Śląsk nie śmierdzi groszem "Spółka od dawna funkcjonuje wyłącznie dzięki środkom wypracowanym samodzielnie - wpłatom od sponsorów, prawom telewizyjnych, stale rosnącym przychodom z dnia meczowego oraz transferom" - można było przeczytać we wtorkowym oświadczeniu zarządu WKS Śląsk Wrocław. Spółka właściciela Polsatu - Solorza ma w Śląsku większość udziałów, ale nie idzie to w parze z finansowym wspomaganiem klubu przez głównego udziałowca. Solorz nie jest zainteresowany rozwojem klubu, co wiązałoby się z większymi kosztami z jego strony. Kupił klub, który ma za zadanie jakoś sobie radzić. Najlepszym przykładem był ubiegły rok. Śląsk Solorza zdobył mistrzostwo Polski, ale zamiast zainwestować, wzmocnić drużynę i powalczyć o Ligę Mistrzów, która jest kopalnią złota, oddał ją walkowerem, kompromitując się w meczach z przeciętnymi Szwedami. W myśl porozumienia z miastem właściciel Śląska planował sobie, że koło Stadionu Miejskiego we Wrocławiu powstanie galeria handlowa, która będzie utrzymywała klub, ale nic z tych planów nie wyszło. Coraz gorzej radzący sobie Śląsk pożyczył 12,5 mln zł od miasta, które w sumie w ostatnich latach zainwestowało w klub 28 mln zł. Śląsk, a co za tym idzie Solorz powinien zwrócić miastu wspomniane 12,5 mln zł, ale nie ma takich zamiarów. Jeden z najbogatszych Polaków robi kolejne interesy, lecz w piłce nożnej sobie nie radzi. Może po prostu na polskiej piłce zarobić się nie da, ale pobawić się nią można, tak jak bawi się właściciel Śląska. Turecki zbawiciel - Pierwszy milion dolarów zarobiłem na tureckim bazarze. Teraz mam w Stambule hotel i fabrykę obuwia - opowiadał kilkanaście lat temu Sabri Bekdas. Turecki biznesmen posiadał wiele firm, których nikt nie widział, ale, co najważniejsze, miał pieniądze. Bekdas zaczął poważnie inwestować w Warszawie, a jako drugi cel swojej biznesowej ekspansji w Polsce obrał sobie Szczecin. W drugiej połowie lat 90. po spadku i szybkim powrocie do Ekstraklasy sytuacja finansowa Pogoni Szczecin była coraz gorsza, klub się zadłużał. Wtedy zjawił się Bekdas - tajemniczy biznesmen, który miał zbawić "Portowców". Miasto zaoferowało Bekdasowi dzierżawę na 30 lat 8,5 ha ziemi w okolicach stadionu. Turek planował wybudować tam korty, baseny, halę widowiskowo-sportową i centrum konferencyjne. Bekdas poprzez spółkę syna zakupił udziały w Pogoni, zostając tym samym jej właścicielem. Biznesmen, którego odwiedzali w Polsce tureccy parlamentarzyści i ministrowie, zapewnił, że "to klub wszystkich szczecinian, a nie tylko własność Bekdasa. Najważniejsze, że pozostała nazwa" - podkreślał po przejęciu Pogoni. Bekdas kupił do Pogoni kilka gwiazd polskiej piłki, z Dariuszem Gęsiorem i Jerzym Podbrożnym na czele, i zdobył z klubem wicemistrzostwo Polski. Problem w tym, że biznesmen tak, jak nagle w Pogoni się pojawił, tak szybko z niej zniknął. Nie dogadał się z władzami miasta, które nie wydzierżawiło mu obiecanych wcześniej terenów, a on wstrzymał finansowanie, a następnie wycofał się z klubu, zostawiając go z długami. Wiele lat później Bekdas próbował inwestować w Katowicach, gdzie miał zamiar budować wielką "Gieksę", ale władze miasta nie zdecydowały się oddać mu gruntów w dzierżawę. Szczecińskie zawirowania W ostatnich kilkunastu latach