INTERIA.PL: Sprowadzanie rutynowanych i leciwych zawodników miało uzasadnienie, gdyż chcieliście jak najszybciej osiągnąć cel - awans do Ligi Mistrzów. Teraz jednak, drużyna przestała funkcjonować tak, jak się od niej wymaga. Może wobec tego pora postawić na młodzież? Stan Valckx, dyrektor sportowy Wisły: W zeszłym roku wygasły kontrakty wielu zawodnikom, na dodatek za Pawła Brożka Trabzonspor zaoferował bardzo dobrą cenę, więc skorzystaliśmy z tej okazji. Tym razem w okienku zimowym nikomu nie wygasa umowa. Wierzę, a nawet więcej - jestem pewien, że ten zespół, nawet bez wzmocnień ma wystarczająco dużo jakości, aby wygrać wyścig o mistrzostwo Polski. Być może dojdzie do jednej-dwóch zmian, ale mamy jakość. Na razie jednak nie ma gorączki transferowej, bo w Europie trwają rozgrywki ligowe. Nie mogę jeszcze powiedzieć, jakie pozycje będziemy chcieli wzmocnić. Kibicom nie podoba się, że niemal wyrugowaliście z szatni Polaków. - Ja też bym chciał mieć ich jak najwięcej, ale kluby żądają cen o wiele za wysokich, jak na umiejętności piłkarzy. Takie okazje, jaką było sprowadzenie Wilka, który miał klauzulę odstępnego w kontrakcie, nie zdarzają się za często. Zawsze mówiłem, że musimy zbalansować liczbę Polaków i obcokrajowców. Zamierzamy to zrobić. Szukamy polskich talentów w niższych ligach. Naszym problemem nie jest jednak mała liczba Polaków, bo przypomnę, że tym zespołem niemal awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, a w zeszłym sezonie sięgnęliśmy po mistrzostwo Polski. Wtedy każdy chciał być fanem Wisły, jej częścią, a gdy odpadliśmy z APOEL-em, nagle wszystko pękło, jak bańka mydlana i zaczęły się narzekania na nas. Nawet Liga Europejska nikomu się nie podobała, w prasie pojawiały się o nas same negatywne opinie. Na ogół media nie kreują rzeczywistości, tylko ją opisują. Przecież najpierw był blamaż z Odense w Krakowie, a dopiero później krytyka za ten występ, czy kilka słabszych ligowych. - Zgadza się, z Odense mieliśmy słabszy dzień, popełniliśmy błędy w obronie. Co powodowało, że drużyna w lidze zaczęła wyglądać o klasę słabiej, niż w eliminacjach do Ligi Mistrzów? - Z pewnością drużyna nie w każdym meczu była właściwie skoncentrowana. To nas kosztowało stratę punktów. Nie można powiedzieć, że chłopaki nie walczą, nie pracują na treningach, czy indywidualnie w siłowni, bo to robią. Braki koncentracji niestety się zdarzają. Wiem to po sobie. Gdy grałem w PSV Eindhoven, na mecze z Ajaksem inaczej się nastawiałem, niż na te ze słabszymi ligowcami, ale również te chciałem wygrać. Po prostu na Ajax wychodziło się na 110 procent, a na mecze ze słabeuszami, jeśli zagrałeś nawet na 99 procent, to i tak wygrywałeś. Nie sądzi pan, że po sprowadzeniu na szerszą skalę obcokrajowców, takich jak Michael Lamey, postawiliście na głowie pewne sprawy, takie jak identyfikacja piłkarza z klubem, miastem, kibicami. W wypadku większości sprowadzonych, którzy mają ponad 30 lat, nie widać tej identyfikacji. Wisła jest dla nich bardziej przystankiem w karierze, miejscem pracy. - Dlaczego pan wymienił przykład Lameya, a nie Pareiki. Bo Pareiko biegle władał zbliżonym do naszego językiem rosyjskim, dzięki czemu już teraz bez problemów porozumiewa się po polsku i łatwiej mu o tę identyfikację. - Brak znajomości polskiego, to nie jest problem. Piłka jest dziś językiem uniwersalnym na całym świecie. Niech pan spojrzy jednak na przykład Legii, w której ponad połowę składu stanowią Polacy, a obcokrajowcy, to Słowak i Serbowie, którzy łatwo porozumiewają się po polsku. Łatwiej o jedność w takiej szatni, niż tej wielonarodowościowej Wisły. - Przepraszam, a czy ostatnio Legia grała w Lidze Mistrzów? Nie, grała 15 lat temu, ale w tabeli na razie jest przed Wisłą, a także w Lidze Europejskiej zapewniła sobie awans do fazy pucharowej. - Nie sądzę, aby ta dyskusja poszła w dobrą stronę . Powtarzam, futbol to gra międzynarodowa, w której style i nacje się przenikają. Ale u was ostatnimi czasy doszło do tego, że Patryk Małecki, który w Wiśle jest niemal od dziecka musiał się wstydzić tego, że słabo mówi po angielsku, gdyż ten język zaczął obowiązywać, żeby łatwiej było nowym piłkarzom. W Bundeslidze takie sytuacje są nie do pomyślenia. Każdy przybysz już po pół roku musi się porozumiewać po niemiecku. - Do czego pan zmierza? Do tego, że przy budowie drużyny ważne są nie tylko umiejętności, ale też identyfikowanie się nowych piłkarzy z kibicami, miastem, klubem. - Nie wszyscy może o tym wiedzą, lecz dbamy również o to. Proszę mi wierzyć, mi również brakuje młodych Polaków w zespole, lecz już wkrótce i z tym będzie lepiej. Czekaj i Brud będą dostawali coraz więcej szans. Może jeszcze nie w tym sezonie, a za rok-dwa będą mieli stałe miejsce w podstawowym składzie, jeśli tylko nadal będą się tak rozwijać. Ludzie widzą tylko mecz, który jest w weekend i za niego nas rozliczają. Wiem, że takie są prawidła i nie dziwię się temu. Wiem też jednak, że zdecydowana większość ludzi nie widzi naszej codziennej pracy, jaką wykonujemy w klubie. Tego, że walczymy o wyłowienie młodych Polaków, zbudowanie akademii piłkarskiej. Inwestujemy pieniądze w młodych piłkarzy, ale ludzie tego nie widzą. Koncentrujemy się na pierwszym zespole, bo to jest cel nadrzędny, jednocześnie jednak nie zapominamy o budowie bazy, dzięki której będziemy mocni w przyszłości.