- To jest ekstraklasa, tego nie zrozumiesz - mówił kiedyś Tomasz Frankowski, gdy grał jeszcze w piłkę w barwach Jagiellonii Białystok. Minęło parę lat, a te słowa wciąż brzmią tak, gdyby wypowiedziano je całkiem niedawno. 26. kolejka tego sezonu wydawało się, że niczym nas nie zaskoczy. Dwie pierwsze drużyny ligi, spotykały się z dwoma ostatnimi. W normalnej lidze nikt nie zastanawiałby się nad wskazaniem faworyta, a dyskusje można byłoby prowadzić tylko nad tym, iloma golami zwyciężą faworyci. Ale nie u nas. Już w piątek Piast w słabym stylu zremisował z Wisłą, a w sobotę Legia miała przez pierwszą połowę mocno pod górkę z Górnikiem. Efektowne zwycięstwo z najgorszą drużyną ligi miało być najlepszym lekarstwem na poprawę humoru po wstydliwej porażce w Niecieczy. Rywal wydawał się do tego idealny. Górnik przegrał trzy pierwsze mecze, nie strzelił w nich ani jednego gola, a po ostatniej ligowej wtopie wywalił trenera, zatrudniając tylko na jedno spotkanie szkoleniowca-weterana czyli Jana Żurka. Wydawało się, że wszystkie elementy składają się ku temu, że warszawianie odprawią górników z bagażem przynajmniej kilku goli. No właśnie, wydawało się. Kac po Niecieczy okazał się dużo silniejszy, bo Legia choć dominowała nad Górnikiem, to za nic w świecie nie można było powiedzieć, że obie drużyny dzieli cała tabela i 27 punktów. W porównaniu do meczu w poprzedniej kolejce, w Legii zaszła jedna istotna zmiana. Michała Pazdana zluzował w środku obrony Jakub Rzeźniczak. Ta decyzja Stanisława Czerczesowa nie mogła specjalnie dziwić. Wychowanek Hutnika Nowa Huta zaliczył w środę koszmarny mecz i miał udział przy dwóch golach straconych przez Legię. Błędy popełniane przez Pazdana przypominały pomyłki Rzeźniczaka z jesieni ubiegłego roku. Wtedy po kolejnej wtopie Czerczesow posadził na ławie "Rzeźnika" i wpuścił w jego miejsce Pazdana. Było to dokładnie cztery miesiące temu. - Taka porażka jak z Niecieczą nie powinna się przytrafić. Nasza reakcja musi szybka i mocna - mówił przed meczem trener Legii. Jego piłkarze albo nie słyszeli tych słów, albo nie potraktowali ich serio, bo gdyby pierwsza połowa trwała o minutę krócej, to zapamiętalibyśmy tylko groźne akcje gości. Zdecydowanie najlepszym zawodnikiem na boisku był Sebastian Steblecki. Były zawodnik Cracovii, który wrócił do ligi po nieudanej przygodzie w Belgii, sprawiał ogromne problemy defensywie Legii. Już w 15. minucie jego strzał zza pola karnego minimalnie minął bramkę Arkadiusza Malarza. Kwadrans później Stebleckiemu podał Jose Kante, a jego uderzenie odbiło się od poprzeczki. W przypadku zawodnika zabrzan powiedzenie do trzech razy sztuka sprawdziło się co do joty. W 38. minucie Kante przedryblował obrońcę Legii i świetnie podał w pole karne. Steblecki strzelił mocno, bez przyjęcia, a piłka zatrzepotała w siatce. I to w zasadzie byłoby na tyle gry Górnika w sobotni wieczór. Może gościom byłoby łatwiej, gdyby udało się utrzymać prowadzenie do końca pierwszej połowy. Tak się jednak nie stało. W doliczonym czasie gry po rzucie rożnym strzelał Tomasz Jodłowiec, ale piłka odbiła się najpierw od słupka, a później od poprzeczki i wyszła w pole zanim Radosław Janukiewicz wywalił ją na rzut rożny. Kolejny korner legioniści rozegrali inaczej. Zamiast dośrodkowania ze stojącej piłki, krótko rozegrali piłkę, którą zacentrował Ondrej Duda. Wrzutkę Słowaka przeciął Adam Hlouszek i przy Łazienkowskiej mieliśmy remis. Sędzia Jarosław Przybył nawet nie wznowił gry, tylko zaprosił piłkarzy obu drużyn do szatni. Po zmianie stron na boisku istniała już tylko jedna drużyna - Legia Warszawa. Górnicy za głęboko się cofnęli, ograniczając się tylko do wybijania piłki przed siebie. Dwa razy jeszcze ratował skórę gościom Janukiewicz, ale w 63. minucie wyjmował już piłkę z siatki. Dośrodkowanie z lewej strony zamknął celnym strzałem głową Artur Jędrzejczyk. Później pod bramką gości było groźnie jeszcze nie raz. Najbardziej zakotłowało się na niewiele ponad kwadrans przed końcem. Uderzali Michał Kucharczyk, Nemanja Nikolić i Duda. Dwa razy odbijał piłkę Janukowicz, a za trzecią próbą wyręczył go stojący na linii bramkowej obrońca. Losy meczu na dobre rozstrzygnął chwilę później Aleksandar Prijović. Szwajcar dostał kapitalne podanie od Nikolicia, pognał na bramkę i uderzył pewnie w długi róg bramki. Zadanie nieco ułatwiali mu obrońcy, którzy źle zastawili pułapkę ofsajdową. Warto odnotować też debiut w barwach Legii Michaiła Aleksandrowa. Sprowadzony z Ludogorca Razgrad skrzydłowy zmienił w doliczonym czasie gry Michała Kucharczyka, który w sobotę obchodził swój mały jubileusz. "Kuchy" rozegrał 150. mecz w Ekstraklasie. Legia ograła Górnika i ma już na drugim w tabeli Piastem cztery punkty przewagi. Wiceliderzy mogą jednak zniwelować tę różnicę, bo w tygodniu rozegrają zaległe spotkanie ze Śląskiem Wrocław. Krzysztof Oliwa Legia Warszawa - Górnik Zabrze 3-1 (1-1) Bramki: 0-1 Sebastian Steblecki (38), 1-1 Adam Hlousek (45+1-głową), 2-1 Artur Jędrzejczyk (63-głową), 3-1 Aleksandar Prijovic (76). Żółta kartka - Legia Warszawa: Michał Kucharczyk. Górnik Zabrze: Łukasz Madej. Sędzia: Jarosław Przybył (Kluczbork). Widzów 23 358. Legia Warszawa: Arkadiusz Malarz - Artur Jędrzejczyk, Jakub Rzeźniczak, Igor Lewczuk, Adam Hlousek - Ondrej Duda (86. Michał Masłowski), Ariel Borysiuk, Tomasz Jodłowiec, Michał Kucharczyk (90+1. Michaił Aleksandrow) - Aleksandar Prijović, Nemanja Nikolić. Górnik Zabrze: Radosław Janukiewicz - Paweł Widanow, Bartosz Kopacz, Adam Danch, Mariusz Magiera (64. Ken Kallaste) - Roman Gergel, Mariusz Przybylski, Aleksander Kwiek (77. Rafał Kurzawa), Łukasz Madej - Sebastian Steblecki, Jose Kante Martinez (64. Szymon Matuszek). Ekstraklasa - sprawdź terminarz, wyniki oraz tabelę!