Los dał, los zabrał - gdyby Roman Abramowicz miał naturę stoika, bez trudu wydobyłby z pamięci cudowne zrządzenia losu, które ratowały jego zespół w kluczowych momentach rywalizacji w Champions League w ubiegłym sezonie. Co by było, gdyby w ostatnich minutach pojedynku w Neapolu, Ashley Cole nie wybił piłki z pustej bramki? W jaki sposób Petr Czech i inni gracze ze Stamford Bridge odrobili dwie bramki straty na Camp Nou, po tym jak ich kapitan w napadzie bezmyślnego obłędu wyleciał z boiska z czerwoną kartką? Największy cud zdarzył się jednak w finale, gdzie na Allianz Arena nieustanne oblężenie bramki przez gospodarzy zakończyło się golem Thomasa Muellera. Didierowi Drogbie wystarczył jeden rzut rożny, żeby wyrównać.Symbolem największego w historii triumfu Chelsea stały się przestrzelona karne Leo Messiego, Arjena Robbena, Ivicy Olicia i Bastiana Schweinsteigera. Czech dokonywał między słupkami rzeczy niemożliwych, Drogba wykazał tyle zimnej krwi, że można by nią obdzielić trzy drużyny, Frank Lampard odmłodniał o pięć lat, a pracuś Ramires strzelił w Barcelonie jak artysta. Jeśli dodamy do tego, że na Camp Nou do siatki trafiał nawet Fernando Torres, obraz epokowego zwycięstwa staje się pełny.Upłynęło zaledwie kilka miesięcy i Abramowicz stracił swoje kalosze szczęścia. Mimo iż niesiony euforią wydał latem na transfery kolejne 100 mln euro. Gracze Chelsea nie docenili Szachtara, a gdy zdali sobie sprawę, że mają do czynienia z rewelacją tej edycji Champions League, było za późno. Od Juventusu okazali się po prostu bezdyskusyjnie słabsi.Gdyby porównać bilans drużyn z trzecich miejsc, Chelsea ma najlepszy ze wszystkich. 10 pkt zdobył jeszcze tylko Cluj, ale to głównie dzięki temu, że pewny awansu Manchester United zaczął rozdawać prezenty. Celtic i Galatasaray awansowały do 1/8 finału mając tyle samo punktów i słabszy bilans bramkowy niż obrońcy trofeum. W ostatniej kolejce Chelsea zależała od Szachtara, co nie przeszkodziło jej wbić sześciu goli na Stamford Bridge. W dodatku czytając wypowiedzi w prasie można odnieść wrażenie, że londyńczycy mają trzy razy cięższego kaca niż Manchester City. Tymczasem, jeśli ktoś kompromitował siebie i Premier League to najbardziej prowadzony przez Roberto Manciniego mistrz Anglii.Chelsea jedzie teraz do Japonii, by zdobyć pierwszy w historii tytuł klubowych mistrzów świata. Jeśli Lampard wróci do gry, będzie mógł strzelać, jak na mundialu w RPA, bo FIFA postanowiła testować piłki z czipem i system Hawk-Eye na linii bramkowej. Najgroźniejszym rywalem londyńczyków jest Corinthians, żądni rewanżu na klubach z Europy. Zeszłoroczny triumf Barcelony nad Santosem sprawił, że po raz pierwszy od pierwszej edycji rozgrywek Stary Kontynent osiągnął przewagę nad Ameryką Płd (26-25).Sytuacja Rafy Beniteza jest jednak fatalna: niechciany przez kibiców, nie wygrał meczu w Premier League, a pierwsze zwycięstwo wczoraj przydało się psu na budę. Hiszpan może przeżywać deja vu, dwa lata temu zasiadł na ławce Interu, z którym wygrał mundial klubów, a potem spakował walizki i opuścił Mediolan. Na kolejną ofertę pracy czekał do listopada 2012. Dariusz Wołowski