Jeśli nie, to warto przeczytać świąteczny wywiad z Izabelą Piechną, której mąż - zawodnik Kolportera Korony Kielce - prowadzi w klasyfikacji strzelców Orange Ekstraklasy z 16 golami na koncie. - Chyba jak tylko zaczęłam mówić, powtarzałam, że za nic w świecie nie dam sobie zmienić nazwiska. Chciałam zachować panieńskie "Piechna", bardzo mi na tym zależało. Rodzinie i znajomym mówiłam: "Nieważne, czy wyjdę za mąż za Kowalskiego, czy za Nowaka. Będę Piechną aż do śmierci!" Naprawdę! No i wyszłam za Piechnę (śmiech). To jakieś przeznaczenie. Dotrzymałam obietnicy danej samej sobie - mówi Izabela, żona najbardziej lubianego obecnie piłkarza w Polsce. Iza, podobnie jak Grzegorz, jest osobą otwartą, szczerą i nie waha się zdradzić kulisów ich życia prywatnego. Opowiedziała także o świętach, które spędzą w gronie rodzinnym. - Jak się poznaliście? - Na dyskotece w Opocznie. Grzesiek dojrzał mnie przy stoliku i poprosił na parkiet. Gdy tańczyliśmy, powiedział, że może mnie następnego dnia zabrać na mecz. Kiedy "wyskoczył" z takim tekstem, wypaliłam: "Już ja wiem, kto ty jesteś! Nazywasz się tak samo jak ja. Jesteś Piechna, ten piłkarz?". Potwierdził. - Co było później? - Grzesiek bardzo szybko poprosił mnie o rękę. Jeszcze przed ślubem zamieszkaliśmy razem. Pobraliśmy się w czerwcu 2003 roku. Mąż jest człowiekiem spokojnym, w przeciwieństwie do mnie - choleryczki (śmiech). Myślę, że dobrze się dobraliśmy. Świetnie się uzupełniamy. - Czy interesuje się pani sportem? - Tak, i to wcale nie dlatego, że mój mąż gra zawodowo w piłkę. Znajomi podkreślają, że Grzesiek dobrze trafił, bo ma żonę, która interesuje się futbolem. Jazda figurowa, narciarstwo i piłka - te sporty zawsze lubiłam oglądać. A odkąd poznałam Grześka, zaczęłam jeździć na mecze z jego udziałem. Od 4. ligi aż do pierwszej. - To może jeszcze w czasach szkolnych grała pani w piłkę na podwórku? - Nie, za to miałam "smykałkę" do szybkiego biegania. Piłkę nożną lubiłam natomiast oglądać w telewizji. Moim ulubionym klubem jest FC Barcelona. A w trakcie mistrzostw świata, gdy nie grała w nich Polska, kibicowałam Włochom. - Czy w domu często rozmawiacie z mężem o piłce? - Non stop! Codziennie. Przy śniadaniu, przy obiedzie - piłka jest głównym tematem. Wszyscy o niej rozmawiamy, nie tylko ja i mąż. Cała rodzina została "zaszczepiona". - Jak pani reaguje na gole męża? Denerwuje się, kiedy ogląda mecze Grześka? - Podchodzę do tego spokojnie, nie reaguję nerwowo. Za to moja mama przeciwnie. Czasami nawet zwraca się do mnie: "Zobacz, no nie strzela! Co się dzieje?". A ja odpowiadam: "Mamo, spokojnie. Przecież nie musi strzelić w każdym spotkaniu. Wystarczy, żeby dobrze zagrał". Grzesiek nastrzelał już tyle bramek w swoim życiu, że jestem o niego spokojna. Tak samo było, gdy wyjeżdżał na reprezentację. Powiedziałam mu: "Słuchaj, nie musisz trafić do siatki, pamiętaj o tym. Wystarczy, że zaliczysz asystę. A najważniejsze, żebyś po prostu zagrał tak, aby po meczu nie mieć sobie nic do zarzucenia!". Mąż stanął jednak na wysokości zadania i strzelił upragnionego gola. Może miałby też asystę, gdyby koledzy w kilku sytuacjach zachowali się lepiej. - Co pani pomyślała, gdy mąż wszedł na boisko w koszulce reprezentacyjnej, a potem - gdy piłka po jego strzale wpadła do siatki? - Mecz oglądaliśmy w domu rodzinnym. Przed pierwszym gwizdkiem wraz z moją mamą i synem Maksymilianem (2 lata) usiedliśmy i pomodliliśmy się za męża. Przede wszystkim za to, żeby wrócił do nas cały i zdrowy. W drugiej kolejności, żeby strzelił wymarzonego gola. "To byłoby coś pięknego" - pomyślałam sobie wtedy. Wiedzieliśmy, że Grzesiek wejdzie dopiero w drugiej połowie. Ze zniecierpliwieniem czekaliśmy na ten moment - a kiedy on nastąpił, byliśmy bardzo szczęśliwi. Przyglądałam się z uwagą jego grze, a kiedy trafił... do oczu napłynęły mi łzy. Przeszedł mnie dreszczyk emocji. Po chwili w naszym domu zapanował jeden wielki krzyk. Zauważyłam, że nie tylko mi spływają łzy szczęścia po policzkach. Wszyscy mu kibicowaliśmy, więc i wszyscy płakaliśmy. Maks, moi rodzice... cała rodzina! - Czy syn regularnie kibicuje ojcu? - Tak, chodzi na mecze z udziałem taty. Na stadionie krzyczy głośno: "Kiełbasa". Ma też swoją koszulkę. Reaguje bardzo pozytywnie. O, właśnie grają ze sobą w piłkę! Obaj uwielbiają to robić. Syn ma to we krwi po swoim ojcu! A córeczka Amelia? Jest jeszcze za mała. - Czy mieliście chwile zwątpienia, gdy mąż grał w niższych ligach i nie mógł się przebić do ekstraklasy? - Powiem szczerze, że nigdy nie myśleliśmy o ekstraklasie. Grzesiek nigdy nie rozmawiał ze mną na ten temat. O reprezentacji nawet nie marzył. Ale grał dobrze, niezależnie od ligi, w której występował. Jeździłam na mecze, to wiem! Strzelał po kilkadziesiąt goli rocznie: prawą, lewą nogą, głową. Nie schodził poniżej pewnego poziomu. Nie mieliśmy chwil zwątpienia, bo on ciągle wspinał się po drabinie swojej kariery. - Co zmieniło się w waszym życiu odkąd mąż gra w ekstraklasie? - Zmiana jest duża. Sama się tego doigrałam! Od zawsze chciałam, by spotkało go w życiu coś miłego - żeby trafił do jak najlepszego klubu. Teraz mogę mieć pretensje sama do siebie (śmiech). Pobraliśmy się w czerwcu, a już w lipcu Grzesiek trafił do Czermna. To był dla niego krok do przodu, a zarazem wielka niewiadoma. Zaryzykowaliśmy. Po roku grał już w II lidze. Teraz strzela w ekstraklasie. Zmiana jest dla niego pozytywna - nieprzypadkowo znalazł się w reprezentacji. Ale dla rodziny to chyba gorzej, że robi taką karierę. Coraz rzadziej bywa bowiem w domu. Maks chciałby go widywać zdecydowanie częściej. Jest zapatrzony w ojca, szczególnie gdy grają razem w piłkę. Ja tego nie nadrobię. Tym bardziej, że teraz mamy drugie dziecko - Amelię, która potrzebuje bardzo dużo uwagi. Powiem wam szczerze: jest naprawdę ciężko. Czasem kłótnia "wisi w powietrzu". Jak już Grzesiek przyjedzie do domu, to mam ochotę mu nagadać! (śmiech) Ale wiem, że nie powinnam, bo atmosfera musi być dobra, żeby mąż strzelał jak najwięcej goli. - "Kiełbasa" jest obecnie jednym z najbardziej popularnych piłkarzy w Polsce. Jak pani reaguje na szum medialny wokół niego, szczególnie przed świętami? - Grzesiek powiedział, że okres świąteczny, gdy jest przerwa w rozgrywkach, poświęci rodzinie. Mimo tego miał cały czas włączony telefon. Ciągle ktoś do niego dzwonił! Tylko telefon, telefon i telefon. W końcu się zdenerwowałam i powiedziałam: "Słuchaj, jeśli nie wyłączysz tego aparatu i jeszcze raz zadzwoni w