W 2007 roku Michel Platini został prezydentem Europejskiej Unii Piłkarskiej (UEFA). Po czterech latach przyszedł czas na reelekcję - 22 marca podczas XXXV Kongresu Zwyczajnego UEFA w Paryżu. Teraz Platini nie ma żadnego konkurenta, ponieważ przystąpił do pełnienia swojej roli z jasnym programem, który dość konsekwentnie realizuje. Warto przybliżyć poglądy Francuza, a czynię to na podstawie lektury magazynu "Kicker". Dwóch dziennikarzy niemieckiego pisma - Rainer Franzke i Hardy Hasselbruch - udało się do Nyonu, gdzie odpytali szefa UEFA. Poniżej najważniejsze wypowiedzi Platiniego. Żałuje pan, że EURO 2012 trafiło do Polski i na Ukrainę? - Panowie, muszę zagrać jokerem! To nie ja powierzyłem organizację EURO 2012 Ukrainie. To była wola większości członków Komitetu Wykonawczego UEFA. Sam głosowałem za włoską kandydaturą, ponieważ zdawałem sobie sprawę, jak trudne to zadanie. Miałem doświadczenie jako jeden z organizatorów finałów mistrzostw świata w 1998 roku we Francji. To niesłychanie skomplikowane wyzwanie. - Na pewno przyznanie finałów Euro Polsce i Ukrainie to otwarcie na Wschód. Żaden z tych krajów nigdy w historii nie przeprowadził porównywalnej imprezy. To także wielkie wyzwanie dla samej UEFA. Mimo problemów, które pojawiały się w międzyczasie, to była dobra decyzja. Ludzie będą szczęśliwi i zobaczymy naprawdę dobry futbol. Czyli wszystko w porządku? - Maszyneria toczy się. Ca va. To oczywiste, że nie przeżyjemy takiej imprezy, jak finały mistrzostw świata w 2006 roku w Niemczech. Jest mniej hoteli, transport między miastami jest inny. Z Frankfurtu do Monachium podróżuje się dużo łatwiej niż z Gdańska do Charkowa. Proszę mi jednak wierzyć, że damy radę. Jednak jeszcze na początku lutego Ukrainie groziło odebranie Euro! - Był problem między polityką a federacją, stąd dziesięciodniowe zawieszenie przez FIFA. Jednak to już za nami. W 2012 po raz ostatni w finałach zagra 16 zespołów. Od 2016 roku będzie aż 24 finalistów ME - spośród 53 federacji. - W finałach Euro 2008 zabrakło wszystkich drużyn z Wysp Brytyjskich - Anglii, Szkocji, Walii i Irlandii Północnej, a także Irlandii. Również Duńczycy, Belgowie i Serbowie zostali w domach. Zabrakło na tej imprezie naprawdę wielkich nacji piłkarskich, które wspaniale zapisały się w historii. Jestem przekonany, że w 2016 roku doświadczymy turnieju na odpowiednim poziomie z 24 uczestnikami. Inaczej nie forsowałbym tego pomysłu. - Proszę zwrócić uwagę na to, że dotychczas w finałach rozgrywane są tylko 32 mecze (Platini się pomylił - jest ich 31 - przyp. red.). Takie miasto jak Genewa inwestowało dużo pieniędzy w nowy stadion i musiało się zadowolić trzema meczami. Środa, sobota, środa i koniec. To był brak respektu dla miast organizatorów. To był jeden z powodów, dla których zdecydowaliśmy się na imprezę z udziałem 24 drużyn. Dzięki reformie Champions League, startuje w fazie grupowej większa liczba mistrzów poszczególnych krajów. Jednak czy ta reforma była zasadna, skoro w 1/8 finału obecnego sezonu są te same wielkie kluby, co zawsze - za wyjątkiem Kopenhagi? - Reforma jest sukcesem - w imię demokracji. Gdyby kierować się interesem najważniejszych partnerów telewizyjnych, to w Lidze Mistrzów uczestniczyłoby sześć klubów z Anglii, sześć z Hiszpanii, sześć z Niemiec i sześć z Francji... A także sześć z Włoch... - Oczywiście i sześć z Włoch. Jako prezydent UEFA muszę patrzeć szerzej. Jestem zachwycony, że Kopenhaga znalazła się w 1/8 finału i to awansując z grupy, w której była Barcelona. To sensacyjne! Z kolei w stworzonej stosunkowo niedawno Lidze Europejskiej jest więcej meczów, niż we wcześniejszym Pucharze UEFA. - To bijące serce europejskiego futbolu. Jak to rozumieć? - W tych rozgrywkach spotykają się drużyny prezentujące podobny poziom. Zarówno sportowy, jak i finansowy. Zarówno ze Wschodu, jak i z Europy Zachodniej. Kluby polubiły Ligę Europejską... A nie jest to druga liga w Europie? - W żadnym wypadku! Z Liverpoolem, Manchesterem City czy Juventusem? Nie jest to Champions League - ok, ale to naprawdę wartościowa rywalizacja. W meczach grupowych LE wielkie kluby oszczędzają piłkarzy. - Dla wielkich klubów z Europy Zachodniej Liga Europejska nie jest tak atrakcyjna finansowo, jak Champions League. Dlatego takie rotacje w składach, oszczędzanie piłkarzy na rozgrywki krajowe, które są przepustką do Champions League. W Champions League oraz Lidze Europejskiej zdecydował się pan na eksperyment z wielkimi zespołami sędziów, w których jest miejsce dla dwóch arbitrów za bramkami. Dlaczego nie zdecydować się na rozstrzyganie spornych sytuacji za pomocą wideo? - Kto naciska na takie rozwiązanie? Przede wszystkim stacje telewizyjne. To one chcą zarządzać i osądzać. Piłkarze są jednak przeciwko zapisowi wideo. Stawiam na rozstrzygnięcia ludzkie, a nie techniczne. A skoro jest problem w detalach, to dołożyliśmy jeszcze dodatkowe pary oczu. W moim przekonaniu to właściwa odpowiedź na żądania wideo. Dla mnie piątka - główny, asystenci i sędziowie bramkowi są właściwą odpowiedzią na sędziego, który znalazłby się na trybunach przed ekranem. Gdy kandydował pan cztery lata temu, jako była gwiazda futbolu, czuł się pan bardziej sportowcem niż politykiem. Czy to się zmieniło? - Po trochu tym i tym. Jestem sportowym politykiem, ale nie politykiem z krwi i kości. Chcę przekonywać do idei sportu. A mówi się, że prawdziwa polityka, to sztuka kłamstwa. Ja nie jestem ani sztukmistrzem, ani kłamcą. Ja staram się przekonywać... Dyskutuj na blogu Romana Kołtonia