Czas zarazy sprzyja wiosennym porządkom. Zabrałem się za nie i ja i co za szczęście niepojęte! Między rocznikami "Świata Młodych" i "Sztandaru Młodych" z roku 1986 ostał się numer "Piłki Nożnej" z 4 kwietnia 1989 r. A w środku, rzecz wspaniała. Recenzja mojego ukochanego "Piłkarskiego Pokera" i to pióra tego, który zawsze był najlepszy - śp. Pawła Zarzecznego. A ta recenzja, mina mi zrzedła, bardzo krytyczna i niekorzystna dla dzieła Janusza Zaorskiego. Mniejsza o to, że Zarzeczny czepia się nieprawdziwej "pseudośląskiej gwary", "trenera Górskiego, piłkarza Dziekanowskiego, artystów Łazuki i Gąssowskiego, którzy są "równie nienaturalni jak Lech Wałęsa z Anną Walentynowicz w 'Człowieku z żelaza' Wajdy", czy nonsensów w scenariuszu (czy faktycznie lider musi kupować meczu u siebie z ostatnią drużyną w tabeli?). Otóż mistrz pióra w tekście krytykuje twórców za to, że "napisali scenariusz w oparciu o zakulisowe informacje dotyczące najpaskudniejszych, a zarazem typowych matactw rodzimego futbolu. Na ile owe informacje były prawdziwe? Otóż prawie wcale!" i dalej: "Zrobiono film o wyobrażeniach". Paweł Zarzeczny zmarł trzy lata temu i już mi nie odpowie, ale odczytuję tamte jego słowa jako: "wszystko było ok, liga nie była sprzedana". Pisząc tamten kawałek Zarzeczny miał 28 lat, ale musiał, po prostu musiał słyszeć i wiedzieć o popularnych w latach 80. "niedzielach cudów". O tym jak rozstrzygnęło się mistrzostwo w 1982 roku, dlaczego Janusz Wójcik, prowadząc Jagiellonię miał ksywę "Melon", dlaczego w sezonie 1986/87 PZPN jeden mecz kazał powtórzyć, a trzy anulować, tak grubo były "szyte". Już nawet nie piszę o wypełnionym gotówką pudle po butach, które rozstrzygnęło losy tytułu między realnymi odpowiednikami Czarnych i Powiśla, bo to okazało się farmazonem. W czasie, gdy gorączkowo wyszukiwałem korupcyjne akcenty ligowe w latach 80. XX wieku nagle zdałem sobie sprawę, że przecież on "pisał dla górnych trzech procent" i właśnie wpadłem w pułapkę zastawioną przez Zarzecznego ponad trzy dekady temu. On doskonale wiedział, że liga była sprzedana i że wymowa filmu była prawdziwa. Być może bił w "konsultantów, którzy nie umieścili swych nazwisk w czołówce filmu", bo ich z jakichś przyczyn nie lubił, ale myślę że przyczyna była inna. Dlaczego Zarzecznego ceniło tyle osób i jeszcze więcej czytało? Otóż, gdy brał udział w dyskusji, przeważnie ustawiał się w pozycji "pod prąd" tudzież "pod włos". Nie wiem czy się z nim zgadzał, ale miał swoje zdanie i nie wahał się go bronić. A że był oczytany jak mało kto, do nawet najbardziej absurdalnego stanowiska potrafił przekonać. Nie mam czasu przestudiować całej jego twórczości, a była obfita i nie dotyczyła przecież tylko piłki nożnej, ale nawet gdy trafił do telewizji, nie przestał stawać okoniem. Co więcej, to właśnie w szczęśliwie teraz powtarzanym ligowym magazynie Canal+ czuł się jak ryba w wodzie. Im więcej dyskutantów się zgadzało, tym bardziej miał przeciwne zdanie. Często było tak, że starał się wyczuć jaki jest rozkład sił, gdy już to zrobił, ustawiał się w roli opozycji. Za rządu Donalda Tuska mówił: "Tak mnie wychowano, że zawsze biorę stronę słabszych. Zawsze jestem w opozycji. Za komuny byłem za 'Solidarnością'. Teraz jestem przeciw rządzącym, a jak się ci przy korycie zmienią, to też będę przeciw nim..." To było dla czytelnika i widza ciekawe, bo jak śpiewał Kuba Sienkiewicz z Elektrycznych Gitar: "Wszyscy zgadzają się ze sobą, to będzie nadal tak jak jest". Jak już jesteśmy przy muzyce, której Zarzeczny też był wybitnym znawcą, to ilekroć go czytałem, przypominał mi się kawałek Robbiego Williamsa "Let me entertain you", czyli "Pozwól że cię zabawię". Paweł szybciej od swych kolegów z branży zrozumiał, że sport jest w gruncie rzeczy niepoważną dziedziną życia ("Pisanina o kretynach dla kretynów, po kretyńskich meczach. Aha, kretyn to ty"), że należy do branży rozrywkowej. Dlatego lepiej od innych bawił, tumanił, przestraszał - obok jego twórczości nie sposób było przejść obojętnie. Prowokował. Najgorsze dla pismaka ("Jedyne, czego nauczyli mnie dziennikarze, to picia wódki. Wszystko inne umiałem wcześniej") to być czytelnikowi obojętnym, nie wywoływać reakcji. Zarzeczny był ostatnim, o którym można było tak powiedzieć. Kamil Grosicki powiedział o nim kiedyś per "gruba świnia". Solówka? Skądże i to nie dlatego, że "nigdy w życiu nie musiał się z nikim bić. Tylko zlecał - proszę temu spuścić wpier....". "Gruba świnia" spotkała się z uznaniem zainteresowanego - "...lubię osoby, które mają własne zdanie, a nie tylko przytakują." Cały on. Oczywiście, jak to w branży prowokacyjno-rozrywkowej, czasem dochodziło do przesileń i przegięć. Czasem bycie najlepszym stało w sprzeczności z logiką. Jak wtedy, gdy dla Interii pisał, że <a href="https://sport.interia.pl/aktualnosci-sportowe/news-zarzeczny-francja-przeciw-demokracji,nId,489893">85 procent frekwencja we francuskich wyborach to porażka demokracji.