W sobotnim spotkaniu Legia Warszawa - Lech Poznań (2-1), gospodarze zdobyli zwycięską bramkę ostatnim kopnięciem Kaspera Hamalainena. Tyle, że zawodnik gospodarzy w momencie strzału był na około 80-centymetrowym spalonym, czego nie zauważył arbiter liniowy Paweł Sokolnicki, członek naszej eksportowej ekipy sędziowskiego z Szymonem Marcinakiem na czele. - Sędzia teraz przeprasza i płacze, ale my jesteśmy rozczarowani - żalił się Maciej Makuszewski, pomocnik Lecha, a kibice tego klubu zastanawiali się, jak sędzia mógł nie zobaczyć spalonego.- Ale ile to jest 80 centymetrów? Tyle ma jeden krok, więc sędzia miał prawo się pomylić, choć oczywiście nie powinien, bo to nasz czołowy arbiter. W tej sytuacji nie mieliśmy jednak do czynienia z podaniem, ale ze strzałem, czyli szybszym zagraniem, po którym liniowy musi także obserwować linię bramkową i patrzeć, czy ktoś nie skorzysta z pozycji spalonej. To złożona sytuacja - podkreśla Zbigniew Przesmycki, przewodniczący Kolegium Sędziów Polskiego Związku Piłki Nożnej. Trzy dni później do kontrowersji doszło w ćwierćfinałowym spotkaniu Pucharu Polski Lech - Wisła Kraków (1-1), gdy bramkę ze spalonego zdobył Dawid Kownacki. Sytuacja była podobna - zawodnik gospodrzy dopadł do piłki odbitej przez bramkarza, choć był na około półmetrowym spalonym. Tym razem chorągiewki nie podniósł asystent sędziego Tomasza Kwiatkowskiego. Internauci tę sytuację przedstawili w prześmiewczy sposób - Interesowała mnie tylko piłka. Można powiedzieć, że miałem klapki na oczach. Nie interesuje mnie czy był spalony, czy nie. Strzeliłem, a sędzia uznał gola - mówił Kownacki przed kamerami Polsatu. Przesmycki: - Ale co to jest pół metra przy dynamicznej akcji? Sędziowie są szkoleni, że tak "ciasne" sytuacje mają puszczać, bo to przygotowuje również do pracy z wideoweryfikacją, a ten system chyba wkrótce zostanie wprowadzony w imprezach najwyższej rangi. Wówczas, jeśli arbiter w kontrowersyjnej sytuacji odgwiżdże spalonego, wtedy nie będzie można tego sprawdzić na powtórce i jest po wszystkim. Jeśli jednak puści akcję, to po jej zakończeniu można wszystko zweryfikować na powtórce. W ostatnich dniach polscy sędziowie wykładali się nie tylko na spalonych, ale dawali się nabrać także na rzuty karne. Zaczął już w piątek Patryk Małecki, który padł w polu karnym w spotkaniu z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza (2-0). Okazało się jednak, że pomocnik Wisły Kraków symulował. - No cóż, Małecki sędziego Raczkowskiego "kupił", a sędzia dał się nabrać. Z pozycji arbitra wydawało się jednak, że zawodnik był faulowany - zaznacza Przesmycki. Jeszcze większą pomyłkę zanotował Kornel Paszkiewicz w meczu ćwierćfinału PP między GKS Jastrzębie a Wigrami Suwałki (1-2). Sytuacja wyglądała tak: - Paszkiewicz to młody człowiek, na dorobku, ale dał się nabrać. Karnego nie było, nie ma o czym mówić - przyznaje Przesmycki. Jak na razie konsekwencje zostały wyciągnięte wobec Pawła Sokolnickiego, za błąd w spotkaniu Legia - Lech. Arbiter będzie pauzował co najmniej jedną kolejkę. Piotr Jawor