Czy był to słaby finał Ligi Mistrzów? A co to ma za znaczenie. Finały gra się po to, aby wygrać. Aby wykorzystać szansę i zapisać się w historii. Chelsea wykorzystała swoją szansę najlepiej jak mogła. Bayern pozornie był lepszy, ale tylko dla laików. Cała Europa już przed meczem wiedziała, że to Bawarczycy będą atakować, a Chelsea będzie się bronić. Było to zapisane w scenariusz tego wydarzenia z wielu prostych i logicznych względów. Zastanówmy się jednak, jak wyglądały próby Bayernu? Jednostronne, nudne, ciągle to samo. Arjen Robben wykonywał chyba z 16 rzutów rożnych, z czego 15 razy trafił piłką w głowę Drogby. To na pewno nie jest szczyt inteligencji. Ciągle te same akcje, ciągle te same schematy. A Chelsea, mając zapewniony rezultat remisowy, czekała cierpliwie na swoją szansę. Jednak trzeba przyznać, że w momencie, kiedy straciła bramkę, potrafiła pójść do przodu, zmienić swoją taktykę i wystarczyło jej trzy minuty, aby straty były odrobione. Londyńczycy z trenerem z "last minute" osiągnęli historyczny rezultat. Roberto di Matteo pomógł im osiągnąć to, czego nie udało się zrobić ani Mourinho, ani Ancelottiemu. Co on wielkiego zrobił, że odmienił Chelsea? Villas Boas chciał ciągle atakować, chciał być najlepszy. Wszystko u niego miało wyglądać pięknie, na pokaz. W związku z tym widzieliśmy Chelsea, która próbowała ciągle być na połowie przeciwnika, a Petr Czech często interweniował niczym libero. Di Matteo zrobił jedną prostą rzecz - cofnął bramkarza do bramki, a swoją drużynę na swoją połowę. Powiedział chłopakom: to dla nas jest najwygodniejsze i tak musimy szukać szansy na zwycięstwo. Do czego to doprowadziło, przekonały się w kolejności: Napoli, Barcelona, a potem Bayern. Katastrofa Bayernu zaczęła się po golu Muellera. Zdjęcie z boiska strzelca bramki, to było taktyczne samobójstwo Juppa Heynckesa. Oczywiście, można było dowieźć rezultat do końca, ale przy ewentualnej stracie bramki (co i tak się stało), trener pozbawił drużynę zawodnika najlepszego, najbardziej niebezpiecznego dla rywala. W jego miejsce wszedł Olić, który swoją posturą bardziej przypomina eks-piłkarza, niż zawodowca w najważniejszym meczu w swoim życiu. Gomez to niby dobry, niebezpieczny napastnik, ale w tym spotkaniu pokazał swoje techniczne ograniczenia. Półtorej okazji, jaką stworzyli piłkarze niemieccy nie wystarczyło, aby zdobyć Puchar Champions League. Wygrała Chelsea i chwała jej za to. Na pewno szczęśliwie, ale kto to będzie pamiętał za kilka lat. Widzę, że niektórzy krytykują londyńczyków za styl gry. A ja chciałbym zrobić na koniec taki krótki skok w przeszłość. Na Wembley w 1973 roku, to była dopiero historyczna i typowa obrona Częstochowy. Anglicy mieli osiem-dziesięć stuprocentowych sytuacji i nic. Tomaszewski łapał wszystko, Pan Bóg był z nami, poszła jedna kontra i Shilton puścił piłkę pod brzuchem. Tak narodziła się wielka polska piłka lat 70. i 80. Skoro my, Polacy z dumą mówimy o Wembley, to ja się pytam: dlaczego Chelsea ma się wstydzić i przepraszać, że wygrała na Allianz Arenie? *** Zbigniew Boniek współpracuje z INTERIA.PL. Pisze u nas felietony, a także prowadzi swojego bloga "Spojrzenie z boku Zibiego". Zapraszamy do lektury! Kolejne teksty Zibiego już niebawem! Autor zainspirował INTERIA.PL do finansowego wspierania Bydgoskiego Zespołu Placówek Wychowawczych z ul. Stolarskiej 2.