Gdy w 94. minucie serbski sędzia Milorad Mazić odgwizdał koniec regulaminowego czasu gry, nad stadionem w Poznaniu uniosła się potężna burza gwizdów. Oto bowiem, w kompromitującym stylu, poznaniacy stracili całą przewagę z pierwszego meczu z Baku, a Inter po trafieniu Girtsa Karlsonsa objął prowadzenie. Przed spotkaniem mistrzowie Azerbejdżanu rozgrzewali się na boisku, a ze stadionowych głośników leciała muzyka. Ponieważ są one odwrócone w kierunku obu trybun za końcowymi liniami boiska, na murawie wielkiego hałasu nie ma. Tyle że gdy sędzia z Serbii wyprowadził obie jedenastki z tunelu na płytę boiska, zawodników przywitała ogromna wrzawa i śpiewy. Trudno powiedzieć, czy taki właśnie doping - niespotykany w Azerbejdżanie - tak mocno wpłynął na graczy Interu, że ci kompletnie oddali pole gry lechitom. Powinno być 3-0 Gdyby po 10 minutach Lech wygrywał 3-0, nie byłoby w tym nic dziwnego. No i pewnie nie bylibyśmy już świadkami dalszych emocji, a na pewno - wstydliwej dogrywki. Najpierw Siergiej Kriwiec zagrał "w uliczkę" do Artura Wichniarka, ale strzał napastnika "Kolejorza" obronił Giorgi Lomaia. Po chwili jeszcze lepszą okazję zmarnował Sławomir Peszko - aż złożył ręce w taki sposób, jakby chciał zmówić pacierz. Nie minęły kolejne dwie minuty, a tym razem Manuel Arboleda uderzył piłkę głową - tę po koźle znów za boisko wybił Lomaia. Po tych dobrych 10 minutach Lech nagle zwolnił grę. Przestał atakować pressingiem, zaś gdy Inter przejmował piłkę, poznaniacy kryli się całą jedenastką na swojej połowie boiska. A przecież z drużyną, która zbyt wiele nie potrafi, tak grać po prostu nie wolno! Ostrzeżenie przyszło dość szybko - w 17. minucie Brazylijczyk Accioly uderzał piłkę głową, ale niecelnie. Pięć minut później jeszcze lepszą okazję miał Robertas Poskus - znów się jednak okazało, że obecnie szybkość nie jest atutem Litwina. Gdy Poskus dawno temu grał w Widzewie, nie dawał się przynajmniej dogonić rywalom. Teraz znów, tak jak przed tygodniem w Baku, mógł być sam na sam z Kotorowskim, ale zwolnił i na odczepnego strzelił nad bramką. Źle wyglądała gra defensywnych pomocników Lecha - Dimitrije Injac, a zwłaszcza Ivan Djurdjević gubili sporo piłek. To często po ich stratach Azerowie rozpoczynali kontrataki. Dobrego słowa po raz kolejny nie da się też powiedzieć o postawie Seweryna Gancarczyka - chyba powoli nadchodzi czas, w którym trener Jacek Zieliński powinien przyjrzeć się Panamczykowi Luisowi Henriquezowi. Jedyną godną odnotowania sytuacją Lecha był strzał w poprzeczkę Artura Wichniarka. A to też powinien być gol, bo przecież były napastnik Herthy Berlin był sam na sam z Lomaią... Po przerwie nic się właściwie nie zmieniło. Niby przewagę miał Lech, ale to Gancarczyk musiał ratować poznaniaków przed stratą gola. Wybił piłkę lecącą do pustej bramki po tym, jak Manuel Arboleda... nabił Petara Złatinowa. Dobrą okazję miał Kriwiec (strzelił w boczną siatkę), aktywny był Peszko, który często jednak szarżował niczym jeździec bez głowy. Żadnego zagrożenia nie przynosiły stałe fragmenty w wykonaniu Lecha. Uciszone trybuny I gdy wszystko wskazywało na to, że taktyka trenera Zielińskiego "na 0-0" wystarczy do awansu, gol Karlsonsa uciszył poznańskich kibiców. Piłkarz Interu wszedł na boisko kilkanaście sekund wcześniej! Mimo to Lech dogrywki grać nie musiał. W 87. minucie rezerwowy Jacek Kiełb dostał piłkę 13 metrów przed niemal pustą bramką. Mógł strzelić lekko, byle celnie. Uderzył siłowo - metr nad bramką. No i doszło do dogrywki. W niej Lech bił głową w mur, a Azerowie za wszelką cenę starali się doprowadzić do rzutów karnych. Jakby wiedzieli, że drugiego gola już nie zdobędą, a na dodatek bramkarz Lecha Krzysztof Kotorowski nie jest specjalistą od bronienia jedenastek. Co chwilę leżeli na boisku, każdego po kolei łapały skurcze. Za opóźnianie gry dostawali kolejne kartki. No i udało się - to rzuty karne miały wyłonić rywala Sparty Praga, która zgodnie z prognozami po raz drugi pokonała Metalurgs Lipawa. Piłkarze z Baku się przeliczyli - to Kotorowski został bohaterem! Obronił dwa rzuty karne, podobnie jak Lomaia. Gdy po dziesięciu seriach był remis 8-8, karne wykonywali obaj bramkarze. Kotorowski zmylił Lomaię, bramkarz Lecha obronił za to strzał gruzińskiego golkipera mistrza Azerbejdżanu. I poznaniacy uniknęli totalnej kompromitacji, choć niesmak po tym zwycięstwie pozostał. Kibice Lecha się cieszyli, ale na odchodne krzyknęli: "Biegać, walczyć i się starać, w Lechu trzeba zap...". Lech Poznań - Inter Baku 0-1 (0-1, 0-0), rzuty karne 9-8 Bramka: 0:1 Girts Karlsons (84). Lech: Kotorowski - Wojtkowiak, Bosacki, Arboleda, Gancarczyk - Djurdjević (98. Wilk), Injac - Peszko, Stilić, Kriwiec - Wichniarek (78. Kiełb). Inter: Lomaia ŻK - Mżawanadze (71. Dasdamirow), Levin ŻK, Accioly, Kandelaki - Hacijew (46. Kruglov), Czertoganow ŻK, Cervenka, Złatinow ŻK, Odikadze - Poskus (84. Karlsons). Awans: Lech. Sędziował: Milorad Mażić (Serbia) Karne: 1-0 Bosacki, 1-1 Karlsons, 1-2 Odikadze 2-2 Kiełb 3-2 Gancarczyk, 3-3 Filho, 4-3 Wilk 4-4 Levin 5-4 Injać 5-5 Daszdedmirow, 6-5 Wojtkowiak, 6-6 Czertoganow, 7-6 Arboleda, 7-7 Kandelaki, 8-7 Stilić, 8-8 Czervenka, 9-8 Kotorowski. Widzów: 13,5 tys. (komplet) <a href="http://nazywo.interia.pl/relacja/lech-poznan-inter-baku,2240" target="_blank">Zapis relacji na żywo z meczu Lecha z Interem!</a> <a href="http://wyniki.interia.pl/rozgrywki-P-liga-mistrzow-ii-runda-kwal,cid,636">Sprawdź inne wyniki kwalifikacji Ligi Mistrzów</a>