Zwycięstwo Realu w Amsterdamie (2-1) bardzo przybliża "Królewskich" do ćwierćfinału, a tym bardziej z dwoma golami na wyjeździe, ale trzykrotni triumfatorzy Ligi Mistrzów w ostatnich trzech latach mieli furę szczęścia. Aż chciałoby się powiedzieć - znowu. Po pierwszej połowie nic nie zapowiadało, że gracze Santiago Solariego mogą wywieźć z Areny Johana Cruyffa dobry wynik, bo młodzież Ajaksu poczynała sobie bez żadnych kompleksów dla starych mistrzów. Przekonanie, że Real znowu stoi pod dobrą gwiazdą zostało spotęgowane przy nieuznanym golu jeszcze przed przerwą. Nie ma zbyt wielkiego ryzyka, aby stwierdzić, że sędzia Skomina nie miał szans, aby na żywo zauważyć minimalnego spalonego, na którym był zawodnik Ajaksu Tadić, gdy Tagliafico lobował bramkarza Courtois, ale z pomocą przyszła technologia. Wydarzenie jest historyczne, bo po raz pierwszy w Lidze Mistrzów system VAR anulował w ten sposób gola. I jak tu nie wierzyć, że na europejskiej arenie "Królewskim" ciągle wszystko sprzyja? Benzema: Nie jestem zadowolony Również UEFA uznała za stosowne, aby na swoim oficjalnym profilu na Twitterze wyjaśnić, dlaczego sędzia zmienił w tej sytuacji decyzję, przekonując, że zachował się "zgodnie z protokołem VAR". W Amsterdamie potwierdziło się po raz kolejny, jak wielkie znaczenie w Lidze Mistrzów ma doświadczenie, szczególnie tak obytej w bojach drużyny jak Real, ale też - że madrytczycy nie potrzebują wcale dominować na boisku, żeby wygrywać. Vinicius Jr stawia dopiero pierwsze kroki w tych rozgrywkach, ale wpisuje się w ten schemat idealnie, bo wystarczyła jedna dobra akcja indywidualna, w której Brazylijczyk wymanewrował niemal całą obronę gospodarzy i idealnie asystował przy golu Karima Benzemy. Wejście na europejskie salony - godne uwagi. Francuz na tych salonach już jest i trochę niepostrzeżenie całkiem się tam rozgościł. W meczu z Ajaksem strzelił już 60. gola (!) w Champions League, co tylko umacnia go na czwartej pozycji w klasyfikacji wszech czasów z realnymi perspektywami, aby doścignąć Raula (71). Robert Lewandowski intensywnie go goni, ale im bardziej się stara, tym bardziej Francuz ucieka. Ten wynik byłby pewnie jeszcze lepszy, gdyby Benzema przez lata nie musiał być wiernym żołnierzem Cristiano Ronaldo, usuwającym się w cień przy każdej okazji. W tym sezonie widać, że odpowiedzialność, która na niego spadła po odejściu Portugalczyka, nie jest wcale za duża. Najlepiej świadczy o tym całkiem przyzwoita liczba goli we wszystkich rozgrywkach - 19. Co ciekawe, Francuz nie był zadowolony ze swojego występu. - To nie był dobry mecz, zwykle gram lepiej - przyznał samokrytycznie. - Odczuwałem jednak ból przez całe spotkanie. Benzema sam poprosił o zmianę w ostatnim kwadransie z powodu problemów z biodrem. Son godnie zastąpił Kane’a, Lloris godnie upamiętnił Banksa Jeśli dwie sytuacje - nieuznany gol i pełne zimnej krwi zachowanie Benzemy - przyczyniły się do dobrego wyniku Realu, to w meczu Tottenham - Borussia była inna kluczowa interwencja. Niezwykle symboliczna. Zaledwie 45 minut po tym, jak całe Wembley uczciło minutą ciszy pamięć legendarnego Gordona Banksa (po jego "paradzie stulecia" w 1970 roku Pele mówił obrazowo: "Strzeliłem gola, którego Banks obronił"), Hugo Lloris złożył hołd na swój sposób wielkiemu poprzednikowi. Obrona francuskiego bramkarza po strzale Zagadou - zachowując wszelkie proporcje - mogła przywołać u starszych kibiców skojarzenia z Guadalajary, ale przede wszystkim przytrafiła się w najlepszym momencie; gdy gospodarze musieli jeszcze bronić się przed atakami Borussii. Jeśli coś zadziwiło w tym meczu, to różnica między dwiema połowami. W pierwszej goście, napędzani atakami młodego Jadona Sancho, spokojnie mogli zapewnić sobie dobry start przed rewanżem, w drugiej zupełnie uszło z nich powietrze. Po przerwie Tottenham całkowicie przejął inicjatywę, Jan Vertonghen rozegrał bodaj najlepsze spotkanie w Lidze Mistrzów, a Son pokazał, że może godnie zastępować kontuzjowanego Harry’ego Kane’a. Łatwość, z jaką Koreańczyk wyrósł na lidera ataku "Kogutów" musi zwracać uwagę, pod nieobecność nie tylko Kane’a, ale również Dele Alliego. Efekt? 