26 marca 2004 roku na derbowym meczu z Polonią Warszawa na trybunach stadionu Legii przy ul. Łazienkowskiej zebrał się komplet widzów. 20 minut przed rozpoczęciem gry spiker Wojciech Hadaj ogłosił, że medialny koncern ITI zdecydował się wykupić akcje PolMotu i zostać właścicielem Legii. Fani przyjęli tę wiadomość euforią porównywalną do tej, jaka pojawia się, gdy ich drużyna strzela gola w meczu o strategicznym znaczeniu. Dzisiaj z tej euforii nie zostało nic, a hasłem przewodnim dla znacznej grupy kibiców Legii jest okrzyk " ITI spie...". Dali kibicom 50 tys. zł za spokój Konflikt między nowymi właścicielami a najradykalniejszą grupą kibiców zaczął się w 2006 roku, kiedy Legia świętowała zdobycie mistrzowskiego tytułu. - Bardzo nam zależało na tym, aby po ostatnim meczu z Wisłą kibice nie wbiegli wtedy na murawę - opowiada wiceprezes klubu odpowiadający za bezpieczeństwo, Jarosław Ostrowski. - Spotkaliśmy się w tej sprawie z władzami Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa. Odpowiedzieli: "Dobrze, ale to kosztuje. Konkretnie 50 tysięcy złotych". Bardzo nam zależało na spokoju, więc zgodziliśmy się. Poszedł przelew na podane konto. Kibice rzeczywiście nie wbiegli wtedy na murawę, ale uznaliśmy, że takie metody prowadzą donikąd. Kibice ripostują, twierdząc, że nikt, ze Stowarzyszenia nie stawiał takich żądań. Podkreślają, że jedyne, co dostali od klubu, to tylko 350 kamizelek dla osób, które miały pilnować porządku (w roli tak zwanych stewardów). Michał Wójcik ze Stowarzyszenia Kibiców Legia Warszawa w wywiadzie udzielonym Radiu Dla Ciebie powiedział m.in: "Konflikt wynika ze zderzenia dwóch różnych podejść do sprawy kibicowania. (...) ITI mówi, że na stadionie będzie zasiadać głównie klasa średnia, a my mówimy, że stadion jest dla wszystkich kibiców, bez względu na ich status materialny. Klub chce wymienić publiczność na zamożniejszą. Dowód tego mieliśmy już cztery lata temu, w pierwszym wywiadzie udzielonym przez pana Wejcherta po kupieniu Legii. Powiedział w nim, że klub zamierza - wzorem Bayernu Monachium - zamienić bezrobotnych na klasą średnią. My mówimy, że wprowadzanie cenzusu majątkowego na stadionie jest kompletnym absurdem". Od tego czasu na linii Legia - kibice zaczęło iskrzyć, zwłaszcza że zaraz po wspomnianym meczu z Wisłą doszło do ogromnych awantur na ulicach Warszawy, m.in. zdemolowana została Starówka. Spór o herb i ceny biletów, demolka Wilna Kolejnym punktem zapalnym stała się sprawa nowego klubowego logo wprowadzonego przez ITI oraz cen biletów, które zdaniem kibiców były za wysokie. Fani podnoszą, że sprawa herbu ma dla nich fundamentalne znaczenie. Dla nich odebranie starego logo jest równoznaczne z tym, jakby z herbu i koszulek Wisły zniknęła biała gwiazda, a sportowcy Cracovii przestali grać w odwiecznych pasach. Logo wprowadzone przez ITI jest określane przez sympatyków "trumienką". Kibicom ciężko się pogodzić z sytuacją, że właściciel klubu Mariusz Walter postawił na przeróbkę herbu z 1916 roku, który funkcjonował tylko przez dwa lata. Fani zaznaczają, że klub nieprawdziwie lansuje teorię, że jest to herb historyczny, podczas gdy on nawet nie był pierwszy, tylko trzeci z kolei. Kibice optują za powstałym w 1956 roku logo, gdyż właśnie do niego są przyzwyczajeni. Tymczasem koncern ITI, kupując akcje Legii, nie miał prawa do niego (logo należało do CWKS Legia). Teraz jednak ITI jest właścicielem również CWKS, a więc siłą rzeczy ulubionego przez kibiców logotypu i teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, by powrócono do najpopularniejszego herbu. Klub nie chce jednak z niego korzystać, co dla części fanów jest sytuacją absurdalną. Konflikt o herb i ceny biletów był dopiero przygrywką do tego, co zaczęło się dziać na linii władze klubu - kibice po wydarzeniach w Wilnie, w lipcu 2007 roku. Legia, po raz pierwszy pod wodzą trenera Jana Urbana, rozgrywała wówczas mecz Pucharu Intertoto z Vetrą. Do przerwy przegrywała 0-2. Drugiej połowy już nie rozpoczęto, bo warszawscy kibice wbiegli na murawę i doszło do bijatyki z policją. Obrazki z Wilna pokazywano w serwisach informacyjnych wszystkich europejskich stacji. Legia została wykluczona z pucharów, a władze klubu zapowiedziały stanowczą walkę z chuliganami. Oskarżenia padały też po adresem Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa. Kibice tłumaczą, że przed feralnym meczem spotkali się z prezesem Ostrowskim i mówili mu o zagrożeniach, jakie niesie spotkanie w Wilnie. Podnoszą, że według nich stadion Vetry Wilno nie nadawał się do organizacji tego spotkania. W odpowiedzi mieli usłyszeć, że to jest problem Vetry. Mając do wyboru pozostanie w domu albo wyjazd do Wilna i pomoc Litwinom w organizacji tego meczu, SKLW wybrało to drugie. Kibice zaznaczają