Przypomnijmy, że po emocjonującym spotkaniu w Krakowie, Cracovia pokonała bielską drużynę 3-1, a pierwszą bramkę spotkania zdobył właśnie wypożyczony z Arki Gdynia Budziński. Cracovia - Podbeskidzie 3-1 - zobacz relację z meczu. Po tym meczu już chyba naprawdę nie musisz narzekać... - Nie muszę, bo odnieśliśmy upragnione zwycięstwo. Można powiedzieć, że zapewniliśmy sobie w miarę spokojne święta. Oczywiście przed nami długa droga, a dziś zrobiliśmy na niej dopiero bardzo mały kroczek, ale uważam, że ta wygrana da nam troszkę pewności i wiary w to, że potrafimy grać w piłkę. Trener pochwalił cię podczas pomeczowej konferencji prasowej: gol, asysta, dobra gra w przekroju całego spotkania. Dla Ciebie ten wieczór był chyba szczególnie budujący... - Oczywiście. Zresztą już sama bramka - nieczęsto zdarza mi się strzelać gole, a już lewą nogą to w ogóle! To był trochę taki "strzał bez wiary", ale trafiłem dobrze i padła cenna bramka. Skąd więc pojawiła się decyzja o "strzale bez wiary"? - Tam było chyba dwóch zawodników przy mnie i nie miałem za dużo czasu na myślenie. Ja nie mogę za dużo myśleć, bo gdy mam dużo czasu, to mam tysiąc pomysłów. A tutaj: lekki "press" zawodników Podbeskidzia, konieczna była szybka decyzja - postanowiłem oddać strzał, bo lepsze to, niż stracić piłkę i sprokurować kontrę. Nie mówię, że celowałem tak po rogu - po prostu chciałem oddać strzał na bramkę, bo tak czy inaczej, każdy strzał na bramkę podbudowuje drużynę oraz kibiców. Kiedy ostatni raz strzeliłeś bramkę w lidze? - Nigdy tego nie zrobiłem. Raz się ode mnie piłka odbiła i wpadła do siatki. Wszedłem na piłkę, zblokowałem, a potem dziennikarze śmiali się, że strzeliłem bramkę śledzioną (śmiech). Zapisano tę bramkę na moje konto - było to w meczu z Piastem Gliwice. Mogę powiedzieć, że teraz strzeliłem naprawdę pierwsza bramkę w Ekstraklasie i to jeszcze lewą nogą. Nie miałeś w zanadrzu jakiejś "cieszynki" po tej bramce? - Nie, skąd. Byłem kompletnie zaskoczony bramką, nie bardzo wierzyłem, że to się dzieje naprawdę (śmiech). Później, gdy jeszcze kibice zaczęli skandować, to był dla mnie mały szok, ale musiałem się szybko skoncentrować na meczu. "Cieszynek" raczej nie przygotowuję, bo nieczęsto strzelam bramki. W drugiej połowie jednym świetnym podaniem do Saidiego Ntibazonkizy zapewniłeś Cracovii przewagę jednego zawodnika i rzut karny. To było zagranie, które kibicom Cracovii mogło przypomnieć zagrania Mateusza Klicha z zeszłego sezonu. - Saidi powiedział mi przed meczem: "Budzik", zagraj mi jakąś piłkę". Umówiliśmy się, że co najmniej jedną piłkę ma ode mnie dostać - czy to prostopadłą, czy to górną. Chodziło o to, żeby wyszedł sam na sam. Po tym, jak został sfaulowany powiedziałem mu: "Chciałeś, to masz - proszę bardzo. Teraz strzel karnego". Strzelił i dzięki temu przypieczętowaliśmy wynik meczu. Po zwycięstwie z Podbeskidziem chyba wierzycie, że jeszcze nie wszystko stracone? - Oczywiście! My pomimo tej złej sytuacji, w jakiej się znajdujemy, pomimo naszej nienajlepszej gry w poprzednich spotkaniach wierzyliśmy w zwycięstwo. Już mecz z Lechem