- W Polsce wszystko jest czarne, albo białe. Nie ma nic pośrodku. Jednego dnia byłem bohaterem, a teraz kawałkiem g... - mówił w San Marino wzburzony Beenhakker. - Jestem tutaj tylko gościem i muszę to uszanować - dodawał. - Podobną sytuację przeżywałem dwa lata temu po porażce z Finalndią - przypominał. Rzeczywiście sytuacja jest podobna, ale czy Beenhakker ma rację, twierdząc że trwa przeciwko niemu totalna medialna nagonka? Chyba przesadza. Wszystkie największe gazety w kraju raczej go bronią, lansując tezę, że nie może on odpowiadać za fatalny stan polskiego futbolu. Kibice też nie gwiżdżą na Holendra, choć już rzadziej na meczach reprezentacji słychać irytujące wycie "Leo, Leo". Tak naprawdę przeciwko Beehakkerowi wypowiada się dość nieliczna grupa z Janem Tomaszewskim, Wojciechem Kowalczykiem czy menedżerem Radosławem Osuchem na czele. Krytykują go też czołowi dziennikarze Polsatu, choć odbywa się to na normalnych - przynależnych mediom - zasadach. Bardzo jestem ciekaw, jak obrońcy Holendra reagowaliby, gdy podobny styl gry prezentowała reprezentacja prowadzona przez Pawła Janasa czy innego polskiego trenera. Od zera? Niedawno Beenhakker przyznał, że czuje się, jakby zaczynał pracę w Polsce od nowa. To ciekawa opinia, bo oznacza - oczywiście nie wprost - przyznanie się Holendra do błędów. Przecież przez minione dwa lata Leo, oprócz pierwszej drużyny, prowadził też kadrę B. Związek nie szczędził pieniędzy na zgrupowania w Turcji, na Cyprze, organizował mecze z dziwnymi drużynami, które uznawane były za oficjalne spotkania reprezentacji. Dzięki temu Beenhakker wylansował grupę zawodników, którzy mieli niebawem zająć miejsce starszych zawodników. Wychwalał pod niebiosa: Tomasza Zahorskiego, Michała Pazdana, Adama Kokoszkę, Jakuba Wawrzyniaka (zabrał ich nawet na Euro), a także Tomasza Lisowskiego, Marcina Kusia, Kamila Grosickiego, Wojciecha Łobodzińskiego czy Dawida Nowaka (lista nie jest pełna). I gdzie są dzisiaj ci piłkarze? Co wyniknęło z inwestowania w ich reprezentacyjną karierę? Na razie nie zanosi się, aby którykolwiek z nich był w stanie zbliżyć się do poziomu godnego kadrowicza. Może więc już wtedy dokonywano złych wyborów? Oponenci Beenhakkera twierdzą, że promowanie tych zawodników miało merkantylny charakter. Chodziło o wypromowanie zawodników, nabicie im licznika występów w reprezentacji i czerpanie korzyści z zagranicznych transferów. Takie zarzuty wysunął Radosław Osuch. Sprawa ma trafić do sądu, ale na razie menedżer nie przedstawił żadnych dowodów, więc takimi zarzutami nie warto się zajmować, choć one właśnie najbardziej irytują Beenhakkera. Bez stylu Bardziej niepokoją sprawy sportowe. Drużyna pod wodzą Leo od kilku miesięcy nie zagrała przyzwoitego meczu. Jak słusznie zauważył Franciszek Smuda - na boisku nie widać żadnej koncepcji gry. Wiadomo, że łatwiej odpowiedni styl wypracować trenerowi klubowemu, który ma zawodników na co dzień, ale po tygodniu wspólnych zajęć można na boisku pokazać coś więcej niż bezładną kopaninę zademonstrowaną w meczach ze Słowenią i San Marino. Zwalanie winy na system szkolenia, brak boisk itp. w tym przypadku zakrawa na żart. Bo z kim graliśmy? Z amatorami z San Marino i ze Słowenią, krajem liczącym niespełna milion mieszkańców. Tam też nie ma zbyt wielu boisk, ani systemu szkolenia. W ostatnich latach nie wychowano tam żadnego klasowego piłkarza. Wspomnianych argumentów można używać, gdy zagramy z Niemcami, Hiszpanią, Francją czy Anglią, ale nie gdy rywalem jest Słowenia. Konflikt z drużyną Wydaje się, że Leo stracił też dobry kontakt z zawodnikami. Kiedyś ujmował piłkarzy opowieściami o "jasnej stronie Księżyca", publicznie nigdy ich nie krytykował. Teraz widać, że we wzajemnych relacjach jest coś nie tak. Konflikt z Ebim Smolarkiem jest już publiczny, choć świadczą o tym tylko wymowne gesty (zawodnik po strzeleniu gola w San Marino pokazywał, że prosi o zmianę). Wcześniej była słynna balanga w Lwowie z udziałem Artura Boruca, Dariusza Dudki i Radosława Majewskiego. Leo postąpił słusznie wyrzucając ich z kadry, ale teraz zdaje sobie sprawę, że musi coś zrobić, aby uzdrowić atmosferę. Stąd zapewne jego pielgrzymka do Glasgow i rozmowy z Borucem. Polacy w eliminacjach do MŚ 2010 wystartowali kiepsko, ale paradoksalnie sytuacja w grupie nie jest zła. Nadal wszystkie atuty mamy w swoich rękach. Beenhakker może jeszcze opanować sytuację przed kluczowymi spotkaniami z Czechami i Słowacją. Musi jednak skupić się na pracy, a nie na obrażaniu Artura Wichniarka czy wojence z nieprzychylnymi mu dziennikarzami. Oni mają prawo do krytyki, która - co po raz kolejny podkreślam - wcale nie jest dotkliwa. Jeśli Leo tak uważa, to niech zapyta np. Gorana Erikssona jak można upokorzyć trenera narodowej reprezentacji . Zamiast "pieprz... Wichniarek" wolałbym usłyszeć kilka merytorycznych argumentów przemawiających za brakiem powołania dla napastnika Arminii czy też dlaczego nie odpowiada mu Ireneusz Jeleń. Kibice mają prawo to wiedzieć, a obowiązkiem Beenhakkera jest udzielać odpowiedzi, gdy dziennikarze się go o to pytają. Klasę trenera poznaje się w trudnych momentach. Dwa lata temu Leo wybrnął z kłopotów w popisowy sposób ogrywając Portugalię. Teraz znowu musi pokazać swoją klasę, bo w przeciwnym przypadku jego misja w Polsce dobiegnie końca. Grzegorz Wojtowicz