Dariusz Wołowski, Interia: Największy symbol Chelsea Frank Lampard twierdził jesienią, że drużyna ze Stamford Bridge nie jest jeszcze gotowa do zdobywania trofeów. Przyszedł o pięć lat starszy Thomas Tuchel i pokazał, że nawet ktoś taki jak Lampard może nie mieć racji. Kamil Kosowski (ekspert piłkarski): - Tuchel jest biologicznie niewiele starszy od Lamparda, ale sporo starszy, jeśli chodzi o doświadczenie trenerskie. Szkoleniowca budują trudne chwile. Takie jak przegrany przed rokiem z PSG finał Ligi Mistrzów. Tuchel był niezadowolony z euforii w zespole po awansie. W Bayernie był spokój, skupienie, bo dla Bawarczyków liczyło się tylko zgarnięcie trofeum. Tymczasem w Paryżu była satysfakcja z pierwszego w historii klubu awansu do finału. Nie mówię, że to zdecydowało, ale mogło mieć znaczenie. Bayern wygrał 1-0, ale Tuchel wyniósł z tego bezcenne doświadczenie. Ile finałów musiał przegrać Juergen Klopp zanim poprowadził Liverpool do triumfu w Lidze Mistrzów dwa lata temu? Najlepsze decyzje Tuchela? Zmiany, które odmieniły Chelsea? - Antonio Rudiger, który u Lamparda nie grał, okazał się przy Tuchelu jednym z najlepszych obrońców Premier League. Frank nie potrafił uwolnić potencjału N’golo Kante, Tuchel przybywając na Stamford Bridge ogłosił, że marzył o pracy z kimś takim. Potem Kante walczył z urazem, ale kiedy już odzyskał formę unosi się nad boiskiem jakby przypięli mu skrzydła. Niemiecki trener zmienił Chelsea w maszynę do wygrywania. Kupiony za 80 mln euro Kai Havertz budził moje największe wątpliwości, wydawał mi się zbyt delikatny jak na standardy Premier League. Przy Tuchelu nawet on się odnalazł. Nie wiem co by było, gdyby Timo Werner zaczął wykorzystywać wszystkie stuprocentowe sytuacje? Albo, gdyby w Chelsea grał Robert Lewandowski, który potrzebuje pół okazji, by wbić dwie bramki. Jakieś słabe punkty zespół ze Stamford Bridge mieć jednak musi. W przyszłym sezonie, już po adaptacji w Anglii, niemiecki napastnik spokojnie zdobędzie 20 goli w Premier League. Chelsea i Manchester City są jak ogień i woda. Zespół Pepa Guardioli trzyma piłkę za wszelką cenę, drużyna Tuchela uwielbia grać z kontry. - Dwa ostatnie spotkania tych zespołów: w półfinale Pucharu Anglii i w Premier League zakończyły się zwycięstwami Chelsea. W tym drugim meczu Guardiola wystawił rezerwowy skład, jakby chciał wybadać możliwości graczy Chelsea. On to potrafi jak nikt inny. Przegrał mecz, ale przed finałem Ligi Mistrzów w Porto wiele się dowiedział o rywalu. 29 maja z tego skorzysta. Jasne jest, że Manchester City będzie chciał jak najdłużej być przy piłce, a Chelsea zaczeka na okazję do kontry. Scenariusz meczu niby łatwo przewidzieć, ale rozstrzygną szczegóły. Tuchel wie, że nie można pozwolić, by zespół Guardioli rozhulał się z piłką, bo jak wejdzie na wysokie obroty, to nie odpuści przez 90 minut. Każdy rywal padnie wtedy wcześniej lub później. Chelsea będzie chciała kontrolować mecz, tylko zastosuje inne środki. Bój w środku pola będzie morderczy, pomocnicy w obu zespołach to absolutny światowy top. Nie ma w Manchesterze City gwiazd takich jak Leo Messi, Cristiano Ronaldo, Kylian Mbappe czy Neymar... - Ale to City jest w finale Ligi Mistrzów. Moim zdaniem nie tylko Kevin De Bruyne to światowa ekstraklasa. Uwielbiam patrzeć na Riyada Mahreza. Nie jest szybki, nie jest silny, ale błysk w jego grze prowadzi drużynę Guardioli do zwycięstw. Nikt na świecie nie ma tak szerokiej kadry. Rezerwy City miałyby duże szanse w Champions League. Ta drużyna i jej trener mieli jakąś blokadę psychologiczną, odpadali w 1/8 finału, najwyżej w ćwierćfinale. Teraz ją przełamali. PSG w półfinale było uważane za faworyta ze względu na indywidualności: Mbappe, Neymara, Di Marię. Ale lepszą drużynę miał Guardiola. Trofea zdobywa się grą obronną, a ta zawsze w City zawodziła. - Guardiola to widział, bo na obrońców wydał pół miliarda euro. Wreszcie Ruben Dias okazał się brakującym ogniwem. W tej edycji Ligi Mistrzów Manchester City stracił cztery gole w 12 meczach. To budzi uznanie. Portugalczyk Dias jest największym objawieniem sezonu w drużynach, które dotarły do finału? - Wyżej postawiłbym Eduarda Mendy’ego. Bramkarz Chelsea jest po prostu zjawiskowy. Widziałem takie mecze w Premier League, które sam wygrywał. Bezdyskusyjny bohater w ostatnim czasie w zespole ze Stamford Bridge. Mimo iż defensywa Chelsea jest tak bliska doskonałości. Mówimy o milionach zainwestowanych przez szejków w Manchester City, ale ostatniego lata najwięcej na transfery wydał Roman Abramowicz - 247 mln euro. - Rosjanin zna się trochę na tym. Kilka razy przy transferach popełniał grube pomyłki. Człowiek najlepiej uczy się na błędach, gdy dostaje po kieszeni. Wzmocnienia sprzed 10 miesięcy dużo Chelsea dały. Być może najważniejszy był jednak transfer bezgotówkowy - Tuchela. Półtora roku temu w 1/8 finału Ligi Mistrzów drużyna Lamparda poległa 1-7 z Bayernem. Różnica klasy, lub dwóch. Trudno sobie wyobrazić dziś zespół ze Stamford Bridge tak bezradny w starciu z kimkolwiek z wielkich. Abramowicz wie, jak wygrywać Ligę Mistrzów. Manchester City nigdy w historii tego nie dokonał. - Ma wszystkie argumenty, by to wreszcie zrobić. Ta drużyna nigdy nie była tak silna jak teraz. Lubię w City to, że jest jak kameleon. Niby Guardiola jest taki dogmatyczny, że zawsze każe piłkarzom grać tak samo. Są jednak niuanse, które zmieniają ten zespół nie do poznania i to w trakcie meczu. Czasem piłkarze Manchesteru City podchodzą do rywala bardzo wysoko, ale niekiedy dają mu chwilę oddechu. I gdy przeciwnikowi wydaje się, że najgorsze za nim, to się okazuje, że najgorsze dopiero nadchodzi. Stawia pan na City w finale? - Daję mu 60 proc. szans na zwycięstwo. Dla Chelsea zostaje 40 proc. Na szczęście piłka pisze własne scenariusze, jest nieprzewidywalna. Jestem przekonany, że Tuchel i Guardiola przygotują nam partię szachów, taktyka zapanuje nad temperamentem graczy. Do pierwszego ciosu. A potem zacznie się bitwa. I tu już niczego wykluczyć nie będzie można. Styl zejdzie na dalszy plan. Ten mecz trzeba wygrać za wszelką cenę. Trzeci angielski finał w historii Ligi Mistrzów to jednak trochę nudne rozwiązanie sezonu. - W żadnym razie. Mówiliśmy przecież, że Chelsea i Manchester City to zupełnie inne filozofie i style gry. Zawsze słyszę, że w Premier League są największe pieniądze. Zgoda. Trzeba je jednak jeszcze mądrze wydać. Trzeci angielski finał Champions League to dowód na dominację klubów z Wysp w Europie. Gdyby Arsenal nie był w tak opłakanym stanie, w finale Ligi Europy zagrałby z Manchesterem United. Ale nie potrafili pokonać u siebie Villarreal. Mówi się, że pieniądze nie grają. Właśnie, że grają. Udowadniają to teraz Anglicy. Dwa lata temu w finale Ligi Mistrzów Liverpool ograł Tottenham, a w Lidze Europy Chelsea Arsenal. Tymczasem w poprzednim sezonie w finałach pucharów nie było klubu z Premier League. - Bo kluby angielskie mają mimo wszystko wielkich rywali. Bayern Monachium, Real Madryt, PSG, Barcelona - zawsze znajdzie się ktoś zdolny w dwumeczu pokonać rywali z najbogatszej ligi świata. W rozgrywkach ligowych decyduje klasa, w Lidze Mistrzów i klasa, i dyspozycja dnia. Możemy dziś rozpływać się nad atutami Manchesteru City, ale jeśli 29 maja w Porto swój dzień będzie miała Chelsea, to Puchar Europy drugi raz w historii pojedzie do Londynu. Drugi raz na Stamford Bridge. Rozmawiał Dariusz Wołowski