Od pięciu lat czekaliśmy, by dwa polskie zespoły wystąpiły w fazie grupowej Ligi Europejskiej. Tym razem, dzięki Lechowi Poznań i Legii Warszawa, wreszcie się udało. Polscy kibice już liczyli rankingowe punkty i pieniądze, które wpłynęłyby do klubowych kas, ale po pierwszej kolejce fani są wściekli. Bo nie tak miała się rozpocząć tegoroczna przygoda z LE. Legia jechała do duńskiego Midtjylland w roli faworyta, a Lech podejmował u siebie przeciętnych Portugalczyków z Belenenses. Oba spotkania skończyły się kompromitacją, bo łącznie ugraliśmy tylko punkt. I to szczęśliwy, bo poznaniaków raz uratował słupek, a raz poprzeczka. Europa nam ucieka, a wyniki naszych eksportowych drużyn wołają o pomstę do nieba. Czy to tylko falstart? Miejmy nadzieję, bo w kolejce czekają uznane firmy - Fiorentina, Basel czy Napoli. Trudno się spodziewać, by przeciwko takim rywalom było łatwiej. - Po pierwszej kolejce Ligi Europejskiej nie wyciągałbym daleko idących wniosków. Przede wszystkim musimy się cieszyć, że mamy dwie drużyny w tych rozgrywkach, bo taka sytuacja była już dawno. Inna sprawa, że zastanawiające jest, jak nasze eksportowe zespoły radzą sobie w lidze - zauważa w rozmowie z Interią Wojciech Kowalewski. - W obu przypadkach postawa w lidze jest dramatyczna. To powód do przemyśleń dla sztabów szkoleniowych Legii i Lecha. Zastanawiam się z czego to wynika. Poziom całej ligi się podniósł? Bo potencjalnie słabsi rywale cały czas dotrzymują kroku tym drużynom, które już dawno powinny odskoczyć. A może to właśnie te dwa kluby są słabsze? - zastanawia się Kowalewski. Prawdą jest, że liga w tym sezonie jest niezwykle wyrównana. Liderem jest Piast Gliwice, który w poprzednich rozgrywkach bronił się przed spadkiem. Inna sprawa, że dalej jest niesłychany ścisk. Na miejscach od czwartego do dziewiątego, każda drużyna ma na koncie 12 punktów. - Zatrważająca jest postawa Lecha, bo gdy spojrzy się w tabelę, to czy na tej pozycji powinien być mistrz Polski? Takie wyniki rozczarowują nie tylko kibiców z Poznania, ale nas wszystkich. Życzylibyśmy sobie, by mistrz naszego kraju był wiodącym zespołem zarówno w europejskich pucharach, jak i Ekstraklasie - słusznie zauważa Kowalewski. Od jakiegoś czasu mówi się, że przez słabe wyniki, czarne chmury zaczynają kłębić się nad głowami szkoleniowców - Macieja Skorży (Lech) i Henninga Berga (Legia). - Prezesi powinni mieć najbardziej chłodne głowy z tego całego towarzystwa. Historia pokazuje, że niektóre decyzje były podejmowane przedwcześnie, zbyt szybko, bez zastanowienia - przypomina były bramkarz reprezentacji Polski. - Np. kryzys w Lechu trwa od jakiegoś czasu. Sztab szkoleniowy jeszcze nie znalazł rozwiązania problemów. Pewne rzeczy nie są jednak oczywiste. Nam z boku może się wydawać, że to takie proste. Wcale tak nie jest. Oni też szukają wyjścia z trudnej sytuacji, nie mówmy, że lekarstwem będzie zmiana trenera. Potrzebny jest czas i spokój - dodaje. Polscy trenerzy szybko tracą pracę. W tym sezonie już zwolniono szkoleniowców Górnika Zabrze, Lechii Gdańsk i Podbeskidzia Bielsko-Biała, a mamy dopiero dziewiątą kolejkę w lidze! Następni już czekają w kolejce, choć przecież tak naprawdę Ekstraklasa ledwo wystartowała. - W profesjonalnych klubach presja wyniku jest wszechobecna. Doświadczenie prezesów w obu klubach podpowiada, że mogą dać trenerom czas - zaznacza były golkiper, który obecnie prowadzi akademię piłki nożnej w Suwałkach. - Podstawą sukcesu jest stabilizacja. Można zażartować, że nawet jak przez dłuższy czas idzie gorzej, to też jest stabilizacja - uśmiecha się Kowalewski. Łukasz Szpyrka