Cudem tym ma być pierwszy w XXI wieku awans mistrza Polski do Champions League. Zważywszy na to, że do najważniejszych rozgrywek przebijały się "potęgi" pokroju Unirei Urziceni, BATE Borysów, Artmedii Petrżalka, MSK Żylina, CFR Cluj, VSC Debrecen, awans zespołu z bogatszej przecież od słowackiej, białoruskiej, czy węgierskiej - polskiej ligi nie powinien być rozpatrywany w kategoriach cudu, tylko reguły. Przynajmniej co dwa-trzy lata powinniśmy przebijać się na salony Europy, ale tak nie jest. Dlaczego? Z wielu powodów. Częściowy rozbiór mistrzów Polski jest co roku Dzisiaj emocjonujemy się tym, że piłkarze Legii dostaną do podziału 5,4 mln zł premii. Mnie jednak bardziej martwi to, że do podboju Europy przystąpią bez swego najlepszego piłkarza. To prawda, że Danijel Ljuboja nie wylewał za kołnierz, za co został karnie zesłany do Młodej Ekstraklasy, lecz też ciągle jest najlepszym strzelcem legionistów. Nawet jeśli na Łazienkowską uda się sprowadzić kogoś o porównywalnej klasie piłkarskiej, to przecież w ciągu dwóch miesięcy ciężko go będzie wkomponować do zespołu tak jak Danijela. Na dodatek Ljuboja nie zakończył, tylko otworzył listę strat mistrza Polski. Kolejny na niej jest Artur Jędrzejczyk, który zostanie sprzedany do Rosji, do FK Krasnodar. Chciałbym doczekać czasów, gdy najlepszy zespół Polski - przed walką o Champions League - poważnie wzmocni, a nie osłabi skład. Rok temu Śląsk stracił m.in. bramkostrzelnego obrońcę Piotra Celebana, Wisła Kraków - w erze Henryka Kasperczaka - przed bojem o Ligę Mistrzów - najpierw pozbywała się Kamila Kosowskiego, a później będącego w życiowej formie Kalu Uche. Teraz mamy częściowy rozbiór Legii. Żyjemy jednak w dobie kryzysu, zaciskania pasa. Wisła zagubiła się w środku tabeli, a przy kolejnych cięciach budżetowych - tym razem z 40 do 33 mln zł, ciężko jej będzie włączyć się do walki o mistrzostwo kraju także za rok. Jeden z najbardziej medialnych polskich klubów, potrzebuje zastrzyku finansowego od właściciela na poziomie 10 mln, by dopiąć skromny budżet. Wpływy z praw TV, czyli przepaść nie do zasypania Problem jest szerszy i wielowątkowy. Mimo reform ekipy Bońka czy Ekstraklasy SA, pod względem organizacyjnym nasz futbol jest wciąż zaściankowy. Nie chodzi tylko o frekwencję na trybunach, czy niezależne od władz piłkarskich paranoiczne decyzje wojewodów, którzy "poprawiają" jakość polskiej piłki zamykając stadiony (fragmentarycznie, bądź w całości) pod byle powodem, najczęściej stosując odpowiedzialność zbiorową za zapaloną racę, czy rzuconą petardę. Pod względem biznesu w piłce jesteśmy wciąż na peryferiach. Niedawno Ekstraklasa SA chlubiła się korzystniejszą umową sprzedaży praw telewizyjnych i chwała jej za to, że stara się o zwiększony dopływ gotówki. Przejrzałem jednak raport wpływów z praw telewizyjnych klubów Premier League. Wiadomo, że z najlepiej zorganizowaną ligą świata nie mamy się co równać, ale przepaść jest uderzająca! W dobie, gdy mistrz Polski nie jest w stanie otrzymać z praw TV więcej niż 10 mln zł (2 mln funtów), mistrz Anglii od telewizji transmitującej tylko mecze ligowe otrzymuje aż 300 mln zł (60 mln funtów). Do tego dochodzą jeszcze gigantyczne wpływy z praw telewizyjnych meczów Ligi Mistrzów i towarzyskich. W zeszłym sezonie MU - ogółem z praw telewizyjnych - otrzymał 128 mln euro (535 mln zł), co stanowiło blisko jedną trzecią wszystkich jego wpływów! Jeśli Legia dostanie od wszystkich telewizji (nc+, Polsat) 10 mln zł, to zgromadzi dopiero ósmą część budżetu (80 mln zł). Żeby ktoś nie sądził, że w Anglii opłaca się być tylko Manchesterem United, wtrącę tylko, że najuboższy pod względem wpływów z TV Queens Park Rangers dostał przelew w wysokości 40 mln funtów (ok. 200 mln zł). Da się przeżyć, a w myśl nowej umowy, od przyszłego sezonu angielskie kluby będą kasować o 40 procent więcej! Telewizje najwięcej płacą "Królewskim" Najbardziej na sprzedaży praw TV w ubiegłym sezonie obłowił się Real Madryt, który zgarnął w ten sposób 199 mln euro, czyli blisko połowę rocznych dochodów (512 mln euro). Dostając od telewizji 30-40 procent gigantycznego budżetu, a tak się dzieje w wypadku 20 najbogatszych klubów, można się bawić w wielki futbol! U nas wpływy za TV są coraz większe, ale ciągle zbyt małe, by pozwolić klubom na skok cywilizacyjny. Ktoś powie, że