Chodzi o jeden z punktów w umowie, który mówi o konieczności dbania o dobry wizerunek związku. Beenhakker wiele razy krytycznie wypowiadał się o PZPN, a o jego konflikcie z szefem Wydziału Szkolenia PZPN Antonim Piechniczkiem wiadomo nie od dziś. "Po tym jak Leo zaśmiał się nam w twarz, podejmując równoczesną pracę w Feyenoordzie Rotterdam, zaczęliśmy być wobec niego bardziej surowi" - powiedział w "Dzienniku" jeden z członków zarządu PZPN. "Nie ma mowy o jakichkolwiek wyjazdach Leo do Rotterdamu na dłużej. Ustaliliśmy, że Leo wykorzystał urlop, jaki mu przysługiwał w tym roku, już w styczniu. Do Feyenoordu wysłaliśmy oficjalne zapytanie, na czym konkretnie będzie polegała praca Beenhakkera w tym klubie i w jakim terminie będzie zajęty, ale nie dostaliśmy do tej pory odpowiedzi. Teraz nie ma mowy o jego zwolnieniu, bo ludzie by nas zjedli, ale jak nie wygra w Belfaście, do akcji wkroczą prawnicy. Udowodnić mu, że nie dba o wizerunek firmy, która mu płaci, będzie banalnie prosto" - dodał. Z taką opinią zgadza się mecenas Paweł Broniszewski. "Jeśli taki zapis w kontrakcie Beenhakkera rzeczywiście jest, to moim zdaniem Holender stoi na przegranej pozycji. Przy PZPN krąży cała armia zdolnych prawników. Z jednej strony trudno mówić o dobrym wizerunku PZPN, bo go tak naprawdę nie ma. Ale z drugiej pracownik nie może pluć na pracodawcę. Jeśli udałoby się udowodnić, że miały miejsce takie przypadki, a sam byłem ich świadkiem choćby w programie telewizyjnym, to jest to powód dla związku do wyciągnięcia konsekwencji. Różne one mogą być. Można ukarać finansowo, zerwać umowę o pracę albo nawet wystąpić o odszkodowanie. Generalnie w środowisku piłkarzy i trenerów w całym cywilizowanym świecie obowiązuje zasada, że o klubie, a więc o pracodawcy, nikt nie wypowiada się negatywnie" - podkreślił Broniszewski.