Tydzień temu w Paryżu wszystko stało się nagle. Do końca prawie nikt nie wierzył, że remontada Manchesteru jest możliwa, choć ostatecznie stała się faktem. Dzisiaj w Turynie będzie trochę prościej, bo wszystkiego można spodziewać się już przed meczem. I tego, że Atletico jednak obroni przewagę z Madrytu i tego, że Juve dokona cudu, odwracając losy dwumeczu. Bo jeśli nie, to... podzieli los paryżan. Nie tyle w spektakularnej klęsce, ile w błyskawicznym zakończeniu sezonu. Obydwie drużyny mają taką przewagę w lidze, że tytuł jest praktycznie zapewniony, ale od początku chodziło tu o coś innego. O sukces w Europie. Porażki w marcu nikt nie brał pod uwagę. W Juventusie ciągle wyrażają to wprost, bez żadnych niedomówień. To ma być ten rok, gdy po niemal ćwierć wieku "Bianconeri" znowu będą na szczycie. Przecież nie dlatego został sprowadzony Cristiano Ronaldo za 350 mln euro (licząc kwotę transferu i jego utrzymanie do końca kontraktu), aby po raz kolejny pobijać Serie A, co i tak udałoby się pewnie bez niego. Jeden mecz oczywiście nie podda w wątpliwość tego, co Portugalczyk osiągnął dotychczas, ale w gruncie pytanie dotyczy tego, czy będzie w stanie spełnić to, po co przyszedł do Turynu. Sam rozstrzygnąć o losach awansu albo przynajmniej się do niego przyczynić. Właśnie teraz, w jednym meczu, w sytuacji bardzo niekorzystnej. Nie przesadzając - od tego zależy cały sezon. Dlatego wszyscy mają świadomość, jak ważny będzie to wieczór na Allianz Stadium. Nieprzypadkowo Ronaldo zachęcał na klubowej stronie: "Przygotujcie się na come back", nieprzypadkowo trener Massimiliano Allegri oszczędzał w ostatniej kolejce kluczowych zawodników (zwycięstwo z Udinese 4-1), aby w starciu w Atletico byli wypoczęci i żądni rewanżu od pierwszej minuty. Z jednej strony, nikt nie potrafi tak grać z podopiecznymi Diego Simeone jak Ronaldo, bo jeszcze w barwach "Królewskich" strzelił lokalnemu rywalowi w sumie 22 gole. Co więcej, nie z takich tarapatów Juventus już się podnosił, jak w ubiegłym sezonie w Madrycie, gdy po porażce u siebie z Realem 0-3, prawie odrobił straty w rewanżu. Prawie, bo - paradoksalnie - w awansie przeszkodził wtedy Portugalczyk, który teraz jest w Turynie. Z drugiej strony, na pięciokrotnym zwycięzcy Ligi Mistrzów (co z lubością podkreślał w pierwszym spotkaniu) ciąży odpowiedzialność, która niekoniecznie idzie w parze z aktualną efektywnością. Ronaldo ma wprawdzie na koncie 19 goli w Serie A, tyle co Krzysztof Piątek, ale Liga Mistrzów, jego dotychczasowe królestwo, wygląda w tej edycji wyjątkowo słabo (zaledwie jedno trafienie), a od prawie miesiąca nie znalazł drogi do bramki. Utracił nawet pierwszeństwo w wykonywaniu rzutów wolnych (na rzecz Miralema Pjanicia). Czyżby naprawdę wszystkie siły zbierał na pogrążenie Atletico, które od prawie miesiąca i pięciu meczów zachowuje czyste konto? Jeden gol Antoine'a Griezmann albo choćby Alvaro Moraty może wywrócić oczekiwaną w Turynie remontadę do góry nogami. Remigiusz Półtorak