Nie ma najmniejszej wątpliwości, że w szybkim, zaciętym, a chwilami porywającym starciu na Santiago Bernabeu zdecydowanie lepszy wynik osiągnęli goście. Genialne parady Davida de Gei uratowały Manchesterowi United remis 1-1, który z historycznego punktu widzenia jest znakomity. Cztery razy osiągał go Real na swoim stadionie w rywalizacji o Puchar Europy i ani razu nie znalazł się w następnej rundzie. Bayern (sezon 1975-76), PSV (87-88), Milan (88-89) i Dynamo Kijów (98-99) uzyskując na Bernabeu gola i punkt okazywały się po rewanżu zwycięskie. Alex Feruson jest zbyt doświadczonym trenerem, by okazywać radość w połowie drogi do celu. Przypomina, że na Old Trafford goście z Madrytu będą mogli wykorzystać swój najsilniejszy oręż - szybki atak. Tyle że jego drużyna osiągnęła na Bernabeu taki rezultat, który nie zmusza jej do frontalnego natarcia w rewanżu. Dziś to Anglicy wydają się być bliżej triumfu w tej wielkiej, futbolowej wojnie. Bez względu na fakt, że po dwóch ostatnich meczach w "Teatrze marzeń" (lata: 2000 i 2003) "Królewscy" cieszyli się z awansu. Bohaterami środowego wieczoru byli nie tylko obaj bramkarze (de Gea i Diego Lopez), ale także strzelcy goli: Danny Welbeck i Cristiano Ronaldo. Ten drugi miał być gwiazdą i nią został, zdobywając siódmą bramkę w tej edycji Champions League, pozostając jej najlepszym strzelcem. W 11 spotkaniach Ronaldo pokonał bramkarzy już 14 razy. Wczorajszego gola nie świętował przez szacunek dla byłego klubu, ale prawda jest taka, że bez jego atomowego wyskoku i fantastycznej główki "Królewscy" staliby dziś na granicy katastrofy. Prasa w Hiszpanii stawia tezę, że gdyby na poziomie Ronalda, który nie jest przecież środkowym napastnikiem, grał chociaż jeden z dwójki Benzema - Higuain, ten sezon mógłby być dla "Królewskich" nie gorszy niż poprzedni. Welbeck, który w tej edycji Champions League, miał w tym meczu w ogóle nie grać. Tymczasem, upokarzając w powietrznym pojedynku Sergio Ramosa, zdobył bramkę dającą United chwilę oddechu. Zastrzyk sił i wiary w siebie przyszedł w najlepszym momencie, gdy kolos z Old Trafford słaniał się pod naporem gospodarzy. Dla Realu hasło "stałe fragmenty gry" staje się wręcz obsesją. W tym sezonie "Królewscy" stracili po nich aż 14 bramek. Nic dziwnego zatem, że hiszpańskie gazety stałe fragmenty nazywają największym koszmarem Realu. Dzisiejszy dziennik "Marca" z nostalgią i obawą publikuje trzy kartki z kalendarza królewskiego klubu. W zaledwie tydzień rozstrzygnie się cały sezon. We wtorek 26 lutego Real pojedzie na Camp Nou, by ratować swoje szanse na finał Pucharu Króla po remisie 1-1 u siebie. W sobotę 2 marca podejmie Barcelonę na Santiago Bernabeu w meczu ligowym. Przypomnijmy: traci do niej w tej chwili aż 16 pkt. Wreszcie we wtorek 5 marca zagra na Old Trafford, gdzie też musi myśleć o zwycięstwie. Ten futbolowy tryptyk już na przełomie lutego i marca zdecyduje o wszystkim. Czy Mourinho i jego ludzie są w stanie podołać takiemu wyzwaniu? Skala trudności jest ogromna, misja gigantyczna, ale też okazja do odzyskania twarzy niepowtarzalna. Czas konfliktów, dąsów i kłótni w szatni przeminął. Albo Portugalczyk i jego gracze poderwą się do heroicznej walki, albo zostaną z pustymi rękami już na początku marca. Wtedy ich fanom pozostanie już tylko śledzenie dokonań strzeleckich swojego największego asa (183 gole w 180 meczach). Perspektywa wręcz przerażająca dla najbogatszego klubu świata, najdroższego piłkarza i najlepiej opłacanego trenera. A może przede wszystkim dla Florentino Pereza śniącego o "La Decima". Już od 11 lat ktoś brutalnie przerywa ten sen. Autor: Dariusz Wołowski Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim