"Rooney jest tak dobry, że mógłby grać w Barcelonie" - od tego zdania się zaczęło. Przed pierwszym spotkaniem z Arsenalem Xavi Hernandez udzielił dużego wywiadu dziennikowi "The Guardian", w którym znalazło się to z pozoru banalne, a jednak nieszczęśliwe stwierdzenie. Po porażce 1-2 na "The Emirates" natychmiast przypomniano je liderowi Barcelony, jako dowód, że on i jego koledzy tracą dystans do tego co robią. Skromność, która legła u podstaw filozofii teamu Pepa Guardioli rozmywa się w strumieniu komplementów spływających na zespół ze wszystkich stron. A przecież trener Barcy bezustannie powtarza, że strata pokory i głodu sukcesów, to będzie koniec jego i tej drużyny. Grą w piłkę rozkochują w sobie ludzi "Nasz sposób gry rozkochuje w sobie ludzi" - to kolejny cytat z Xaviego, tym razem zaczerpnięty z hiszpańskiej prasy. Lider Katalończyków wspomina mecze, po których "wymaglowani" metodą tysiąca podań rywale schodzili z boiska podpierając się nosem. W tym widzi wyższość Barcy nad Realem, gdzie tak wybitni piłkarze jak Di Maria, Ronaldo, czy Ozil wykonują 30-metrowe, solowe szarże w związku z czym szybciej tracą siły. "U nas tylko Messi gra czasem w ten sposób, poza tym pomagamy sobie na tyle, by wszyscy wytrwali do końca" - mówi. Wspomina też zabawę w "dziadka" na treningu, kiedy koledzy wzięli go do środka i tak nim zakręcili, że przez kwadrans nie mógł złapać równowagi. Xavi mówi w zasadzie to, co myśli wielu ludzi, a jednak te zachwyty nad grą Barcelony mają w sobie coś niestosownego. Czy wypada, by z ust Adama Małysza padły słowa: "jestem wielkim mistrzem, w dodatku zawsze miłym i skromnym"? Mogą to mówić wszyscy poza skoczkiem z Wisły. Barcelona bije rekordy zwycięstw, gra tak jak nie grał nikt przed nią, budzi podziw, ale co naturalne także niechęć, choćby w kibicach pokonanych drużyn. Jej wielbiciele są tak samo liczni, jak przeciwnicy, czekający z utęsknieniem kiedy Xaviemu i jego kolegom powinie się noga. Jutro na Camp Nou będzie ku temu znakomita okazja, Arsenal wygrał na "The Emirates" i gdyby obronił przewagę z pierwszego meczu wyeliminowałby największego faworyta Champions League już w 1/8 finału. Od 2006 roku zdarzyło się to raz, poza tym Barca dwa razy zdobyła trofeum i dwa razy była w półfinale. "Rewanż z Arsenalem to dla nas bezdyskusyjnie mecz sezonu" - przyznaje Seydou Keita, którego gol dał Katalończykom zwycięstwo z Saragossą w sobotę. Z ostatnich 22 spotkań ligowych, Barca wygrała 21 razy. Barca bez filara obrony Najważniejsza wiadomość, na którą czekali fani z Camp Nou jest jednak zła: Carles Puyol nie zagra, wydawało się, że uraz kolana został wyleczony, ale pauzujący od miesiąca kapitan znów poczuł ból na treningu. Powrót Puyola miał być dobrą wróżbą, w tym sezonie drużyna jeszcze nie przegrała, gdy on był na boisku. Guardiola musi załatać wielką dziurę w środku obrony, za kartki zawieszony jest przecież Gerard Pique. Zastąpią ich Eric Abidal i Sergio Busquets, co znaczy, że jako defensywny pomocnik zagra Javier Mascherano, a to zwykle jednak osłabiało drużynę. Argentyńczyk wciąż jest za mało kreatywny, do tej pory nie zgłębił stylu, z którego tak dumny jest Xavi. Osłabiony będzie także rywal z Londynu. Na Camp Nou nie wystąpią napastnik Robin van Persie i skrzydłowy Theo Walcott, nie ma też absolutnej pewności co do Fabregasa, Songa i Wilshare'a, trudno sobie jednak wyobrazić, by Arsene Wenger wymienił całą linię pomocy. Leczący się Cesc jest optymistą, wie ile znaczy dla drużyny, która bez niego zaprzepaściła w sobotę szansę na zbliżenie się do Manchesteru United na jeden punkt. Bezbramkowy remis z Sunderlandemu siebie, to nie był zastrzyk optymizmu. Czy Wojciech Szczęsny znów zatrzyma Leo Messiego? Na "Emirates" zagrał doskonale, zachwyty nad Polakiem przycichły jednak po błędzie w przegranym finale Carling Cup z Birmingham. Taki mecz jak ten na Camp Nou może naznaczyć młodego bramkarza na długie lata. Messi, Villa i Pedro zdobyli już w tym sezonie 84 gole, ktoś kto ich zatrzyma zawładnie wyobraźnią mas. 11 miesięcy temu Messi wbił Arsenalowi aż cztery gole na Camp Nou i piłkę, którą rozgrywano tamten ćwierćfinał Ligi Mistrzów zabrał do domu. Wtedy sytuacja Barcy była jednak znacznie lepsza, Arsenal był rozbity przez kontuzje, a Katalończycy przywieźli z Londynu remis 2-2. Zjednoczeni wokół cierpienia Pepa Jutro trzeba odrabiać straty. Barcelona jednoczy się wokół cierpienia swojego trenera i w jego determinacji szuka natchnienia. Od kilku dni Pep Guardiola cierpi ciężkie bóle spowodowane dyskopatią, z meczów Barcelony wraca do szpitala, podczas środowego pojedynku z Valencią cierpiał bardzo, ale zabiegi sprawiają, że jest lepiej. "Dla nas kluczowe jest, by jutro był blisko nas" - mówi Gabriel Milito. Dani Alves i Mascherano znaleźli sobie jeszcze inny sposób motywacji. "Jeśli przyjdzie nam umierać, to do końca pozostaniemy wierni swojemu stylowi" - mówią. Z podniosłego tonu tych słów można wywnioskować, że szykują się na ostateczny bój. Co na to wszystko Xavi? Kiedy "The Guardian" zapytał go o podobieństwa między drużynami Wengera i Guardioli odpowiedział: "Kiedy patrzę na Arsenal, widzę Barcelonę". Dodał jednak zaraz, że na Camp Nou nikt nie tolerowałby drużyny, która nie zdobyła trofeum przez pięć lat. Jutro będzie tak samo, Arsenal awansować może, Barca awansować musi. Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego!