Być może Florentino Perez okaże się niechcący największym rewolucjonistą show biznesu. Jego wizja drużyny wszech czasów spolaryzowała świat w mgnieniu oka. Stojącego na czele UEFA Michela Platiniego natchnęła pomysłami na walkę z zadłużeniem europejskich klubów, politycy hiszpańscy znaleźli w niej bodziec do likwidacji ulg podatkowym dla gwiazd zaciężnych, z Watykanu popłynęły słowa o "niemoralnych" kwotach będących obrazą dla biednych w czasach globalnego kryzysu. Czy dzieło nowego-starego prezesa "Królewskich" zasługiwało na to, czy nie, dyskutowały nad nim tego lata miliony. Zapowiadając rozgrywki w Primera Division największy sportowy dziennik "Marca" pisał o "Wielkim Wybuchu", który miał być początkiem nowego ładu w futbolowym świecie. Jego centrum dziennikarze hiszpańscy chcieliby przenieść z Anglii do Hiszpanii, gdzie do dominującej w poprzednim roku Barcelony, dołączał śrubując rekordy transferowe Real. Prezesi konkurencyjnych klubów Primera Division ostrzegali jednak, że uprzywilejowana pozycja kolosów wypacza sens współzawodnictwa. Ich słowa sprawdzają się po 25 meczach, Real i Barcelona mają aż 15 pkt przewagi nad trzecią siłą z Walencji. Kto by się jednak tym przejmował? Najbardziej utytułowany klub w Europie ma odzyskać blask dzięki Kace, Ronaldo, Benzemie, Alonso, Albiolowi, Arbeloi, Granero i myśli trenerskiej Manuela Pellegriniego. Aby zdjąć narastającą presję ze swoich graczy, Perez ogłosił, że nie wymaga tytułów już w pierwszym roku pracy nowej drużyny. Jest młoda, ma się zgrywać, szlifować, by w przyszłości dorównać tej, która w latach 50. i 60. sześć razy zdobywała Puchar Europy. Przez następne miesiące nie udało mu się jednak ukryć, że wyskoczyłby ze skóry, byle 22 maja na Santiago Bernabeu zobaczyć tych, z których zrobił najdroższych i najlepiej opłacanych piłkarzy. Okres ochronny nie dotyczy z pewnością 1/8 finału Champions League. Potem drużyna mogłaby grać spokojniej. W ostatnich pięciu sezonach Real zawsze przepadał już na starcie fazy pucharowej. Gdy jesienią wylosował Lyon, odebrano to, jako dobry omen. Rok temu na Francuzów trafiła Barcelona, która trzy miesiące później, w Rzymie wydarła trofeum broniącemu go Manchesterowi United. To miał być jednak tylko pierwszy hiszpański cios w dominujące na kontynencie imperium brytyjskie (trzy lata z rzędu w półfinałach LM były aż trzy drużyny angielskie). Do zadania drugiego szykuje się Real. Pierwszy mecz z Lyonem był jednak dla "Królewskich" doświadczeniem bolesnym. Kaka znów nie był nawet cieniem Kaki z Milanu, Ronaldo, nie był Ronaldo z Manchesteru, a Benzema, Benzemą z Lyonu. Piłkarze za grube miliony nie istnieli, ani razem, ani osobno. Zwycięstwo 1:0 daje Francuzom komfort gry z kontrataku, ale nawet nie tego najbardziej obawiają się gracze Realu. Pod taką presją, jak teraz, jeszcze nie grali. Porażka w Pucharze Króla z III-ligowym Alcorcon była wstydliwa, ale jednak przypadkowa. Trzy "wpadki" w lidze udało się odrobić. Real doścignął człapiącą Barcelonę i po bajecznym zwycięstwie w sobotę nad Sevillą, staje do rewanżu z Lyonem, jako lider Primera Division. Awans do ćwierćfinału jest minimum, poniżej którego nawet drużyna przyszłości zejść jednak nie ma prawa. Okoliczności łagodzące nie istnieją, jedynym kontuzjowanym w kadrze jest Benzema, ale to tylko piłkarz rezerwowy. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby coś poszło na opak. Pierwszą ofiarą byłby z pewnością Pellegrini. Przez siedem miesięcy królewska drużyna zmieniła w twierdzę stadion, na którym rozegrany zostanie mecz z Lyonem i finał Ligi Mistrzów. W 13 meczach ligowych zdobyła 39 pkt, bramki 44-10. Jedynym traumatycznym wspomnieniem pozostał 21 października, gdy osłabiony brakiem Ronaldo Real przegrał z Milanem na Bernabeu 2:3. W Madrycie są jednak pewni, że była to zaledwie namiastka obecnego zespołu. W ataku zagrali wtedy Raul i Benzema, którzy do dziś zdobyli w sumie zaledwie 11 goli w Primera Division (4 i 7), przeciw Lyonowi na Bernabeu wyjdą Higuain (16 bramek) i Ronaldo (14). Z sześcioma golami najdroższy piłkarz świata jest najskuteczniejszy w tej edycji Ligi Mistrzów, a jego osobiste aspiracje domagają się, by drużyna przetrwała w rozgrywkach. Real ma wiele atutów, bohater meczu z Sevillą Sergio Ramos zapowiada gładkie zwycięstwo 3:0, doradca prezesa Realu Zinedine Zidane jest absolutnie pewny awansu. W całym tym wielkim szumie, wyczuwa się jednak niepewność: zbyt wiele, bowiem jest do stracenia. Gdyby "Królewscy" nie dali rady Francuzom, byłaby to sensacja sportowa, ale też najcięższy cios dla kosztownej koncepcji Pereza. Jego działalność ma zwolenników i zaciekłych przeciwników milczących ostatnio wobec ligowych dokonań drużyny. Szybko jednak podniosą głowy ogłaszając światu, że mają koronny dowód, iż w piłce nie wszystko jest do kupienia. PS. Aby podkreślić skalę wyzwania przypominam wyniki nowego Realu z drużynami z wyższej półki. Milan 2:3 i 1:1, Barcelona 0:1, Sevilla 1:2 i 3:2, Vanencia 3:2, Lyon 0:1. W sumie aż 4 porażki i tylko 2 zwycięstwa, a poza tym ani jeden z tych siedmiu rezultatów nie dałby dziś awansu. Czas wyzwolić z siebie moc. POROZMAWIAJ O REALU NA BLOGU DARKA WOŁOWSKIEGO