pokazał, że mamy w zespole potencjał i to był dla nas sygnał, że w meczu na własnym boisku, przy Kałuży, pokażemy, że my tu rządzimy i ktokolwiek by tu teraz nie przyjechał, to musi wyjeżdżać bez punktów. Ta wygrana z Podbeskidziem na pewno da nam pewność i wyjdziemy na mecz z Polonią bardzo zmobilizowani, bo widzimy szansę. Dobrze, że obudziliśmy się teraz, a nie na ostatnie dwie kolejki, kiedy byłaby już gra o nic. Teraz wciąż jeszcze toczy się walka i mam nadzieję, że poradzimy w niej sobie i zapewnimy Cracovii utrzymanie. Jak trener Kafarski motywował was przed tym spotkaniem? W jaki sposób trafił do was? - No cóż, moim zdaniem do tej pory mieliśmy duży problem w naszych głowach. Musieliśmy w tych głowach coś sobie poukładać i przestawić się na to, że jednak potrafimy grać w piłkę, bo był taki okres, że baliśmy się tej gry - zwłaszcza w Krakowie, przed własną publicznością. To była pewnego rodzaju "agonia psychiczna", siedziało to w nas strasznie. Mimo to zawsze była w nas nadzieja na przełamanie. W środę mało mieliśmy do stracenia, za to mieliśmy o co grać i całe szczęście, że zdołaliśmy uzyskać pewność i spokój. Ta wygrana narodziła się w naszych głowach, bo przed meczem bardzo dobrze naładowaliśmy się pozytywną energią w szatni. Dało się poczuć, że jest drużyna, że jest pozytywne myślenie i to bardzo nam pomogło na boisku. Zeszła z was też chyba trochę ta presja, o której mowa była tyle razy... - Dotąd byliśmy trochę zestresowani na własnym stadionie, ale brało się to też właśnie z tej bojaźni przed grą piłką. Wiadomo - jak nie idzie, to po całości. My jednak wiedzieliśmy, że musimy się przełamać. Ileż można przegrywać? Szczęście musiało się kiedyś do nas uśmiechnąć, a w spotkaniu z Podbeskidziem, poza tym, że mieliśmy też szczęście, którego wcześniej brakowało, pokazaliśmy też umiejętności i walkę. Gryźliśmy trawę od początku do końca i wygraliśmy. Przypomnieliśmy sobie jak to smakuje i to jest wspaniały smak, dlatego myślę, że teraz do chęci wygrywania dołożymy prawdziwą determinację. Dzisiaj poza smakiem zwycięstwa mogliście też wreszcie poczuć atmosferę, jaka panuje wśród kibiców po waszym wygranym meczu. Nareszcie po dobrze wykonanej pracy mogliście podejść do trybun, by usłyszeć podziękowania. - No tak, ja przeżyłem coś takiego na Cracovii po raz pierwszy i dla takich chwil na pewno warto żyć, warto grać w piłkę. To jest coś pięknego i mam nadzieję, że jeszcze się w tym sezonie powtórzy nie raz. Pamiętasz pościg Cracovii z zeszłego sezonu z perspektywy drużyny uciekającej - Arki Gdynia. Jak sądzisz, co dzisiaj czują piłkarze i trenerzy ŁKS-u i Lechii? - Boją się, to wiem na pewno. Z doświadczenia wiem, że o wiele łatwiej się goni, niż ucieka. Już wcześniej wszyscy się bali, że my w końcu "odpalimy" i zaczniemy grać to, na co nas stać i tym bardziej szkoda, że nie udało nam się zapunktować z Zabrzem, czy z Lechem. Z drugiej strony: jest jeszcze czas, są punkty do zdobycia i wiem, że nasi rywale teraz naprawdę się obawiają. Jak już ktoś za twoimi plecami zaczyna wygrywać, to zaczyna się robić niebezpiecznie.