Liga Mistrzów. Wyniki, tabele i statystyki - kliknij tutaj! Kiedy Widzew grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów, rzeczywiście wydawało się, że czarne wizje dotyczące przyszłości polskiej piłki klubowej to ponure żarty. Dzisiaj jednak nikt się nie śmieje. Na polski zespół w fazie grupowej Ligi Mistrzów czekamy już prawie od dwóch dekad. W międzyczasie w eliminacjach odpadali zarówno lokalni mocarze - Wisła Kraków, Legia Warszawa czy Lech Poznań - jak i kluby, które mistrzostwo Polski zdobywają okazjonalnie - Zagłębie Lubin czy Śląsk Wrocław. Chociaż UEFA w ostatnich latach nieco ułatwiła drogę do Ligi Mistrzów drużynom ze słabszych europejskich lig, to polskie kluby i tak nie zdołały przerwać fatalnej serii, choć dwa razy awans był naprawdę blisko - w 2005 Wisła przegrała z Panathinaikosem, a w 2011 z APOEL-em Nikozja. Krakowski zespół, podobnie jak później Legia i Lech, notował w międzyczasie udane występy w Pucharze UEFA (potem Lidze Europejskiej), ale Liga Mistrzów to jednak inny prestiż i inna skala trudności. To elitarne rozgrywki, które dla polskich klubów od prawie 20 lat pozostają tylko marzeniem. Bohater Widzewa nie wierzy własnym oczom - Trudno mi uwierzyć w to, że tak długo przyszło nam czekać na mistrza Polski w Champions League - mówi nam Jacek Dembiński, ostatni zawodnik, który strzelił dla mistrza Polski bramki w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dembiński dokładnie 19 lat temu - 20 listopada 1996 roku - trafił dwa razy do siatki Borussii Dortmund w spotkaniu 5. kolejki fazy grupowej LM. Spotkanie w Łodzi zakończyło się remisem 2-2, bo dla niemieckiego zespołu gole strzelili Paul Lambert i Juergen Kohler. W grupie z Widzewem były jeszcze Steaua Bukareszt i Atletico Madryt, ale to właśnie Borussia była rewelacją tamtego sezonu - grała bardzo skutecznie i ostatecznie zwyciężyła w całych rozgrywkach. Postawili się Borussii, choć Beckenbauer ich skreślił Przed zakończonym remisem meczem w Łodzi legendarny niemiecki piłkarz Franz Beckenbauer powiedział, że dla takich drużyn jak mistrz Polski nie ma miejsca w Lidze Mistrzów. - Pokazaliśmy, że Beckenbauer się mylił. Mieliśmy wtedy naprawdę mocny zespół i wielu piłkarzy, którzy dobrą piłkę widzieli nie tylko w telewizji. Nawet z gigantami walczyliśmy jak równy z równym, chociaż... ja i tak myślę, że mogliśmy osiągnąć więcej - nie kryje Dembiński. - Atmosfera w szatni była bardzo dobra. Przychodził człowiek do klubu przed treningiem, a tam w kawiarence Tomek Łapiński z papieroskiem, gazetką. Trener Smuda pozwalał nam na dużo, bo dla niego liczyło się tylko to, co dzieje się na boisku - dodaje były reprezentant Polski. - Patrząc wstecz, trochę żałuję, że zabrakło w Widzewie kogoś, kto miałby długofalowy plan na tę drużynę. Weszliśmy do Ligi Mistrzów, graliśmy ładnie, ale potem kolejni zawodnicy odchodzili: Paweł Wojtala (do Hamburger SV), Rysiek Czerwiec (do Guingamp) czy Sławek Majak (do Hansy Rostock) to były fundamenty zespołu - podkreśla nasz rozmówca. Sukces, który mógł być dla Widzewa początkiem złotej ery, okazał się pierwszym krokiem do upadku drużyny. Działacze zamiast budować mocny zespół, woleli szybkie pieniądze za najlepszych graczy. W kolejnych eliminacjach LM łódzki zespół odpadł po dwumeczu z Parmą, a dwa lata później wyeliminowała go Fiorentina. Bramy Ligi Mistrzów dla polskich klubów zatrzasnęły się na długie lata. Jak długo jeszcze będziemy czekać? Dembiński liczy na to, że już wkrótce karta się odwróci i w fazie grupowej najważniejszego z europejskich pucharów znowu zagra polski zespół. - Cieszę się, że jestem ostatnim piłkarzem, który strzelił dla drużyny z Polski gola w Lidze Mistrzów, ale chętnie oddałbym to miano któremuś z młodszych kolegów - mówi z uśmiechem były zawodnik Widzewa. - Mocne polskie kluby powinny robić wszystko, żeby jak najdłużej utrzymywać utalentowanych młodych zawodników. Nie może być tak, że chłopak dwa razy prosto kopnie piłkę i już odchodzi - dodaje. - Gołym okiem widać, że nasza liga potrzebuje piłkarskiej jakości, a tymczasem widzę, że najlepsze kluby ściągają przeciętnych obcokrajowców. Boję się, że z taką polityką daleko nie zajedziemy - kończy Jacek Dembiński. Autor: Bartosz Barnaś Co? Gdzie? Kiedy? Sprawdź najlepszy kalendarz sportowy - kliknij!