Wygląda na to, że po najważniejszym meczu sezonu polski trójkąt dortmundzki się rozpadnie. Transfer Roberta Lewandowskiego do Bayernu lub Realu Madryt jest raczej przesądzony, w przeciwnym razie klub z Signal Iduna Park za rok musiałby go oddać za darmo. Na taką ekstrawagancję mógłby pozwolić sobie kolos z Bawarii, ale nie Borussia. Klub z Dortmundu to najefektywniej funkcjonujące przedsiębiorstwo piłkarskie, biorąc pod uwagę relacje między wydatkami i ich efektami. W trzy lata Juergen Klopp dokonał z drużyną rzeczy fenomenalnych, tak naprawdę jednak dopiero awans do finału Champions League przyniósł mu status globalnej gwiazdy. Trener Borussii inteligentnie gra na emocjach fanów i piłkarzy przed najważniejszym meczem klubu od 1997 roku. Wtedy w finale Champions League na Stadionie Olimpijskim w Monachium, zespół z Dortmundu niespodziewanie ograł Juventus z indywidualnościami miary Zidane’a i Del Piero. To była jednak drużyna zbudowana za wyjątkowo duże pieniądze, jak na możliwości Borussii, która wykupiła z potężniejszej od Bundesligi Serie A kilku reprezentantów Niemiec takich jak Kohler, Sammer, Reuter, A. Moeller, czy strzelec dwóch bramek w finale Riedle. Dlatego dokonanie Ottmara Hitzfelda nie było mimo wszystko cudem. 16 lat temu, czyli w czasach gdy ostatni polski zespół wystąpił w Champions League, Borussia miała drużynę złożoną z graczy doświadczonych, o renomowanych nazwiskach. Klopp stworzył zespół, który jest dla europejskiej piłki jak świeża, morska bryza. Jeszcze pół roku temu nikt nie mógł przypuszczać, że za Lewandowskim będą wzdychać najpotężniejsze kluby świata. Tymczasem Polak zdobył w tej edycji Ligi Mistrzów 10 bramek ustępując w klasyfikacji najskuteczniejszych wyłącznie Cristiano Ronaldo (12). Najważniejsze okazało się jednak to, że był od Portugalczyka skuteczniejszy w bezpośrednich starciach ich drużyn, przypominających zmagania Dawida z Goliatem. Tego samego kalibru przeciwnik czeka na Borussię w sobotę 25 maja. O ile klub z Dortmundu awansował do finału przy odrobinie szczęścia w starciach z Malagą i Realem Madryt, o tyle Bayern nie potrzebował go wcale. Juventus i Barcelonę odprawił z jedenastoma bramkami, nie tracąc żadnej! To wyniki niespotykane w tak wyrównanej stawce. Pierwszy niemiecki finał Ligi Mistrzów przedstawiany jest w tamtejszych mediach, jako wojna światów. Albo zmaganie dwóch całkowicie odmiennych kultur. Nadzieje robotniczego Dortmundu, miasta z wysokim bezrobociem i przestępczością oraz wszystkimi kłopotami związanymi z kryzysem, stają naprzeciwko dumy Bawarii, regionu nr 1 w Niemczech. Bayern ma dwa razy większy budżet od Borussii, piłkarze zarabiają w nim dwa razy lepiej, jest jedynym klubem Bundesligi, który osiągnięciami może się równać z najlepszymi na świecie. Cztery triumfy w Pucharze Europy przeplatane były jednak aż pięcioma porażkami w finale. W tym tą najbardziej dotkliwą, przed rokiem na własnym Allianz Arena z będącą daleko od szczytu formy Chelsea. Tak naprawdę jednak londyński klub dokończył tylko wtedy dzieła zniszczenia Bayernu. Rozpoczęła je Borussia Dortmund wyprzedzając Bawarczyków w wyścigu po mistrzostwo Bundesligi i bijąc w finale Pucharu Niemiec aż 5-2. Lewandowski zdobył wtedy hat-tricka, co było jego najbardziej spektakularnym osiągnięciem do półfinału Champions League z Realem na Signal Iduna Park. Oczywiście w tym sezonie faworyt z Bawarii wziął srogi rewanż, wygrał