Pogoń miała kilku właścicieli, a wraz z nimi wiele dziwnych pomysłów na funkcjonowanie. Od Bekdasa kupił szczeciński klub niejaki Les Gondor, czyli biznesmen rodzimego pochodzenia, wcześniej taksówkarz - Leszek Gondorowicz. Gondor także, podobnie jak Bekdas, nie potrafił dogadać się z władzami miasta. Obiecał zbudować wielką Pogoń, a zostawił ruinę. Klub z hukiem spadł z Ekstraklasy, a kolejne rozgrywki rozpoczął dopiero w czwartej lidze. Antoni Ptak to kolejna znana postać na liście biznesmenów w polskiej piłce. "Biznesmen roku 1995" tego właśnie roku zdecydował się na wkroczenie w świat futbolu, inwestując w ŁKS Łódź, z którym trzy lata później zdobył mistrzostwo Polski. Ptak stworzył w Łodzi szkółkę piłkarską dla polskich, nigeryjskich i brazylijskich młodych talentów, sponsorował Lechię/Polonię Gdańsk, został właścicielem Piotrcovii, w międzyczasie wycofując się ze zdegradowanego do ówczesnej drugiej ligi ŁKS-u. Gdy z Pogoni uciekł Gondor, na ratunek pospieszył Ptak. Przeniósł do Szczecina drużynę Piotrcovii z drugoligową licencją i zmienił jej nazwę na MKS Pogoń Szczecin. Nie wszystkim w Szczecinie, jak i w kraju podobał się ten pomysł. Ptak wykonywał ruchy, jakich do tej pory na polskiej futbolowej arenie nie było. Gdy piotrkowsko-szczecińska Pogoń zaczęła wygrywać i znów zameldowała się w Ekstraklasie, nikt już nie doszukiwał się w działalności Ptaka niczego niewłaściwego. Ten jednak podsunął swoim krytykom kolejny temat: "Pogoń będzie brazylijska, albo żadna" - stwierdził. Ale o co chodzi? Ptak wraz z synem zatrudnił w Pogoni niezliczoną ilość piłkarzy z Brazylii, gdyż był niezadowolony z postawy tych krajowych. A może chodziło o zwykły biznes? Tak czy inaczej podczas jednego z meczów rundy wiosennej 2006 na boisko wybiegła jedenastka Pogoni złożona w całości z obcokrajowców. Bramkarz Pesković i dziesięciu Brazylijczyków. Pomysł Ptaka na piłkarską sambę w Szczecinie nie wypalił. Pogoń znów spadła z Ekstraklasy, a w 2007 roku, już bez Ptaka, po kolejnych zawirowaniach formalno-prawnych rozpoczęła rozgrywki od czwartej ligi. Zamykając wątek Pogoni, trzeba wspomnieć jeszcze o Zbigniewie Drzymale, który w 2008 roku chciał przenieść swoją drużynę z Grodziska Wielkopolskiego do Szczecina, dając Pogoni miejsce w Ekstraklasie. Właściciel Groclinu otrzymał czarną polewkę i do fuzji nie doszło. Drzymała nie żałuje - Ta decyzja była gruntownie przemyślana. W małym mieście nigdy nie będzie tłumów na stadionie. Wpływy z biletów, jakimi może pochwalić się np. Lech Poznań, mały klub musi niwelować dodatkowymi środkami właściciela czy sponsorów. Tak naprawdę to wszystko musi mieć też przełożenie na efekt medialny, bo taka jest piłka. Tak dużych pieniędzy z sentymentów się nie wykłada - mówił niedawno Zbigniew Drzymała w jednym z wywiadów. Mowa oczywiście o sprzedaży Groclinu w 2008 roku Józefowi Wojciechowskiemu, a co za tym idzie przeniesienie klubu do stolicy i zmianie nazwy na KSP Polonia Warszawa SSA. A przecież kilka miesięcy wcześniej ogłoszono już nawet fuzję Groclinu ze Śląskiem Wrocław, do której ostatecznie nie doszło. Gdyby stało się inaczej, może teraz Śląsk nie musiałby wnioskować o ogłoszenie upadłości, a Polonia Warszawa nie tułałaby się po czwartoligowych boiskach? Drzymała