Wielkie kluby już nie chcą się dzielić z małymi. Projekt Superligi, czyli zamkniętych rozgrywek dla 20 największych futbolowych marek Europy, wywołuje apokaliptyczny obraz przyszłości piłki nożnej. Tak to ocenia FIFA, UEFA i część kibiców. Szczególnie tych ze słabszych piłkarsko krajów. Szefowie 15 wielkich klubów policzyli to bez trudu. Jeśli na nagrody w Lidze Mistrzów przeznaczyć 4 miliardy euro, każdy z 20 klubów otrzyma po 200 mln. Oczywiście nie wszyscy zarobią tyle samo: zespoły z sześciu czołowych miejsc otrzymałyby nawet po 350 mln. Zwycięzca około 500 mln euro! Dziś UEFA przeznacza 3,25 miliarda euro na trzy rozgrywki: Ligę Mistrzów, Ligę Europy i Superpuchar Europy. W poprzednim sezonie Champions League wystartowało aż 81 klubów z 54 krajów i każdy dostał swoją dolę. Zwycięzca Ligi Mistrzów Bayern Monachium zarobił około 80 mln euro. To jest kwota ponad sześciokrotnie mniejsza niż spodziewa się otrzymać zwycięzca Superligi. Różnica jest kolosalna. Jakiś czas temu włoska "La Repubblica" i francuski "Le Parisien" podały nazwy 15 klubów, które mają być założycielami Superligi. To Manchester United, Manchester City, Liverpool, Arsenal, Chelsea i Tottenham z Anglii; z Hiszpanii: Real Madryt, Barcelona i Atlético; z Włoch: Juventus, Inter, Milan; z Bundesligi: Bayern Monachium i Borussia Dortmund, z Francji wyłącznie Paris Saint Germain. Superliga ma być zamknięta jak zawodowe ligi amerykańskie. Piętnastkę założycieli uzupełni pięć klubów zapraszanych do rozgrywek co sezon. Dziś sytuacja finansowa klubów jeszcze szczególnie trudna z powodu pandemii. Giganci ponieśli straty sięgające 200-250 mln euro z powodu zamkniętych stadionów. Trzeba to sobie zrekompensować. Najprościej przez maksymalizację zysków. Wielkich zysków nie generują coraz bardziej jednostronne mecze Bayernu Monachium z Crveną Zvezdą Belgrad w fazie grupowej, ale hity z Realem Madryt, Barceloną, Manchesterem United, które w dzisiejszej formule Champions League zdarzają się rzadko. Real z Barceloną grały ze sobą ostatnio w Lidze Mistrzów dekadę temu. I to właśnie wielka piętnastka chce zmienić. Czyli organizować znacznie więcej globalnych hitów, by zarobić więcej pieniędzy i dzielić je na mniejszą liczbę klubów. Oczywiście FIFA, UEFA i krajowe federacje są przeciwne pomysłowi Superligi. Byłby to rozłam w europejskiej i światowej piłce. W styczniu FIFA wydała komunikat, że każdy klub i piłkarz, który przystąpi do Superligi, będzie zdyskwalifikowany i otrzyma zakaz gry w mistrzostwach kontynentu oraz mundialu. Groźba jest poważna. Ale perspektywa wielkiej kasy kusząca. Trzeba próbować wypracować kompromis. UEFA ma na to pomysł. Wielka reforma Ligi Mistrzów weszłaby w życie w 2024 roku. Zlikwidowana zostanie faza grupowa, nudna, jednostronna, przynosząca niezbyt duże dochody. Miliony widzów ze średnim zainteresowaniem patrzą jak wielkie kluby coraz łatwiej ogrywają małe. Start Legii Warszawa w LM generuje zainteresowanie w Polsce, ale poza nią niewielkie. Tymczasem starcia PSG z Manchesterem United chcą oglądać wszyscy, włącznie z Chińczykami, czy mieszkańcami Indii. Zamiast podziału na grupy - 36 zespołów, które staną do rozgrywek będą podzielone na poziomy w zależności od swojej klasy (rankingu). To zagwarantuje wielkim częstsze starcia z innymi wielkimi (co najmniej sześć). I większe wpływy. Nie ma jednak możliwości, by zwycięzca zarobił pół miliarda euro. Nowy format Ligi Mistrzów gwarantuje w niej udział i zysk także dla zespołów ze słabszych lig. UEFA chce się ustrzec rozłamu. W marcu prezydent UEFA Aleksander Ceferin przedstawi propozycję prezesowi Realu Madryt Florentino Perezowi. Czy zostanie zaakceptowana przez 15 najbogatszych klubów Europy? Dariusz Wołowski