Jak donosi hiszpańskie "El Mundo Deportivo", Andres nie grał w finale wyleczony, grał z kontuzją, która mu się w drugiej połowie odnowiła. Ostatnie dni od meczu z Villarrealem (10 maja) Iniesta tylko leczył pęknięty mięsień. Lekarze powiedzieli mu wtedy, że finał Champions League to dla niego marzenie ściętej głowy. Wszystko utrzymywane było w tajemnicy, by nie niszczyć morale drużyny, która czułaby się bez Andresa znacznie słabsza. W Barcy nie chcieli też, by o kłopotach wiedziano w Manchesterze, dlatego z Camp Nou płynęły w świat pocieszające informacje, że udział Iniesty w meczu roku jest niezagrożony. Właściwie to nawet był, bo wbrew woli lekarzy, Iniesta powiedział, że zagra. Stosował ponoć wszystkie metody naukowe i nienaukowe. Hiszpański dziennik wspomina nawet o czarach, wizytach u lekarzy, których powszechnie uważa się za pół szarlatanów. Cud się stał. Przed finałem wiadomo było jedno: Iniesta może biegać, ale nie ma mowy o oddawaniu strzałów. W drugiej połowie stało się jednak to, co musiało. Mięsień pękł znowu, ale Iniesta o zmianę nie poprosił. Dziś ma przejść badania, które stwierdzą ile czasu potrwa leczenie. Mięsień jest prawdopodobnie w gorszym stanie niż po meczu z Villarrealem. - Nigdy nie grałem przeciw tak niewiarygodnej drużynie - przyznał Rooney wyróżniając piłkarza, który pół meczu biegał na jednej nodze. Nie mógł sobie jednak tego odmówić. Trzy lata temu finał w Paryżu zaczął na ławce rezerwowych. Wszedł i Barca wygrała 2:1, a Henry (wtedy Arsenal) twierdził, że to właśnie on odmieniło losy meczu. Czy Barca wygrała finał w Rzymie dzięki Inieście? A może przede wszystkim dlatego, że bardziej tego chciała. PS. Co dalej? Barcelona nigdy nie wygrała klubowego mistrzostwa świata. Oba finały w 1992 i 2006 roku przegrała... Dyskutuj na blogu Darka Wołowskiego!