Gol Ferlanda Mendy’ego w 85. minucie meczu Atalanta - Real Madryt był w jakimś stopniu dziełem przypadku. Toni Kroos podał z rożnego do Luki Modrica, który zostawił piłkę lewemu obrońcy "Królewskich". Strzał z "gorszej", prawej nogi rozstrzygnął mecz naznaczony czerwoną kartką dla Remo Freulera już w 16. minucie po faulu na Mendym. Francuza wybrano na gracza meczu. Trener Zinedine Zidane przyznał, że rozegranie, które doprowadziło do gola, było przygotowane na treningach, tylko strzelać miał kto inny. Rozgrywki wymyślone dla Realu Madryt Gian Piero Gasperini kipiał z wściekłości. Stwierdził, że sędziami powinni zostawać ludzie, który sami grali w piłkę. Wtedy będą czuli futbol i powstrzymają się od tak absurdalnych decyzji jak wyrzucenie Freulera, po którym cały plan Atalanty na ten mecz runął w gruzy. Tak czy inaczej Real Madryt przerwał fatalną passę hiszpańskich klubów w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Królewscy grają w myśl zasady "im trudniej, tym lepiej". Zidane nie zabrał do Bergamo ośmiu kontuzjowanych graczy. Był zmuszony posłać na boisko Isco, który w tym sezonie Ligi Mistrzów zagrał ledwie 13 minut. Hiszpan chce odejść z Realu, ale oddał mu jeszcze jedną przysługę. W Bergamo Królewscy dominowali w posiadaniu piłki, także dzięki niemu. Kilka tygodni temu sezon zdawał się dla Realu przegrany: klęska w Pucharze Króla z rywalem z III ligi, ogromna strata do Atletico w tabeli La Liga. Plaga urazów mogła dokończyć dzieła. Bez Karima Benzemy i Sergio Ramosa Królewscy jechali do Bergamo z duszą na ramieniu. Zwłaszcza, gdy popatrzyli na wyniki Barcelony, Sevilli i Atletico Madryt. Wszyscy polegli w meczach u siebie w 1/8 finału Ligi Mistrzów. Katalończycy 1-4 z PSG i szans na awans praktycznie nie mają. Sevilla przegrała z Borussią Dortmund - szóstym obecnie zespołem Bundesligi. Lider La Liga był gorszy od Chelsea - piątej drużyny Premier League. Hiszpańskie drużyny zaprezentowały futbol poniżej swoich aspiracji. Kluby Primera Division wciąż przewodzą w rankingu UEFA. W XXI wieku Barcelona i Real Madryt wygrywały Ligę Mistrzów aż 10 razy, w tym nieprzerwanie w latach 2014-2018. W Lidze Europy było nawet lepiej. Hiszpańskie zespoły zwyciężały w niej dziesięciokrotnie od triumfu Valencii w sezonie 2003-2004. Za stwierdzeniem, że Francuzi wymyślili Puchar Europy dla Realu Madryt, można znaleźć lawinę argumentów. W gablotach Santiago Bernabeu jest o 10 uchatych pucharów więcej niż na równie sławnym Old Trafford w Manchesterze. Włoski gigant Juventus docierał do finału Ligi Mistrzów aż dziewięć razy i tylko dwa razy zwyciężył. Bayern Monachium pięć finałów przegrał, sześć wygrał. Tymczasem ostatni przegrany finał Królewskich zdarzył się w 40 lat temu. Real szedł jak po swoje w rozgrywkach o tytuł najlepszego klubu Europy. W XXI wieku dołączyła do niego Barcelona. W latach 2000, 2014 i 2016 finały Ligi Mistrzów były wewnętrzną sprawą Hiszpanów. Ostatnio tendencja się odwraca. Czas pandemii łatwiej przetrwać klubom takim jak PSG, lub potęgi z Premier League, które mają miliarderów za właścicieli. Zamknięte stadiony to dla Realu, Barcelony, Atletico, czy Sevilli ogromne straty. Żaden szejk, amerykański milioner, czy rosyjski oligarcha ich nie zrekompensuje z własnej kieszeni. Kilkanaście lat temu prezes Realu Florentino Perez zatrudniał piłkarzy, jakich chciał. Podobnie Barcelona. Primera Division nazywana była ligą gwiazd. Na rywalizację Messiego z Cristiano Ronaldo patrzył cały świat, do pomocy dokupiono im Neymara i Garetha Bale'a. Wydawało się kwestią czasu kiedy Real i Barca zagrają ze sobą w finale Ligi Mistrzów. Ale to się nie stało i zapewne szybko nie stanie. Dostarczyciele talentu Światowa popularność i gigantyczne wpływy z praw telewizyjnych postawiły w uprzywilejowanej sytuacji angielską Premier League. La Liga stała się dostarczycielem talentów na Wyspy. I nie tylko. W 2017 roku finansowane przez Katarczyków PSG wydarło Neymara z Barcelony za 222 mln euro. Rok później Juventus wykupił za 105 mln Cristiano Ronaldo. W czerwcu tego roku odejdzie pewnie Messi nie wiadomo tylko do Paryża, czy Manchesteru. Zadłużonej Barcelony już nie stać na utrzymanie piłkarza, którego wychowała od 13. roku życia. W jakimś stopniu Hiszpanie sami są sobie winni. Barcelona i Real podjęły wiele złych decyzji transferowych. Dwaj najlepiej zarabiający piłkarze Królewskich Garteh Bale i Eden Hazard są w klubie nieprzydatni. Na następców Neymara Katalończycy wydali 350 mln euro, ale Ousmane Dembele, Philippe Coutinho i Antoine Griezmann za mało dają zespołowi. Dziś Real marzy o Kylianie Mbappe, który od dziecka jest fanem Królewskich. W Paryżu zarobi jednak 50 mln euro za sezon, "Królewscy" płacą najlepszym piłkarzom 15 mln. W madryckiej prasie sportowej pojawiają się teksy, które tłumaczą Francuzowi, że Real da mu coś więcej niż wielką kasę. Czy to argument wystarczający, by uciec z PSG do Madrytu?Od 2005 roku nie zdarzyło się w Lidze Mistrzów, by ćwierćfinały rozegrano bez klubów z Hiszpanii. W 1/8 finału Barcelona przepadła wtedy z Chelsea, Real po dogrywce z Juventusem. Katalończykom nie pomógł legendarny gol Ronaldinho, który na Stamford Bridge zahipnotyzował ruchami samby całą defensywę "The Blues". Porażka Realu była kolejnym dowodem zbliżającego się upadku ery galaktycznej. Dziś po 15 latach nadzieje Hiszpanów w europejskiej rywalizacji wciąż opierają się na "Królewskich". Trudno uwierzyć, by starzejąca się drużyna wytrzymała wyścig z Bayernem, Liverpoolem, czy Manchesterem City. Real swój charakter jednak ma - udowodnił to w Bergamo. Atalantę można nazywać Kopciuszkiem, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dariusz Wołowski