mali i średni w lidze egzystują głównie dzięki pieniądzom z telewizji, a po degradacji do I ligi, gdzie rocznie od sponsora telewizyjnego na klub przypada 30-40 tys. zł (dopiero po podwyżce dzięki nowej umowie stawki wzrosną do ok. 80 tys. zł za sezon), uzależnieni od tego źródła finansowania stają przed widmem bankructwa, ale poziom naszej piłki windują kluby, dla których te pieniądze to trochę więcej niż kropla w morzu potrzeb. Ktoś inny doda, że Real, Barca, Bayern, czy Manchester United to unikatowe w skali świata firmy, o pokazywanie których biją się wszystkie bogate telewizje. To prawda, ale powinniśmy się głowić nad tym, jak ulepszać naszą narodową piłkarską "produkcję". Reforma rozgrywek Ekstraklasy i Pucharu Polski to z pewnością kroki we właściwą stronę, nie można ich jednak nazwać milowymi. Takimi będą bowiem ruchy, które spowodują poważne odkręcenie kurka finansowego. Pamiętają o piłce tylko w loży VIP Stadionu Narodowego Na razie najważniejsi politycy pamiętają o naszym futbolu wtedy, gdy można się wylansować w loży VIP przy okazji meczów reprezentacji. Podczas prac nad ustawami całkowicie o nim zapominają. Ustawa antyhazardowa spowodowała, że tylko z polskiej piłki odpłynęło kilkadziesiąt mln zł rocznie. Internetowi bukmacherzy byli przecież najhojniejszymi sponsorami Lecha, Wisły, 1. ligi. Słynna już Ustawa o Organizacji Imprez Masowych maksymalnie utrudniła wejście na stadion. Ostatnio na mecz Ekstraklasy zabrałem żonę. Najpierw musiała odstać z godzinę po kartę kibica, zapłacić za nią, zarejestrować się w bazie danych z PESEL-em (jak potencjalny przestępca), a dopiero później mogła ruszyć do następnej kolejki, tej po bilet. W ten sposób, w imię walki ze stadionowymi chuliganami, wylaliśmy dziecko z kąpielą. Klubom odebraliśmy klientów-turystów, którzy zwiedzając dane miasto mogliby wpaść na stadion, po normalnym zakupie biletu, bez odstraszających karkołomnych procedur z kartami, PESEL-ami. W dobie monitoringów wizyjnych i głosowych, nie wystarczy spisanie imienia i nazwiska osoby i przypisanie jej do konkretnego miejsca na stadionie? Kluby sportowe - w obliczu przepisów podatkowych, jak i tych wynikających z racji konieczności płacenia składek ZUS-u, traktowane są tak samo, jak zakłady produkcyjne, a nawet gorzej. By zachęcić biznes do biedniejszych zakątków kraju, tworzymy Specjalne Strefy Ekonomiczne. W piłce nożnej, w sporcie nie ma ulgowego traktowania podatnika. Nie myślę o rozwiązaniu z Turcji, gdzie sportowcy zwolnieni są z podatku, czy z Rosji, gdzie fiskusowi odprowadzają symboliczne stawki, ale dlaczego nie stworzyć u nas systemu, który wesprze rozwój sportu masowego, jak i wyczynowego? Przecież finalnie państwo na tym i tak zyska, gdyż stawiające na sport społeczeństwa, to zdrowe społeczeństwa. My jednak - przy bankrutującym ZUS-ie i kulejącej coraz bardziej służbie zdrowia - wybieramy opcję: sport tylko przed ekranem tv. Właściciele jak szaleńcy - Właściciele w polskiej piłce, to całkowici szaleńcy, którzy topią w piłce ciężko zarobione pieniądze, bez szans na ich odzyskanie. Co otrzymują w zamian? Szyderstwo w mediach, krytyka ze strony kibiców - podkreśla za każdym razem prezes Zbigniew Boniek. Ostatnio prezes Boniek zarzucił nam, dziennikarzom sportowym, że zamiast poważnymi problemami, zajmujemy się tym, czy powinien być karny, czy nie, albo spekulacjami na temat transferu Roberta Lewandowskiego. "Z dziennikarzem sportowym ciężko pogadać na poważne tematy. A mnie czy był karny czy go nie było nie interesuje." - napisał prezes PZPN-u na Twitterze ogłaszając tygodniowy strajk w kontaktach z mediami. Tymczasem pisać, mówić, komentować możemy do woli, lecz to nie my projektujemy i wprowadzamy ustawy. Z kolei grono sportowców w Sejmie bardziej koncentruje się nad mrzonkami o zimowej olimpiadzie w Polsce, niż nad poprawą szarej rzeczywistości naszego sportu. Opowieści o świetlanej przyszłości związanej z przeprowadzeniem u nas IO w 2022 roku w mediach o wiele lepiej się sprzedaje, niż harówka nad ustawami, które by ratowały polski sport. Diagnoza jest prosta - bez zmiany systemu podatkowego nie ma szans na skok cywilizacyjny w wykonaniu klubów piłkarskich. Dlatego jeszcze długo skazani będziemy na emocjonowanie się tym, w jaki sposób Polacy kopią piłkę za granicą. Autor: Michał Białoński