Komplement, jakim obdarzył drużynę Pepa Guardioli bezdyskusyjny nr 1 listy ATP, jest może ryzykowany, ale na pewno nie karkołomny. W ostatnich dwóch latach wychowankowie "La Masia" wynieśli futbol hiszpański na poziom wcześniej nieosiągalny. Trudno przecenić to, co wnoszą do kadry mistrzów świata i Europy Casillas, Ramos, Xabi Alonso, Silva czy Capdevila, ale drużyna gra tak, jak chcą Xavi i Iniesta. Rywalizujący z Rogerem Federerem tenisista z Majorki potrafi odróżnić geniusza od najdoskonalszego nawet rzemieślnika. Sam uchodzi za mniej utalentowanego, a tylko bardziej pracowitego od Szwajcara. 96 punktów to za mało na mistrzostwo Jeśli w 38 meczach ligowych drużyna zdobywa rekordową liczbę 96 pkt i zajmuje drugie miejsce w rywalizacji o tytuł mistrzowski, to do kogo można mieć żal? Tylko do losu, który kazał jej grać w czasach, kiedy objawił się tak zjawiskowy rywal. Kim byłaby w tenisie Arantxa Sanchez Vicario, gdyby nie Niemka Steffi Graf, pięć razy ogrywająca Hiszpankę w finałach Wielkiego Szlema? Tak właśnie myśli Nadal, nie mając pretensji do drużyny Manuela Pellegriniego, a wcześniej także Bernda Schustera i Juande Ramosa. Wszyscy zostali ofiarami Pepa Guardioli i graczy, którzy - tak jak ich obecny trener - wychowali się w szkółce Barcelony. Dla 24-letniego Nadala drużyna z Leo Messim jest najbardziej olśniewającym zjawiskiem futbolowym, choćby dlatego, że nie może pamiętać Realu z Di Stefano, Bayernu z Beckenbauerem, Ajaxu z Cruyffem, a nawet Milanu z van Bastenem. Gdyby jednak pamiętał, to i tak wybór Katalończyków nie byłby pozbawiony podstaw. Real z Mourinho gra futbol przyszłości Jose Mourinho musi być mniej filozoficzny, bardziej praktyczny od najznakomitszego nawet kibica "Królewskich". On dominacji drużyny Guardioli poddawać się nie zamierza, raczej chciałby ją skrócić do minimum. Jak szybko mu się to uda? Znany hiszpański szkoleniowiec Joaquin Caparros postawił niedawno tezę, że Real gra teraz futbol przyszłości: szybki, fizyczny, efektywny, bezpośredni, w którym pomocnicy nie zajmują się konstruowaniem zawiłych akcji, ale jak najszybszym dostarczeniem piłki od obrońców do napastników. Współgra to ze słowami kandydata do "Złotej Piłki", Xaviego Hernandeza, który wyznał, że choć Real Mourinho zaczyna grać imponująco, on nigdy nie byłby szczęśliwy w takiej drużynie. Rozgrywający Barcelony nie chciał obrazić nikogo w Madrycie, po prostu: jego żywiołem jest barokowa gra krótkimi podaniami, w trójkątach z Messim i Iniestą. Caparros nie jest pierwszym przepowiadającym zmierzch zawiłego stylu gry w piłkę. Tak samo było u schyłku świetności "Dream Teamu" Johanna Cruyffa, kiedy w 1994 roku Milan rozbił go w finale Champions League w Atenach 4-0. Koniec barokowego stylu opartego na tysiącu podań? Argument, że sposób tysiąca podań jest mało efektywny, powtarza się też zwykle po mistrzostwach świata, kiedy przegrywa Brazylia. W RPA był wyjątek - to "Canarinhos" chcieli grać futbol prosty i bezpośredni, tymczasem na szczycie zastąpili ich Hiszpanie, wierzący, że najlepsza jest kontrola nad meczem przez niekończące się przetrzymywanie piłki. Oczywiście, tak futbol "bezpośredni", jak i "barokowy" ma swoich wyznawców. Ci pierwsi przypominają, że w 1994 roku na mundialu w USA Brazylia odzyskała tytuł po 24 latach tylko dzięki temu, że wyrzekła się własnego stylu. Kiedy w Hiszpanii w 1982 roku grała najbardziej po brazylijsku, nie dała rady pragmatyzmowi Włochów. W odpowiedzi pada zwykle argument o drużynie Pelego i Garrinchy - grającej najpiękniej i bezkonkurencyjnej na trzech mundialach. Przenosząc spór na rywalizację klubów - Barcelona nie była miejscem, gdzie wymyślono styl barokowy. Znacznie wcześniej grał tak Ajax, który sięgnął po Puchar Europy w latach 1971-1973, a ostatnio 15 lat temu. Na zespole z Amsterdamu wzorował się "Dream Team" - to był początek nowej, lepszej ery klubu z Katalonii. Galaktyczni przeminęli, Duma Katalonii drużyną dekady Każdy z hiszpańskich kolosów ma własną tradycję i stara się ją zachować. Osiągnął przy tym dość sukcesów, by uzasadnić swój wybór. Nie ma sposobu gry obiektywnie lepszego, jest raczej kwestia wykonawców - zwycięża ten, kto ma wybitniejszych piłkarzy i trenera. W latach 1998-2002 "Królewscy" wygrywali Ligę Mistrzów trzy razy. Galaktyczni z Madrytu stali się wzorem dla całej Europy. Ostatnio stowarzyszenie historyków i statystyków futbolu hiszpańskiego za najlepszą drużynę kończącej się dekady uznało Barcelonę. Rzeczywiście czas rządów Joana Laporty był złotą erą Katalończyków. Niezwykłość drużyny Guardioli polega na oparciu jej na wychowankach. Zdumieni mogą być jednak ci, którzy wierzą, że "Real kupuje, Barca wychowuje". W ostatniej dekadzie, kiedy klub z Madrytu wydał na transfery miliard euro, rywal z Katalonii wzmocnił się niebagatelnym kosztem 713 mln i jest pod tym względem drugi w Europie, wyprzedzając nawet Chelsea. Wracając jednak do stylu gry: jest on kwestią smaku, szczególnie dla kibiców. Jeden woli barokową grę Barcelony, choć bywa porywająca, ale czasem także jałowa, drugi wybiera bezpośredni styl Realu, który można podziwiać i ganić za to samo. Mourinho: Barca robi wrażenie, ale ja nie będę jej kopiował Ani taktyka "Królewskich" nie polega na nieznośnym ograniczaniu indywidualności piłkarzy, ani gra Barcelony nie jest nieskrępowaną improwizacją. Jedno i drugie wymaga wysiłku fizycznego, dyscypliny i organizacji. Wystarczy zwrócić uwagę na wysoki pressing Katalończyków przy odbiorze piłki. Przybywając do Primera Division Mourinho przyznał, że styl Barcy robi na nim wielkie wrażenie, ale nie ma zamiaru go kopiować. To nie jest wyłącznie kwestia ambicji "The Special One". Nie byłoby nic bardziej irracjonalnego niż uczynić z "Królewskich" podróbkę Barcelony. Real gra więc inaczej. Czy to jest rzeczywiście futbol przyszłości? Odpowiedź zależy nie tylko od "Królewskich", ale także od broniących swej pozycji Katalończyków. Pierwszy wielki test już za kilkanaście dni - w Gran Derbi na Camp Nou. Bez względu na wynik jedno jest bezdyskusyjne - obaj rywale mają dziś dość klasy, by zagrać po swojemu.