INTERIA.PL: Mały klub z maleńkiego Cypru w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Kamil Kosowski i jego koledzy z APOELU Nikozja realizują swoje marzenia. KAMIL KOSOWSKI, skrzydłowy APOELU i reprezentacji Polski: - Jesteśmy w fazie grupowej Ligi Mistrzów i to tylko nasza zasługa, bo awans wywalczyliśmy na boisku, a nie dostaliśmy go automatycznie, jak to było choćby w przypadku mistrza Rumunii. My musieliśmy się przebijać i nikt nam w tym nie pomógł. - Cieszę się, że w meczu z FC Kopenhaga, który dał nam awans, udało mi się strzelić gola, który zespołowi dał impuls do walki. Mentalność zawodników cypryjskich jest specyficzna. Gdy czasem stracimy bramkę, to jest z tym bardzo źle, zniechęcają się. Dlatego szczególnie ważne są impulsy pozytywne, które pobudzają zespół. Gdy strzelamy bramkę, to wszystko idzie w dobrą stronę, zatem to moje trafienie pod tym względem było ważne. W meczach z Chelsea czy FC Porto przegraliście, ale przepaści między wami a potęgami europejskiej piłki nie było widać. - Wstydu nie przynosimy, ale chwalić się też nie ma za bardzo czym. Porto u siebie oddało mnóstwo strzałów, ale akurat gole strzeliło po naszych prostych błędach. Można powiedzieć, że bramki daliśmy im w prezencie. Karny i bramka na 1:1 to były wielkie prezenty z naszej strony. Jakby nie patrzeć, to były braki techniczne. - OK. Tak jak powiedziałem, wstydu klubowi i całej cypryjskiej piłce nie przynosimy, ale też nie ma się czym chwalić. Pierwszy mecz mogliśmy wygrać (z Atletico Madryt było 0:0), drugi zremisować (porażka z Chelsea u siebie 0:1), a trzeci (z FC Porto 1:2) był chyba konsekwencją tych dwóch. Dzisiaj gracie rewanż z Porto na własnym stadionie. Liczycie jeszcze na wyjście z grupy D, czy marzycie tylko o trzecim miejscu, dającym grę w Lidze Europejskiej? - Po "odlocie" do Ligi Mistrzów musieliśmy się skoncentrować na występach we własnej lidze, bo na początku sezonu straciliśmy zbyt wiele punktów. Na szczęście ostatnio udało się złapać kontakt z czołówką, do lidera tracimy tylko trzy punkty. Wyjść z tej grupy Ligi Mistrzów będzie nam trudno, ale zajęcie trzeciego miejsca, gwarantującego grę w Lidze Europejskiej, jest jak najbardziej realne. Wróćmy do kraju. Po zawierusze związanej ze zwalnianiem Leo Beenhakkera i powołaniem na dwa mecze Stefana Majewskiego selekcjonerem na dobre i na złe został Franciszek Smuda. Co ty na to? - Powierzenie kadry Smudzie to naturalna kolej rzeczy. On czekał na objęcie reprezentacji już wiele lat. Miał ją objąć już wcześniej, przed trenerem Engelem, ale tak się jednak nie stało. W końcu Smuda się doczekał. Z sukcesami prowadził kluby w ekstraklasie, zasłużył w ten sposób na szacunek i poparcie kibiców. Najwyraźniej argumenty te trafiły do prezesa PZPN, skoro go wybrali. Smuda miał bardzo mocnego kontrkandydata, trenera Kasperczaka, któremu jednak nie udała się przygoda z Górnikiem Zabrze i to zdecydowanie osłabiło jego pozycję. Czy Smuda może rozwiązać problemy, z jakimi boryka się polska piłka? Na przykład taki, że Polacy jak śnieg w kwietniu znikają z mocnych klubów zagranicznych, a kluby jeszcze w wakacje żegnają się z pucharami. - Boję się, że na to nawet Smuda nie znajdzie recepty, ale wydaje mi się, że reprezentacja pod jego skrzydłami - podobnie jak jego drużyny klubowe - będzie się starała grać widowiskowo i wygrywać mecze, walczyć, grać ładnie. Może będzie grała trochę tak jak kadra Janasa, której zarzucano, że nie jest wybitna taktycznie, ale ona wygrywała, prezentowała futbol widowiskowy i niezapomniany dla kibiców. I nawet po meczach przegranych dostawaliśmy brawa. U Smudy będzie podobnie. - Wiadomo, że trener Beenhakker troszeczkę zmienił styl gry reprezentacji. Nie graliśmy już tak żywiołowo jak u Janasa. Leo zwracał uwagę na utrzymanie się przy piłce i grę kombinacyjną, a wiadomo, że kibice najbardziej kochają to, że coś się dzieje na boisku, że nie jest nudno i piłkarze ich drużyny atakują z rozmachem. Smuda liczy na ciebie. Jak wspominasz współpracę z nim w Wiśle? - Byłem jego celem transferowym, ale za pierwszym razem się mnie nie doczekał. Dopiero przy powrocie Franza do Wisły mogliśmy pracować razem. Nasza współpraca układała się dobrze. Wydaje mi się, że trener Smuda lubi zawodników, którzy mają swoje zdanie i na boisku dają coś ekstra od siebie, a nie są tylko "odtąd dotąd", jak im trener nakreśli. U niego liczą się piłkarze z osobowością, tacy, którzy wyróżniają się nie tylko cechami piłkarskimi, ale też wolicjonalnymi. Możemy być spokojni, że Smuda nigdy nie postawi na piłkarskich minimalistów. Niedawno miałeś problemy z kolanem. Czy wytrzymasz obciążenia meczowe, które po powołaniu do kadry będą jeszcze większe? - Nie kalkuluję w ten sposób. Na razie koncentruję się na meczu z Porto, a później zrobię to przed meczem kadry. Jak przychodzi powołanie do reprezentacji, to człowiek dostaje skrzydeł. I tak się dzieje nie tylko w moim przypadku, ale też pozostałych chłopaków. Założenie koszulki z orzełkiem na piersi to tak wielki zaszczyt, że nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek mógł narzekać na jakiekolwiek zmęczenie w takim momencie. Wnoszę z tego, że nie będzie dla was przeszkodą brak meczów o punkty aż do rozpoczęcia Euro 2012? - Ja mogę mówić za siebie: każdy mecz w reprezentacji, nawet towarzyski, gra się dla kibiców i dla siebie, żeby w reprezentacji się utrzymać. Dlatego tu nie ma miejsca na minimalizm, czy jakiekolwiek przejście obok meczu, bo po prostu na następne zgrupowanie nie przyjeżdżasz i twoja przygoda z kadrą się kończy, a wiadomo, że każdy Polak gra w piłkę po to, żeby reprezentować swój kraj. Czytaj także: Smuda: Jestem teraz ostrzejszy niż dawniej