Bundesligę z 25 punktami przewagi nad Borussią, wyeliminował zespół Kloppa także z krajowego pucharu. Dopiero jednak finał na Wembley przechyli szalę globalnego zwycięstwa na jedną ze stron. Bayern wygrać musi. To kwestia dumy. Wydaje się niemożliwe, by w pierwszym niemieckim finale Ligi Mistrzów wygrał kto inny niż bezdyskusyjny hegemon Bundesligi. Presja spoczywa więc na Bawarczykach, Klopp delikatnie ją podsyca, przewidując, że jego zespół zagra nie tylko bez obciążeń, ale i kompleksów. Jeśli jest na świecie drużyna, nad którą Bayern nie dominuje siłą fizyczną, to właśnie ta z Dortmundu. W grze kombinacyjnej Borussia przewyższa czasem Bawarczyków, choć strata Mario Goetze będzie dla Kloppa zdecydowanie znacząca. 21-letni geniusz miał się pożegnać z kolegami na Wembley, by za 37 mln euro zasilić drużynę wielkich rywali. Pożegnanie zniweczyła kontuzja. Być może tą wielką stratę zrekompensuje Borussii w jakimś stopniu Kuba Błaszczykowski? Bayern jest maszyną do zdobywania goli, punktów i trofeów, teraz i w najbliższych latach. Klub z Dortmundu nie ma gwarancji powtórki tego, co osiągnął w tym roku. "Jeśli ktoś jest tradycjonalistą, jeśli szanuje Bayern za jego wielką historię, może życzyć mu na Wembley zwycięstwa. Ale jeśli ktoś woli w futbolu coś nowego i niezwykłego, niech trzyma kciuki za nas" - przekonuje Klopp. Według ankiet instytutu Emnid prawie połowa Niemców będzie kibicowała Borussii, a tylko 30 procent Bayernowi. Angela Merkel wybiera się na Wembley, ale oczywiście nie chce zdradzić swoich sympatii. "Wystarczy mi świadomość, że na pewno wygra klub niemiecki" - tłumaczy. Bawarczycy nie są specjalnie lubiani za pychę, wyniosłość i niezbyt wielki szacunek dla lokalnych rywali. Przed dekadą, gdy Borussii groziło bankructwo, pożyczyli jej jednak pieniądze. Jak widać najbogatszemu klubowi Bundesligi potrzebna jest przeciwwaga. Borussia jest nią od trzech lat. W dwóch poprzednich sprzątnęła Bayernowi mistrzostwo Niemiec, teraz może pozbawić go czegoś najcenniejszego. Porażka Bawarczyków na Wembley byłaby dla nich katastrofą. Jest w Europie co najmniej jeszcze jeden kraj, w którym sympatie wobec finalistów rozkładają tak, jak w Niemczech. W 59-letniej niemal historii Pucharu Europy na boisku zdobywało go tylko trzech Polaków (Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk i Jerzy Dudek). W sobotę ta liczba może ulec podwojeniu. W dodatku pierwszy Polak może zdobyć gola w finale. A nawet zostać po raz pierwszy królem strzelców całych rozgrywek. Lewandowski potrzebuje do tego dwóch goli. Misja szalenie trudna, ale nie niemożliwa. Bardziej polskiego finału Champions League nie doczekają zapewne nasze wnuki. W ostatnich 15 latach w Lidze Mistrzów tylko FC Porto (2004) zdołało przełamać hegemonię wielkich marek. Po Borussii w 1997 roku wygrywały wyłącznie kolosy: Real Madryt, Manchester United, Milan, Barcelona, Liverpool, a także zbudowane za wielkie pieniądze Inter i Chelsea. Czy Klopp dokona tego, co udało się dziewięć lat temu młodemu Jose Mourinho? Czy stanie się prawdziwym "The Special Two" w sezonie, w którym "The Special One" nie zdobył trofeum? Jedno jest oczywiste, po latach posuchy w niemieckiej piłce, wyświechtane powiedzenie Gary’ego Linekera odzyskuje aktualność. Autor: Dariusz Wołowski Dyskutuj o artykule z Darkiem Wołowskim Zapraszamy na relację na żywo z meczu finałowego Ligi Mistrzów Borussia Dortmund - Bayern Monachium!