Wydawało się, że trwający sezon jest dla Manchesteru City po prostu idealny, by sięgnąć po upragniony tytuł Ligi Mistrzów. Historyczny, pierwszy w całej historii klubu, który nigdy nie wygrał nie tylko Champions League, ale i Pucharu Europy, jak nazywano te rozgrywki przed reformą w 1992 roku. Gdy z Ligą Mistrzów z hukiem żegnali się kolejni faworyci - Real Madryt, Bayern Monachium, czy Paris Saint-Germain, "Obywatele" po cichu zaczęli wyrastać na jednego z głównych faworytów rozgrywek. Zwłaszcza, że po zeszłorocznym zwycięstwie w Premier League można by zakładać, że drużyna Guardioli będzie skoncentrowana właśnie na udowodnieniu swojej klasy na arenie międzynarodowej. Dwa zarzuty pod adresem Guardioli Paradoksalnie, City "wyłożyło" się nie na dwumeczu z FC Barcelona, czy innym europejskim gigantem, ale na drużynie, którą Guardiola miał w ostatnich latach doskonale rozpracowaną. Przed dwumeczem LM City wygrało trzy kolejne starcia z Tottenhamem strzelając osiem bramek i tracąc jedynie dwie. W lidze "Obywatele" mają nad "Kogutami" blisko 20 punktów przewagi, ale tym razem okazało się to bez znaczenia. Można mówić, że Manchesterowi w dwumeczu zabrakło szczęścia - gdyby w pierwszym spotkaniu Sergio Aguero wykorzystał rzut karny, gdyby w rewanżu nie znajdował się na półmetrowym spalonym, gdyby sędzia inaczej zinterpretował zagranie Fernando Llorente przy trzecim golu dla Liverpoolu... Scenariuszy dających awans City było sporo, ale ostatecznie żaden z nich nie doszedł do skutku. Ile w wyniku dwumeczu było winy samego Guardioli? Anglicy zarzucają mu przede wszystkim niepotrzebne rotacje w składzie przed pierwszym meczem, gdzie kosztem Leroya Sane i Kevina de Bruyne w wyjściowym składzie zagrał m.in. Riyad Mahrez oraz brak odpowiedniej reakcji na boiskowe wydarzenia. W pierwszym meczu de Bruyne i Sane zostali wprowadzeni na boisko dopiero w 89. minucie meczu, w rewanżu, gdy trzeba było odrabiać straty, Sane dostał od Guardioli raptem sześć minut. Klątwa Guardioli w Champions League Choć po odejściu z Barcelony Guardiola co roku - z wyjątkiem sezonu 2016/17 - sięga ze swoim klubem po mistrzostwo kraju, to po raz ostatni w finale LM poprowadził drużynę jeszcze w 2011 roku, gdy Barcelona pokonała 3-1 Manchester United. Od tamtej trwa klątwa Pepa Guardioli w Champions League. Zaczęło się od trzech nieudanych szturmów na finał LM z Bayernem Monachium. Bawarczycy pod wodzą Guardioli trzykrotnie kończyli swój udział w półfinale, za każdym razem będą wyeliminowanym przez hiszpańskie kluby - kolejno przez Real Madryt (0-5 w dwumeczu), FC Barcelona (3-5) i Atletico Madryt (2-2). W Manchesterze za czasów hiszpańskiego szkoleniowca nawet półfinał okazał się nie do zdobycia. Najpierw "Obywatele" zostali sensacyjnie wyeliminowani przez AS Monaco już w 1/8 finału po szalonym dwumeczu. Pierwsze spotkanie zakończyło się wygraną Man City aż 5-3, by po porażce 1-3 w rewanżu to klub z Księstwa awansował dalej, dzięki bramkom strzelonym na wyjeździe. W zeszłym roku mistrzowie Anglii odpadli z Liverpoolem FC (1-5 w dwumeczu), który niespodziewanie zakończył ich przygodę już w ćwierćfinale. Teraz klątwę Guardioli przedłużył Tottenham, także awansując dzięki bramkom strzelonym na wyjeździe. Rewanżowe spotkanie Man City z Tottenhamem już zostało okrzyknięte meczem sezonu. Tylko co z tego, skoro nikt w Manchesterze nie będzie nawet chciał wracać do tego meczu myślami? Passa, której od odejścia z Barcelony Guardiola nie potrafi przełamać, oznacza jedno - jeśli w przyszłym sezonie 48-letni Hiszpan nie doprowadzi swojej drużyny do finału LM, to w najlepszym przypadku jego dwa ostatnie finały będzie dzieliła dekada. A to, jak wiemy, w futbolu prawdziwa wieczność. WG <a href="https://wyniki.interia.pl/rozgrywki-P-liga-mistrzow-cwiercfinaly,cid,636" target="_blank">Liga Mistrzów: wyniki, drabinka, strzelcy, terminarz</a>