jednak, że Stowarzyszenie dla Vetry czy delegata UEFA nie było żadnym partnerem. Zganiają winę na prezesów Legii, którzy podczas rozgrywania tego meczu byli na urlopie, bądź - jak prezes Ostrowski - nie byli zainteresowani pomocą. I tak - według nich - doszło do awantury. Wojna o "Starucha", fatalny okrzyk "Jeszcze jeden" Od tego momentu konflikt na Legii zamienił się wojnę. Kibice przestali dopingować drużynę, ponieważ jeden z nich - o pseudonimie "Staruch" - który był wodzirejem, nie mógł wejść na stadion. Cisza na trybunach trwała przez cały sezon 2007/2008. Podobnie było w następnym. Dopiero wiosną 2009 roku konflikt - po negocjacjach z udziałem przedstawicieli władz Warszawy - załagodzono na tyle, że na stadion wrócił doping. Nie na długo. Jesienią, w dniu meczu z Ruchem Chorzów, zmarł jeden z właścicieli Legii - Jan Wejchert. Przed rozpoczęciem gry wspomniany wcześniej wodzirej "Staruch" wygłosił apel, aby zignorować minutę ciszy, choć takiej nie planowano, a potem zaintonował okrzyk: "Jeszcze jeden!", co kojarzyło się jednoznacznie: oby los Wejcherta podzielił drugi ze znienawidzonych przez kibiców właścicieli, czyli Mariusz Walter. Po chwili ochrona wyprowadziła ze stadionu "Starucha". Od tego czasu doping na Łazienkowskiej znowu zamilkł. - Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa potępiło zachowanie "Starucha", ale następnego dnia na jego procesie zjawiła się w sądzie połowa władz Stowarzyszenia - zauważa prezes Ostrowski, który nie ma wątpliwości, że za konfliktem z właścicielami klubu stoją ludzie wykorzystujący SKLW do realizacji swoich celów. - Wiadomo, że poprzedni szef SKLW ma sklep z pamiątkami i dlatego tak bardzo zależało mu na zachowaniu starego logo. Poza tym nie jest tajemnicą, że na trybunach stadionu Legii handlowano narkotykami. Nasze stanowcze działania naruszyły czyjeś interesy, a do ich obrony wykorzystuje się zwykłych kibiców. To nie jest tak, że wszyscy są przeciwko nam. Wielu ludzie przestało chodzić na Legię, bo nie odpowiadało im chamstwo na trybunach, nie czuli się tam bezpiecznie - tłumaczy wiceprezes Jarosław Ostrowski. Kibice argumenty te traktują jak element nagonki, jaką - ich zdaniem - od lat przeciwko środowisku kibicowskiemu prowadzi koncern medialny. Wyjaśniają, że na procesie "Starucha" byli, bo chodzą na wszystkie sprawy związane z Legią. Zawieszenie broni na nowym stadionie? W przyszłym sezonie Legia będzie grała już na przebudowanym, nowoczesnym stadionie. Władze klubu liczą na to, że do tego czasu uda się konflikt zażegnać i wypełnić trybuny kibicami. Na razie piłkarze grają w ciszy. Po niedawnym meczu z Odrą były już trener Legii wskazał na brak głośnego dopingu jako na jedną z przyczyn porażki. Według trenera Urbana, szydercze komentarze pojedynczych osób surowo oceniających grę piłkarzy miały ich sparaliżować pod względem psychicznym. Ostrowski nie zgadza się z taką opinią. - Przecież od czasu, gdy nie ma na naszym stadionie, dopingu przegraliśmy tylko jeden mecz - zauważa. Nie zmienia to faktu, że konfliktu w Legii mają już wszyscy dość. Czy jest szansa na jego zakończenie? - Porozumienie zostało z SKLW praktycznie osiągnięte, można je podpisać w każdej chwili - twierdzi prezes Ostrowski. Fani zgadzają się z Ostrowskim co do tego, że w najtrudniejszych jak się wydawało punktach między stronami nie ma sporu. Przypominają, że nie mogą się dogadać z klubem tylko co do dwóch kwestii: powrotu starego logo i cen biletów. Kibice twierdzą, że nie chcą dopuścić do sytuacji, w której tysiący sympatyków Legii nie będzie stać na bilet. Podnoszą argument, że władze klubu ustaliły, że te najtańsze, na trybunę za bramką, będą kosztować 38 zł i to przy zakupie karnetu. Zgodnie z wizją kibiców, najtańsze wejściówki powinny być maksymalnie po 25 złotych. Kibice uważają, że futbol nie jest rozrywką tylko dla klasy średniej i bogatej. Wręcz przeciwnie. Według nich, przy obecnej polityce dyktowania przez klub cen biletów, trybuny nowego stadionu Legii nie wypełnią się nawet w połowie. - Od kwietnia zaczynamy kampanię promocyjną, mającą na celu przyciągnięcie nowych kibiców na stadion. Szykujemy niespodzianki. Wierzę, że na nowym obiekcie znajdzie się miejsce dla osób, którym będzie zależało na interesie drużyny i klubu, i będą się one w odpowiedni sposób zachowywać. To spowoduje, że ta dość stała liczebnie grupa, znajdująca się w stanie wojny z klubem, będzie stanowiła znaczącą mniejszość - wyraża nadzieję wiceprezes Ostrowski. UWAGA: Podczas przygotowania materiału autor rozmawiał też z przedstawicielem Stowarzyszenia Kibiców Legii Warszawa, ale w ostatniej chwili SKLW odmówiło zgody na publikację swego stanowiska. Czytaj też: Jarosław Ostrowski: Na stadionie ma być bezpiecznie Legia: Klub i kibice zabrnęli w ślepy zaułek