Carlos Garrido i jego piłkarze po porażce 0-3. Jedną z bramek zdobył Mario Balotelli (z karnego) wygrywający rywalizację o miejsce w ataku z Edinem Dżeko. Włoch dostarcza fanom City najwięcej wrażeń, niedawno podpalił własny dom fajerwerkami, a tuż przed meczem z Villarrealem pozwolił się sfotografować paparazzim w towarzystwie gwiazdy porno. Cóż to jednak dla kogoś, kto w Neapolu robił sobie fotki z mafiosami? Niedługo Balotellego czeka powrót na południe Włoch. 22 listopada City gra z Napoli mecz, który zdecyduje o awansie do 1/8 finału. "Wreszcie znów zależymy od siebie" - wzdychał z ulgą Mancini po zwycięstwie na "El Madrigal". To się może szybko zmienić. Nawet remis nie będzie dla lidera Premier League wynikiem idealnym, w ostatniej kolejce czeka Bayern. Co prawda Bawarczycy zapewnią już sobie raczej wyjście z grupy przed wizytą na Etihad Stadium, ale nie są drużyną skłonną, by pomagać komukolwiek. Ronaldo - napastnik totalny Rozterek City nie podziela inny europejski bogacz - Real Madryt. Jest jedynym klubem, który zdobył dotąd komplet punktów w Champions League, a jego bramkarz nie puścił nawet jednego gola. Po zwycięstwie nad Lyonem wzruszony Iker Casillas chwycił kamerę i nagrał filmik, który umieścił potem na Facebooku. "Jestem teraz na stadionie Gerland, w końcu wygrałem w miejscu, które dotąd było dla mnie przeklęte" - powiedział. Wyniki Realu w Lyonie to 0-3, 0-2, 0-1, 1-1 i w końcu wczorajsze 2-0 po golach Cristiano Ronaldo, który dobił do setki bramek w barwach królewskich. "Napastnik totalny" - ogłasza dziennik "Marca" zaznaczając, że potrzebował na to zaledwie 800 dni, czyli 103 meczów. Takiej średniej nie miał ani Alfredo di Stefano, ani Hugo Sanchez, ani Ferenc Puskas. Najgorsza wiadomość dla rywali Realu jest jednak taka, że Ronaldo nie jest sam. Cały zespół gra świetnie. "To był mecz kompletny w wykonaniu moich piłkarzy" - Jose Mourinho powtarza tę formułkę już kolejny raz. Kiedy na początku rozgrywek bukmacherzy umieszczali Real na drugiej pozycji wśród faworytów, wydawało się to trochę na wyrost dla drużyny, która zaledwie przełamała serię sześciu porażek w 1/8 finału. Dziś królewska drużyna robi lepsze wrażenie, niż kolosy z Premier League. Dysktuj na blogu Darka Wołowskiego