3-0 i ćwierćfinał Ligi Mistrzów jest dla graczy Mauricio Pochettino na wyciągnięcie ręki. Po raz pierwszy od sezonu 2010-2011. Marquinhos - oto wynalazek Tuchela Co łączy dwa mecze w Lidze Mistrzów, które odbyły się na Wyspach? Wbrew pozorom, całkiem niemało. Nie chodzi tylko o to, że Tottenham i PSG (po zwycięstwie w Manchesterze 2-0) są już jedną nogą w ćwierćfinale, ale obie drużyny pewnie wygrały bez swoich kluczowych zawodników. Paryżanie musieli bowiem obejść się bez kontuzjowanych Neymara i Edinsona Cavaniego. Co zdecydowało o tak przekonującej wygranej na Old Trafford? Taktyka Thomasa Tuchela. Niemiecki trener trochę ryzykował, ale sugestywna odprawa na cztery godziny przed spotkaniem, połączona z kilkoma indywidualnymi rozmowami, dała jego zawodnikom jasne przekonanie, że mogą przywieźć z Anglii dobry wynik. Di Maria, niemiłosiernie wygwizdywany przez publiczność, po nieudanym epizodzie na Old Trafford sprzed czterech lat, miał wiele do udowodnienia. Mbappe nic nikomu nie musiał udowadniać, przypomniał jednak, że dwa lata temu, tylko po drugiej stronie Manchesteru, zaczynał wielką europejską karierę. Kluczem okazała się jednak gra Marquinhosa. Brazylijczyk zupełnie wyłączył z gry Paula Pogbę, który w ostatnich tygodniach był największym atutem gospodarzy. Czasami wyglądało to tak, jakby trener zalecił mu indywidualne krycie francuskiego pomocnika, co inny Brazylijczyk, kapitan Thiago Silva, dementował po meczu. - Kryliśmy strefą, ale ponieważ pole gry Marquinhosa było takie jak Pogby, więc mogło się wydawać, że zajmował się tylko nim. Ale to nieprawda. Tak czy inaczej, Marquinhos czuje się coraz lepiej w roli defensywnego pomocnika w ważnych meczach i to jeden z najważniejszych wynalazków Tuchela w Paryżu. Czy ustawienie Daniego Alvesa z przodu po prawej stronie będzie kolejnym, przynajmniej w sytuacjach awaryjnych, gdy Mbappe musi zastępować Cavaniego na środku ataku? Debiut na tej pozycji był całkiem obiecujący. Ile wart jest Zaniolo? Sześć razy więcej! Sukces Romy w meczu z Porto (2-1) ma jedno imię: Nicolo Zaniolo. 19-latek nie tylko dał rzymianom cenną, choć niewielką przewagę przed rewanżem z Portugalczykami, ale został też najmłodszym Włochem, którym popisał się dubletem w Lidze Mistrzów. Co myślą teraz w Interze, skąd oddali utalentowanego napastnika w ramach rozliczeń z Radją Nainggolanem? Tymczasem w Rzymie zapanowało szaleństwo na punkcie młodego zawodnika. "Corriere dello Sport" ujawnia, że zarobki wzrosną wprost proporcjonalnie do szybkości, z jaką Zaniolo wdarł się do składu Romy. Teraz ma 300 tys. euro, kontrakt gwarantuje mu podwojenie tej kwoty, ale gra toczy się o znacznie większe pieniądze. Przebicie ma być sześciokrotne (czyli do wynagrodzenia na wyższym poziomie niż zarobki Krzysztofa Piątka w Milanie - ok. 1,8-2 mln euro, ale netto) połączone z przedłużeniem umowy o jeden rok, do 2024. Roma chce jak najszybciej zabezpieczyć się przez zakusami innych gigantów. Tym bardziej, że w tle zaczęła się ostra walka o napastnika. Na razie medialna, bo turyński "Tuttosport" pisze prowokacyjne, że "Zaniolo należy już do Juventusu", odgrzebując stare tweety, w których sam zawodnik wychwalał ekipę prowadzoną jeszcze wówczas przez Conte i dokładając do tego słowa jego mamy, że Nicolo "kibicował Juve od dziecka". Tak czy inaczej, trener Eusebio Di Francesco, a wcześniej selekcjoner Roberto Mancini, mieli nosa, dając szansę 19-latkowi. Bohaterem ostatnich tygodni we Włoszech był polski napastnik Milanu. Czy teraz Zaniolo zajmie jego miejsce na czołówkach gazet? Jedyny minus dla rzymian po meczu z Porto to trochę przypadkowo stracony gol pod koniec meczu. Ta bramka sprawia jednak, że kwestia awansu jest najbardziej niepewna z wszystkich czterech dotychczasowych spotkań. Remigiusz Półtorak Zobacz, kto i kiedy gra w Lidze Mistrzów