INTERIA.PL: Po ostatnim meczu minionego sezonu powiedział pan, że odchodzi z Wisły, nie deklarując jednocześnie zakończenia kariery. Czy jeszcze myśli pan o powrocie na boisko? Maciej Żurawski: - Początkowo czekałem i myślałem, że a nuż coś się wydarzy i jeszcze wrócę. Toczyłem wewnętrzną walkę, ale dziś coraz częściej myślę o oficjalnym zakończeniu kariery. Nie zmienia to faktu, że to, co najważniejsze w pańskiej karierze, już się wydarzyło. Co panu najbardziej utkwiło w pamięci z tych lat spędzonych na boiskach? Co pan najmilej wspomina? - Tyle tego było... Tyle meczów i sukcesów związanych z grą w różnych klubach... Cokolwiek by mówić, to jednak najwięcej czasu spędziłem w Wiśle, z którą zdobyłem najwięcej tytułów i miałem najwięcej indywidualnych osiągnięć. Ale nie tylko. Na pewno znaczącym dla mnie okresem był pobyt w Celitku. Tam mogłem - szkoda że nie z Wisłą - zagrać w Lidze Mistrzów. A to było jedno z moich marzeń. Na Cyprze wywalczyłem mistrzostwo z Omonią - niby nic wielkiego, ale ten klub czekał na ten sukces siedem lat. Wcześniej z Larissą w Grecji zajęliśmy piąte miejsce w lidze i zakwalifikowaliśmy się do fazy play off, co było dla tego zespołu sporym sukcesem. Nawet gdy byłem w Lechu, choć wtedy ten klub przeżywał ogromne problemy, awansowaliśmy do europejskich pucharów i w nich zagrałem. Żaden polski piłkarz nie wywalczył, tak jak pan, aż dziewięciu mistrzowskich tytułów. - Tak się jakoś składało, że grałem w klubach, które biły się o najwyższe cele i udawało się je osiągać. Pozostał jednak pewien niedosyt... - Zwłaszcza w reprezentacji. - W kadrze na pewno też, a także w Celtiku. Pojawiały się opinie, że za późno wyjechał pan z Polski. - Być może. Często o tym myślałem, co by było, gdyby... A miał pan wcześniej jakieś konkretne oferty? - Szczerze? Możliwości nie było zbyt dużo. Wydaje mi się, że kilka lat temu postrzeganie naszej ligi w Europie było dużo gorsze. Teraz chyba więcej piłkarzy z Polski wyjeżdża. A ja? Realnie to byłem bliski transferu do Trabzonsporu, wtedy razem z Mirkiem Szymkowiakiem. Było już wszystko pozałatwiane i rozbiło się, jak to u Turków, o gwarancje bankowe. Pamiętam ten dzień, bo byłem bardzo zły. Nastawiłem się już na odejście. Musiałem jeszcze poczekać pół roku na transfer, ale uważam, że dobrze się stało, bo trafiła się oferta z Celtiku. A przed Trabzonsporem nie było żadnych konkretów? - Zgłosiło się raz Levante, chcieli mnie na wypożyczenie, ale wiadomo, że Bogusław Cupiał nie patrzył na takie oferty zbyt przychylnie. Poza tym nie pojawiło się nic poważnego. Celtic to była oferta najlepsza dla mnie i dla klubu. W Celtiku pierwsze dwa sezony miał pan udane, potem coś się zacięło. Dlaczego? - Trudno powiedzieć. Na formę piłkarza wpływ ma wiele czynników. Na pewno życie prywatne też, choć nie powinno, przekłada się na grę. Trudno teraz powiedzieć, co się ze mną stało. Może przestałem dawać z siebie wszystko po odniesieniu sukcesu? Jak układała się panu współpraca z trenerem Gordonem Strachanem? Były jakieś problemy między wami? - Nie. Wspominam go bardzo dobrze. To dlaczego sprzedał pana do Larissy? - On nie chciał mnie sprzedawać. Powtarzał, że jestem mu potrzebny i chciał mnie w zespole. Rozumiał jednak, że chcę odejść, bo za rzadko gram. Wiedział, że czekają mnie mistrzostwa Europy i musiałem grać regularnie. W Celtiku nie było litości i możliwości, aby ktoś czekał aż odbudujesz formę. Wchodził zastępca, a jak strzelał bramki, to trener go nie zmieniał. Strachan postawił sprawę jasno - nie chcę cię sprzedawać, ale musisz odnaleźć to, co zatraciłeś. Z mojego punktu widzenia sytuacja wyglądała inaczej. Nie mogłem skupić się tylko na treningach i czekaniu na swoją szansę. Miałem na głowie reprezentację, zbliżały się mistrzostwa Europy, czas nie stał w miejscu. - Musiałem bronić swojej pozycji w kadrze, dlatego postanowiłem zmienić klub. Gdyby nie było wtedy presji związanej z finałami Euro, to pewnie bym został w Celtiku. Miałem jeszcze pół roku ważnego kontraktu. Być może złapałbym tam znowu odpowiednią formę, może dostałbym propozycję nowej umowy, a może - już jako wolny zawodnik - odszedłbym gdzie indziej niż do Grecji. Różnie się to mogło potoczyć. Nie żałuję, że poszedłem wtedy do Larissy. Poznałem tam fajnych ludzi, bardzo dobrze czułem się w tym klubie. Pojechał pan na Euro i była klapa... - U nas są zbyt duże oczekiwania wobec reprezentacji. Chyba niezbyt uzasadnione. Sam awans na Euro czy mistrzostwa świata to sukces, a tu po losowaniu wszyscy mówili, że z takiej grupy to musi się awansować. I potem jest wielkie rozczarowanie.