Żenujący spektakl z dziurawą koszulką narodową kończy się. Wypowiedziały się już prawie wszystkie możliwe autorytety. Sportowe, polityczne. Przede wszystkim kibice. Orzeł wróci i to prawdopodobnie z ustawą sejmową pod pachą, która zapewni mu nietykalność. Może ten spektakl był potrzebny, by ujawnili się ludzie, którzy zarabiając na sporcie narodowym, są jego szkodnikami, którzy nie są w stanie przewidzieć, co się dzieje, jeśli kpi się ze społeczeństwa, kibiców, tradycji. To była tragifarsa - najprawdopodobniej - w dwóch aktach. Najpierw mecz z Włochami. Od wielu, czy kilkudziesięciu lat nie mamy drużyny, której gracze swoimi umiejętnościami mogliby rywalizować ze światową czy europejską czołówką. Naszą siłą - od czasu do czasu - była ambicja i honor. Od czasu do czasu naszej "Husarii", udawało się wygrywać bitwy. Ale jeżeli tej "Husarii" powyrywało się pióra, to czym walczyć? Jeżeli nie czuje dopingu kibiców, jeżeli ma wyszarpane serce? Taki spektakl obejrzeliśmy w dniu Święta Niepodległości we Wrocławiu. Tego dnia zmarnotrawiono kapitał zgromadzony w meczu z Niemcami. Remis z Gdańska dawał nadzieję, że wbrew wszystkiemu możemy wspiąć się na wyżyny niemożliwości, przekroczyć ograniczenia. Smutne było i to, że 11 listopada widzom przed telewizorami zafundowano powtórkę klimatu rodem ze stanu wojennego. Dariusz Szpakowski wespół z kolegą udawali, że nie widzą tego, co dzieje się na stadionie. Na początku złożyli deklaracje, że nie będą zajmować się sprawą Orła i nałożyli opaski na oczy, a do uszu wetknęli sobie stopery. Nie słyszeli okrzyków kilkudziesięciu tysięcy ludzi: "Gdzie jest Orzeł?". Gdyby w trakcie meczu na boisko wbiegł byk w koszulce z Orłem też by tego programowo nie odnotowali. Zupełnie jak onegdaj w Hiszpanii na mistrzostwach świata, gdzie udawali, że nie widzą transparentów "Solidarności". Wtedy istniało jakieś wytłumaczenie. Musieli. Ale dziś? W imię czego zagipsowali sobie usta? Kto im kazał? Po co sprawozdawcy są na stadionie? Między innymi po to, żeby poinformować telewidzów, o tym co się dzieje poza zasięgiem kamer... Drugim aktem był mecz z Węgrami zbojkotowany właściwie przez kibiców. Pustki na stadionie. Przerażenie działaczy. Już wiadomo, że pucz się nie udał. Zamach na Orła nie ma szans. Nie napełni kasy. A więc należy zweryfikować, dostosować poglądy do zaistniałej sytuacji. I o to nagle Szpakowski z oburzeniem informuje nas: "Nie będzie dobrze, dopóki nie wrócą kibice, a kibice nie wrócą, dopóki nie wróci Orzeł". Szkoda, że nie wpadł na taki komentarz, cztery dni wcześniej. Nawróceni po czasie. Zawsze na czele pochodu, jak obywatel Piszczyk w "Zezowatym szczęściu". Ale cóż, widzieliśmy piękne obrazki. Wzruszające. Porażające. Komiczne. "Drużynę PZPN-u" w "najkowskich" trykotach prowadzoną przez dzieci w koszulkach z Orłem. Trener z Orłem na piersiach. Powinny jeszcze czirliderki wystąpić z Orłem. Może to wynagrodziłoby tę dziurę na koszulkach naszych reprezentantów po wypędzonym Orle... Tej dziury nie powinno się tak łatwo zacerować. Ku pamięci, ku przestrodze. By pamiętano, że Orzeł jest gwarantem barw narodowych. Bo biel to Orzeł, a czerwień oznacza zmierzchające krwiste niebo, na tle którego wedle legendy Lech zobaczył tego Orła. Jeśli barwy nie będą miały zabezpieczenia i wytłumaczenia w godle, zgubi się ich sens i staną się równie niepotrzebne jak samo godło. Dowodem tego był już mecz z Bułgarami na stadionie Polonii, w którym Polacy wystąpili w granatowych strojach. Jeśli zapomnimy o godle, po jakimś czasie zapomnimy i o barwach. Reprezentację ubierzemy na różowo, albo groszkowo. Wierzę, że ta lekcja nie pójdzie na darmo, że z naszego sportu zostaną usunięci, albo przynajmniej skulą pod siebie ogony ludzie, którzy nie potrafią przewidzieć skutków swoich katastrofalnych decyzji. Zrobienie takiego świństwa, tąpnięcia w reprezentacji na parę miesięcy, a właściwie dni przed Euro 2012 to jest - najdelikatniej ujmując - sabotaż. Zmarnotrawienie kapitału, kruchej nadziei. I próba wmontowania w to jeszcze piłkarzy. Tych, którzy mieli największą sympatię. Wojciech Szczęsny i kapitan Jakub Błaszczykowski próbujący nas przekonać, że należymy do nielicznych zespołów, którzy grają jeszcze z godłem, że musimy nadążać za Europą. W Poznaniu przemówili piłkarze. Paweł Brożek, który chce grać z Orłem na piersi i Łukasz Fabiański: "Nie wiem, dlaczego w takich sprawach zawsze musimy tłumaczyć się za związek - powiada. - My przecież nie mieliśmy wpływu na to, w jakich będziemy grać koszulkach". No cóż, dobrze by było, aby piłkarze uzgodnili swoje stanowisko i mówili na czas swoimi głosami. A jeszcze lepiej... mam takie marzenie. Gdyby na meczu z Włochami, któryś z naszych piłkarzy wyciągnął z rękawa Orła i przypiął go sobie agrafką w miejscu sławetnego logo... Ach byłby bohaterem. Jan Grzegorczyk Autor (rocznik 1959) jest pisarzem, spod którego pióra wyszły m.in.: "Niebo dla akrobaty", "Adieu", "Trufle" i "Cudze Pole", a ostatnio "Chaszcze".