to właściciel firmy Inter Groclin Auto SA. Przez osiem lat także prezes klubu z Grodziska Wielkopolskiego. To przedsiębiorca, który, w odróżnieniu od tych wspomnianych wcześniej, postanowił zainwestować w futbol w małym ośrodku. W Grodzisku odniósł sukces. Zespół zdobywał wicemistrzostwo Polski i krajowy Puchar, w europejskich pucharach z kwitkiem odprawiał Herthę Berlin, czy Manchester City. Po kilku latach Drzymale się znudziło, a raczej, jak sam przyznaje, zobaczył, że to się nie opłaca, zwłaszcza w małym miasteczku. Za 20 mln zł sprzedał klub Wojciechowskiemu, prezesowi Polonii. Trenerzy jak rękawiczki Wojciechowski przychodząc do Polonii miał dużo pieniędzy, przyjęto go jako tego, który ma uczynić z warszawskiego klubu potęgę. Po wykupieniu licencji od Groclinu upadająca Polonia znów mogła zagrać w Ekstraklasie, a właściciel firmy J.W. Construction miał przynieść jej nowe lepsze czasy. Za czasów Wojciechowskiego klub ze stolicy nie odniósł jednak sukcesów, na jakie liczyli jego fani. Sam Wojciechowski zasłynął między innymi bardzo częstym wymienianiem szkoleniowców, wśród których znalazł się nawet słynny niegdyś piłkarz Barcelony Jose Mari Bakero. Wojciechowski zgodził się płacić piłkarzom ogromne sumy, a potem na nich narzekał. W 2012 roku poinformował, że sprzedaje klub i na zawsze wycofuje się z futbolu. Kolejny, który miał już dosyć polskiej piłki. Działalność jego następcy sprawiła, że Polonia gra obecnie w czwartej lidze. Właściciel GKS-u Katowice Ireneusz Król kupił udziały w Polonii od Wojciechowskiego i wymyślił, że zmieni nazwę klubu na KP Katowice z siedzibą na Śląsku. Kibice "Czarnych Koszul" wściekli się na ten pomysł, nie spodobał się on także w Katowicach. Ostatecznie Król zdecydował się pozostawić Polonię w stolicy. Roczne zarządzanie klubem przez Króla doprowadziło do jego upadku. Właściciel nie płacił piłkarzom, w klubie zaczęło brakować pieniędzy na wszystko. W rundzie wiosennej na trybunach stadionu przy Konwiktorskiej słychać było piosenkę "Trele morele, prezesie, gdzie jest ten przelew?" Przelewu nie było, nie było też Króla, który przestał pokazywać się publicznie, tłumacząc problemy Polonii swoimi problemami finansowymi. Gdy Król okazał się niewypłacalny, o Polonii przypomniał sobie Wojciechowski. Mówił, że nawet zastanawiał się, czy nie wrócić. Stwierdził jednak, że nie ma to sensu, skoro wcześniej kibice go znienawidzili. Kiedy Polonia Króla zaczęła chylić się ku upadkowi, w stolicy coraz częściej wzdychali za Wojciechowskim. Polonia Warszawa spadła z Ekstraklasy, ale nie w wyniku boiskowych rezultatów, lecz w konsekwencji decyzji komisji licencyjnej, która zdecydowała, że klubu nie stać na grę w Ekstraklasie, a nawet I lidze. Większość biznesmenów, wkraczających do polskiej piłki, szybko z niej ucieka. Są też nieliczne wyjątki, jak Bogusław Cupiał z Wisły Kraków, które w piłce tkwią latami, z konieczności zadowalając się niemal wyłącznie krajowymi sukcesami na boisku, bez prawa marzeń o sukcesach finansowych. Czy na polskiej piłce da się zarobić? Pewnie tak, ale jeszcze chyba nikt nie potrafił tego zrealizować. Właściciele klubów piłkarskich w Polsce notują pasmo porażek. Ile w tym ich winy, to już kwestia dyskusyjna. Autor: Waldemar Stelmach