</a> Pamiętam jak dziś, choć to było prawie dekadę temu, gdy <a href="http://slowfoot.pl/pawel-zarzeczny-1961-2017/">swój pierwszy wywiad w życiu</a> przeprowadziłem właśnie z Pawłem Zarzecznym. Jak spadać to z wysokiego konia, chociaż ktoś mądrzejszy ostrzegał, że jak dziennikarze będą przeprowadzać wywiady z dziennikarzami to będzie koniec tej branży. Zbliżało się Euro 2012, był deszczowy dzień, ja urwałem się z ówczesnej firmy, zaparkowałem w Gdyni na parkingu obok, Centrum Handlowego "Riviera" (nomen omen, bo Zarzeczny posługiwał się ksywą "Paolo River"), mieliśmy gadać kwadrans, a wyszło chyba z osiem razy tyle. I jak to u niego, złote myśli ("Dla mnie to jest niepojęte, jak Polak może kibicować drużynie zagranicznej. Trzeba być palantem, żeby kibicować Barcelonie. Mój syn lubił Liverpool, bo wygrał Ligę Mistrzów w Stambule, na szczęście wybiłem mu to z głowy...") mieszały się z nonsensami (Smudzie radził na Euro wystawić linię obrony Polonii Warszawa w składzie: Tosik, Jodłowiec, Kokoszka, Sadlok). Nie zabrakło akcentów humorystycznych - kosztem Kuby Błaszczykowskiego ("nie jest piłkarzem turniejowym") sugerował wstawić Kamila Grosickiego, mimo "grubej świni", a może właśnie dlatego. Beka ponad wszystko. Chociaż też nie zawsze, bywał poważny, czasem słońce, czasem deszcz. Z Kubą łączyła go wspólnota losów - "Błaszczykowski musiał akceptować to, że ojciec żyje i jakoś się do tego odnieść. Ignorował, ale na pogrzeb poszedł. Teraz będzie miał problem z chodzeniem na cmentarz. Napluć na grób? Ja na grób swojego ojca powinienem się nawet wysikać." Pisał, że jest "bydlakiem. Kawałem chama. Grubą świnią. Cynikiem." Tacy też miewają uczucia. "(...) od soboty płaczę. Naprawdę nie sądziłem, w najśmielszych marzeniach, że kompletnie nie umiejąc grać w piłkę nożną ogramy mistrzów świata. W Warszawie, Niemców. Tu jest klucz do tych łez." W Centrum Handlowym nazwanym na cześć Paolo Rivera (niech tak będzie) czasem bywa trener Czesław Michniewicz. "Polskiego Mourinho" zaczepiłem, gdy polska Ekstraklasa przeniosła się na zimowe ferie do Turcji. Akurat Jagiellonia sparowała z jakimiś Kosowarami. Zagajam Michniewicza - myślisz trenerze, że to się "Jadze" uda, taki trener z Bułgarii? Czesław popatrzył na mnie, jakbym mówił po norwesku - Ale o co ci chodzi? Chodzi o to, żeby coś się działo, o rozrywkę chodzi! W rozrywkowy klimat naszej kopanej ("W Polsce uczą głupot typu: napastnik musi grać dobrze tyłem do bramki. Tyłem do bramki to ma grać bramkarz!") idealnie wpisywał się Paweł Zarzeczny. Mimo, że wciąż robił sobie jaja, był poważany jak mało który dziennikarz. Świadczy o tym płaczliwa mina trenera Janusza Białka, któremu w Canal+ dogryzał "River". Chodziło o serię dziewięciu wygranych Groclinu, która na przełomie stuleci uratowała ligę dla Grodziska Wielkopolskiego. Nestor polskich trenerów, Andrzej Strejlau, skomplementował "dobrą pracę trenera Białka", ale Zarzeczny sugerował numery z "Piłkarskiego Pokera". Białkowi nie starczyło utrzymanie, chciał akceptacji dla swych metod, dlatego zaprosił Zarzecznego do siebie, nie wiem jak to się skończyło, dziennikarz zapewne zaproszenie przyjął. Po latach panowie spotkali się na gali tygodnika "Piłka Nożna", Białek za dobrą pracę w Grodzisku dostał do prowadzenia kadrę do lat 19, gdzie trenował m.in. Rafała Wolskiego. Zarzeczny przepowiadał mu karierę na miarę Roberta Gadochy. To akurat było trafienie kulą w płot, ale jestem ciekaw diagnozy Pawła na temat pandemii koronawirusa. Skąd się wzięła i kto za tym stoi? Na pewno uraczyłby nas jakąś prowokacyjną teorią, która wydawałaby się bez sensu, ale dałaby do myślenia i na koniec okazałaby się...prawdziwa. Albo i nie. W każdym razie gadaliby o niej ludzie w tramwajach, gdyby ktoś nimi teraz jeździł. A najlepsza jego teoria? Chyba ta, że piłka nożna jest wynalazkiem szatana. "Jak może coś tak bardzo cię irytować i zdradzać, co zarazem najbardziej kochasz?". Maciej Słomiński <a href="https://sport.interia.pl/aktualnosci-sportowe/news-zarzeczny-o-wspolzyciu-po-slubie,nId,488226">Felieton Pawła Zarzecznego znajdziesz tu!</a>