Zobacz szczegóły z Ekstraklasy!Po 37. kolejce Lotto Ekstraklasy wielu ekspertów wyciągnęło bęben z napisem "Zagłębie Lubin" i waliło w niego ochoczo. Obowiązują hasła: "Piotr Stokowiec i ‘Miedziowi’ nie chcieli umierać za Górnika Łęczna i Franka Smudę", "To wysoce niesportowa postawa, prawdopodobnie podłożyli się zaprzyjaźnionej Arce, czego oczekiwali kibice z Lubina i Gdyni". Czy słusznie?Dlaczego nikt nie dopuszcza opcji, że może to nie był układ, tylko będący mentalnie na wakacjach zespół, który wygrał już grupę spadkową, spotkał się ze zdeterminowaną, walczącą o utrzymanie Arką. W takich sytuacjach na ogół wygrywają ci, którym bardziej się chciało. Rozbawiła mnie tylko wypowiedź jednego z piłkarzy "Miedziowych", który w przerwie się tłumaczył nerwowością po straconym golu. Z jakiego powodu należy potępiać Zagłębie, a Wisłę Kraków, Wisłę Płock i Cracovię, które na własnych śmieciach przegrały, bo mentalnie były na wakacjach już nie? Tylko dlatego, że na skutek ich porażek nikt nie poleciał z ligi? Przecież wystarczyło zremisować Górnikowi Łęczna z Zagłębiem u siebie, a wówczas ewentualne zwycięstwo w Chorzowie dawałoby mu utrzymanie. Bez oglądania się na wynik z Lubina. Pamiętajmy, że gdyby nie podział punktów, który zostanie za moment zlikwidowany, łęcznianie byliby zdegradowali już dawno, gdyż w lwiej części sezonu zapomnieli o punktowaniu. Do akcji ratunkowej "strażaka" Smudę wezwano zwyczajnie zbyt późno. W tabeli liczonej od początku roku, gdy Franz miał realny wpływ na zespół, "Zielono-czarni" są na bezpiecznym 12. miejscu, przed Ruchem, Cracovią, Bruk-Betem Termalicą i Arką Gdynia. Zatem na przyszłość panowie działacze, ustawcie sobie pobudkę trochę wcześniej niż po 19 beznadziejnych meczach, przed wyprawą na Legię, gdy zatrudniliście Smudę. Legii Warszawa należą się gratulacje za mistrzowski tytuł, lecz w tym roku był on wyjątkowo wymęczony. Zadziwiające, że mający aspiracje sięgające wyjścia z grupy Ligi Mistrzów piłkarze nie są w stanie strzelić gola Lechii, by mieć pewność, a nie nerwowe wyglądanie na to, co się dzieje w Białymstoku. Obrazki z właścicielem Legii Dariuszem Mioduskim, piłkarzami i kibicami Legii, którzy wyczekiwali na koniec meczu "Jagi" z Lechem obiegły cały kraj. Los najlepszej, najbogatszej polskiej drużyny zależał od tego, czy "Jaga" strzeli na 3-2 czy tego nie zrobi. Nie wszystko da się wytłumaczyć zmęczeniem, trudami sezonu, w którym trzeba było walczyć na dwóch frontach. Spośród zawodników z pola najwięcej w nogach miał Adam Hlouszek, który rozegrał 3714 minut, przed Thibaultem Moulinem (3698 min) i Vadisem Odjidją-Ofoe (3521). W Lechu człowiekiem ze stali był Tomasz Kędziora, który na boisku spędził 3990 minut. Na dodatek należał do zawodników najwięcej biegających. Nawet powierzenie mu opaski kapitańskiej nie uleczyło bolączki, jaką jest wypuszczanie kontroli nad meczem w końcówce. Na dodatek, co mecz pojawiają się przejawy niesubordynacji. A to ktoś nie chce wyjść na rozgrzewkę, a to ktoś inny nakrzyczy na trenera, że ten nie wystawia Szymona Pawłowskiego. W Białymstoku, zmieniany przez Nenada Bjelicę Marcin Robak nic nie robi sobie z obecności kamer: "Człowieku, daj choć raz zagrać cały mecz" - zgłasza pretensje do trenera. Choć zmiana Robaka nie za bardzo się udała, tuż po zejściu Robaka Lech stracił gola na 2-2, trener miał prawo ją zrobić, a zawodnik nie powinien równie lekceważąco reagować. Lecha dręczy stary problem, który kiedyś rozbił niejedną solidną polską ekipę (np. Wisłę Kraków Henryka Kasperczaka). Menedżerowie snują wizję złotych gór przed młodymi piłkarzami, którzy prą na Zachód. W wypadku lechitów kusi ich jeszcze przykład Karola Linettego, który z dnia na dzień z polskiej rzeczywistości przeniósł się do Serie A i stał się tam podstawowym piłkarzem, ze znacznie większymi poborami. Teraz pakować się chcą inni - np. Dawid Kownacki. Kędziora, pytany o to, czy będzie walczył z Lechem o awans do Ligi Europejskiej rzucił: "Nie wiem". Zatem spośród ważnych piłkarzy zostają: Łukasz Trałka, Szymon Pawłowski i Marcin Robak, którzy mają nie po drodze z Bjelicą, a pozostali, na czele z nowym kapitanem Kędziorą chcą odejść? Tak nie buduje się stabilnej sportowej firmy, obliczonej na sukcesy w Polsce i za granicą. Największym rozczarowaniem sezonu jest Lechia Gdańsk. Szeroka kadra, z reprezentantami Polski w składzie i solidnymi, a w niektórych wypadkach bardzo solidnymi obcokrajowcami, przegrała walkę o europejskie puchary. Nie zobaczymy w Europie silnej i bogatej Lechii, a ma szansę zastąpić ją Arka Gdynia, która cudem nie spadła do Nice 1. ligi! Dlaczego nie udało się lechistom? Zespół Piotra Nowaka za późno uszczelnił defensywę, a w niedzielę przy Łazienkowskiej długimi momentami grał tak, jakby bezbramkowy remis go satysfakcjonował. Dopóki Jagiellonia nie wyrównała, Lechia była faktycznie w pucharach. Lechia miała proste zadanie: "Chcesz grać w pucharach, zwycięstwem przy Łazienkowskiej pokaż, że na to zasługujesz!". Wszak w ostatniej rundzie eliminacji do Ligi Europejskiej trzeba będzie zmierzyć z kimś pokroju Legii, bądź jeszcze silniejszym. Liderzy Lechii zawiedli. Akcja "europejskie puchary" nie powiodła się nawet trenerowi Piotrowi Nowakowi, który kilka razy był przymierzany na selekcjonera reprezentacji Polski. To dowód na to, że budowa silnej i stabilnej marki w futbolu jest dużo trudniejsza niż się właścicielom gdańskiego klubu zdawało. W Gdańsku mają najpiękniejszy w Europie stadion, mają mocny w teorii zespół, tyle że w decydujących momentach coś zawodzi i pęka. Prezes Adam Mandziara i trener Nowak muszą zareagować przed nowym sezonem.