Minęły dwa lata odkąd na stanowisku trenera reprezentacji Polski jest Franciszek Smuda. Jak pan ocenia ten okres? Henryk Kasperczak, trener,jeden z Orłów Górskiego: - Wyniki są bardzo średnie. Bilans nie jest najlepszy, a zwycięstwa odnosiliśmy z zespołami nie prezentującymi najwyższej klasy. Nasza drużyna ma duże braki i widać to szczególnie w meczach z lepszymi rywalami. W tej chwili trudno o optymizm. Jednym z najlepszych meczów był ten z Niemcami, ale do ich pokonania zabrakło trochę czasu, tak ze dwie minutki. - Niestety, to polskim zespołom się często zdarza (uśmiech). Wisła Kraków dwa razy miała szanse na awans do Ligi Mistrzów, z Panathinaikosem i Apoelem, ale nie wyszło. Natomiast, wracając do reprezentacji, mimo wszystko widzę ostatnio lekką poprawę, ale brakuje nam doświadczenia w meczach o stawkę. Ta stawka jest nawet w spotkaniach towarzyskich, bo renomowane zespoły, takie jak Niemcy czy Włochy, odkrywają nasze braki. Zawodnicy są młodzi i nie wytrzymują całej otoczki meczu. Nie wychodzi im, a później szukają usprawiedliwień w sytuacjach, które nie mają nic wspólnego z grą w piłkę. Mówią, że zamiast myśleć o meczu, myślą o orle na koszulkach. To głupie tłumaczenie. - Patrzmy na umiejętności sportowe. Taktyka i strategia w meczu z Włochami były źle dobrane. Nic nie zdziałaliśmy tym swoim pressingiem. Piłkarsko także mamy sporo problemów. Notujemy za dużo strat, mamy za dużo kłopotów z opanowaniem i wyprowadzeniem piłki. Technika pozostawia wiele do życzenia. Oglądałem mecz Anglii z Hiszpanią, w którym Anglicy zastosowali fantastyczną taktykę - wszyscy ustawili się na własnej połowie i szukali kontrataków. Wyszli z założenia, że inaczej zostawią Hiszpanom za dużo miejsca pod własną bramką i polegną. Smuda sprawdził ponad 70 zawodników. To dużo czy mało? - Trudno ocenić. On musiał konstruować ten zespół, szukać grupy na Euro 2012. Dwa lata temu była inna sytuacja. Lewandowski nie był tym piłkarzem, co dzisiaj. Błaszczykowski także zrobił spore postępy. Odpadło jednak kilku młodych zawodników, jak Sadlok czy Majewski. Nie mamy wielkich gwiazd. Liczymy na trzech piłkarzy z Borussii Dortmund, ale to jest za mało. W ważnych momentach brakuje nam doświadczonych zawodników, którzy potrafiliby poprowadzić tę grupę. - Pamiętam z moich czasów gry w piłkę, że w zespole byli i młodzi, i starsi. To bardzo ważne, bo wtedy można rozłożyć presję na kilku graczy. Podczas tej selekcji przestraszyłem się konstruowania zespołu, eliminując doświadczonych zawodników, takich jak Żewłakow czy Boruc. To byli i nadal są piłkarze, którzy mogą pomóc reprezentacji. Mamy jednak pół roku na poprawę, więc w tej chwili nie ma odwrotu i czasu na szukanie czegoś innego. Na początku pracy Smuda odcinał się od powoływania do kadry zawodników z zagranicy. Tymczasem później przeprowadził prawdziwą ofensywę. Te "farbowane lisy" pomogą naszej reprezentacji? - W piłce nożnej to, co mówimy dzisiaj, jest nieprawdą jutro. Na początku Smuda mówił, że w dziesięć minut zrobi cudowną drużynę. Pewne rzeczy mówił po prostu za wcześnie. Życie to zweryfikowało. Ale nie można cały czas krytykować selekcjonera. Czasem trzeba się ugryźć w język i dać sobie spokój. Niemniej, kilka wypowiedzi Smudy było nieprzemyślanych. Ale w tym zawodzie człowiek cały czas się uczy na błędach. Perquis, Polański, Obraniak... to dobry pomysł? - Taka moda. Gdy oglądałem mecz z Włochami, to się zastanawiałem, skąd tam się wziął czarny Balotelli. Już nie wspomnę o Francuzach. My natomiast w pewnym momencie znaleźliśmy takie źródło wychowanych za granicą piłkarzy i ktoś wpadł na pomysł, aby wziąć tych gotowych, wyszkolonych na obczyźnie, do reprezentacji. I tak kilku nam uciekło, choćby Klose czy Podolski. Teraz w lidze francuskiej gra kilku piłkarzy, którzy mają jakieś dalsze związki z Polską. I oni nie mają szans na grę w kadrze Francji. Ale skoro tak, to czy my powinniśmy ich brać? Pan poszedłby drogą Smudy i skorzystał z zaciągu piłkarzy zagranicznych? - Bardzo bym się nad tym zastanowił. Proszę zauważyć, że podobnie jest z klubami, do których też nie bierzemy obcokrajowców najwyższej klasy, ale bardzo tanich średniaków. Dobrzy piłkarze do Polski nie chcą przychodzić. Pana marzeniem było objęcie kadry narodowej. Nadal widzi się pan w roli selekcjonera? - Jeśli byłaby taka możliwość to z przyjemnością poprowadziłbym polską reprezentację. 17 lat pracowałem we Francji, miałem też kilka przygód w innych krajach. Natomiast na zakończenie mojej kariery trenerskiej moim marzeniem ciągle jest objęcie kadry Polski. A zdecydowałby się pan jeszcze na prowadzenie jakiegoś polskiego klubu? - Raczej nie, ale nie powiem, że na pewno. W tej chwili poszedłem jednak w innym kierunku - bardziej działacza, niż trenera - i swoją wiedzę oraz umiejętności będę chciał pokazać w środowisku piłkarskim. Widzieliśmy pana ostatnio na meczach Cracovii. Szef klubu Janusz Filipiak zapowiada budowę pionu sportowego. Padła propozycja objęcia funkcji dyrektora sportowego? - Bardzo się przyjaźnię z Januszem, od czasu do czasu przychodzę też na mecze, ale żadnego tematu nie ma. Nie wiem, czy ta funkcja będzie mi odpowiadać. Mam bardziej interesujące plany. Jakie? - W tej chwili nie mogę zdradzać. Ta działalność nie zależy tylko ode mnie. Chodzi nie tylko o polka, ale o europejska piłkę. Pan nie jest kojarzony z Cracovią, ale głównie z Wisłą, gdzie dwa razy był pan trenerem. Zwolnienie Roberta Maaskanta było dobrą decyzją? - Polityka sportowa w Wiśle jest bardzo skomplikowana i trudna do rozszyfrowania. Sukcesy Wisły, choćby te, które ja odniosłem z tym klubem, nie były wykorzystywane. Posprzedawano zawodników i skończyły się dobre czasy. Do dzisiaj się buduje bazę treningową, której nie ma. Do dzisiaj szuka się pracy z młodzieżą, która jest, ale na niskim poziomie. Bazuje się na przypadku. Coś się kupi, ale nie wiadomo co. Niby taniej, ale i tak raczej drogo, a zawsze jest znak zapytania, czy z takiego zawodnika będzie pociecha czy nie. Podstawą sukcesu jest codzienna praca z ludźmi, którzy są młodzi, ambitni, mają głód piłki. A tego w Wiśle nie zrobiono. Była sytuacja, w której - po odniesieniu największych sukcesów z Wisłą - prosił pan prezesa, żeby nie sprzedawał zawodników, ale wzmocnił zespół i powalczył o Ligę Mistrzów, a prezes robił swoje i sprzedawał jednego za drugim? - Tak właśnie było. Trener może powiedzieć swoje zdanie, ale dyskusji nie ma. Choć mieliśmy fajne wizje, które nie zostały zrealizowane. Gdy drugi raz obejmował pan Wisłę pana sytuacja wyjściowa była jeszcze gorsza. - Bo jakość zawodników była słabsza. Przyszedłem tylko dlatego, aby odbudować ten klub z myślą, którą miałem za pierwszym razem. Niestety myślenie właściciela, czy jego doradców, było cały czas takie samo. Później przyszła inna polityka - bierzemy wszystkich zagranicznych, a będzie lepiej. A śni się jeszcze panu po nocach Karabach Agdam? - Nie. Nie tylko mnie się zdarza coś takiego, ale wielu polskim zespołom. Dlaczego? - My, Polacy, nie mam cudownych zawodników. W potyczkach z drużynami ze Wschodu wypadamy gorzej, bo karze nas system rozgrywek. Oni grają wiosna - jesień, my odwrotnie. Oni są w rytmie i mogą zaskoczyć. Natomiast my w eliminacjach Ligi Mistrzów nie jesteśmy w gazie. Nie jesteśmy przygotowani szybkościowo, brakuje nam rytmu meczowego, stabilizacji. Kazimierz Moskal, który był także pana asystentem, może odbudować Wisłę? - Nie wiem jak długo zostanie na stanowisku. A nam, trenerom, potrzeba czasu. Rozmawiali: Jakub Niziński, Łukasz Mordarski