mojej obecności, to rzucę nim o ścianę! Żebyś nie miał do mnie potem pretensji". I teraz jest już wyłączony. Jeśli ktoś będzie twierdzić, że mąż unika kontaktu telefonicznego, to niech wie, iż Grzesiek robi to pod groźbą utraty komórki (śmiech). Mąż ma też zaproszenia na różne turnieje. Ale jak pojedzie na któryś z nich, to będzie z nim źle! Skoro obiecał, że poświęci ten czas rodzinie, to niech teraz dotrzyma słowa. Niech zrozumie, że ma żonę i dzieci. Przez 3, 4 miesiące liczyła się dla niego przede wszystkim piłka. Ja to rozumiem i nie buntowałam się, że nie chodziliśmy np. na koncerty. Wiem, że Grzesiek musi grać dobrze. Ale my też chcemy mieć go trochę dla siebie. Szczególnie w święta. - Mąż przyjął jednak propozycję wzięcia udziału w jednym turnieju... - Tak, ale tylko w jednym. Swoją obecność w Suwałkach zapowiedział już dawno temu, dlatego nie byłam przeciwna temu pomysłowi. Gdy mi o nim powiedział, zastrzegłam od razu: "To jest jedyny turniej, na który pojedziesz!" A co z pozostałymi? Niech odmawia! Maksymilian też chce sobie z nim pograć. - Jest pani zadowolona z tego, co piszą o mężu dziennikarze? - Chciałabym, aby w mediach zawsze pisali o nim dobrze. Denerwuje mnie, gdy Grzesiek nie strzeli gola np. w trzech kolejnych meczach, a dziennikarze od razu rozwodzą się o tym, że coś jest z nim nie tak. - W mediach przyjęło się już, że pani mąż to "Kiełbasa". Czy pani też tak się do niego zwraca? - Nie, nie mówię na niego "Kiełbasa", bo mi się to przezwisko nie podoba! On zawsze był "Kiełbas". W Kielcach dodali literkę "a" i zrobiło się "Kiełbasa". Ja mam na niego inne, swoje przezwiska. - Kto gotuje w domu? - Zaskoczę pewnie wszystkich: ani nie ja, ani nie mój mąż. Do tej pory stołowaliśmy się u mamy w domu. Był taki zwyczaj: wszyscy jemy obiady u mojej mamy. Ale w Kielcach oczywiście gotowałam ja. A co w kuchni potrafi zrobić mąż? No, przygotuje czasem herbatę, czy kawę (śmiech). Potrafi także zrobić jajecznicę i zagrzać kiełbasę. - Czy "Kiełbasa" lubi jeść kiełbasę? - Zdecydowanie tak. Kiedyś miał taki nawyk, że zamiast usiąść spokojnie do śniadania, to zjadał w biegu kromkę chleba i kawałek kiełbasy. I to mu wystarczało na cały dzień! - Może trzeba będzie podać kiełbasę na stół wigilijny? - Nie wolno! Obowiązuje post, dlatego u nas podane będą tylko potrawy postne. A kiełbasa może być następnego dnia. - Gdzie spędzacie święta? - W domu, oczywiście. U mojego brata. Mam liczne rodzeństwo, jest nas sześcioro. Wprowadziliśmy więc taki zwyczaj, że co roku święta organizować będzie ktoś inny. Aż do zeszłego roku spędzaliśmy je u rodziców. Rok temu wigilia była już w naszym domu. Teraz czas na brata. - Jakie są wasze ulubione potrawy? - Mąż lubi karpia i śledzie. Ja natomiast barszcz i pierogi. - Czy mąż stosuje jakieś ograniczenia w diecie z racji wykonywanego zawodu? - Gdzie tam! Grzesiek je wszystko, co jest na stole. On tylko mówi, że musi uważać na wagę. Kurczę - mówię - waga? Jaka waga? "Wcina" wszystko, naprawdę! Dopiero po Nowym Roku będzie się martwił, przed zbiórką w klubie (śmiech). Ale mąż lubi chodzić na saunę, więc na pewno "zbije" zbędne kalorie. - Jakie są wasze ulubione kolędy? - Kolędą, od której zaczynamy śpiewać jest: "Dzisiaj w Betlejem". Wyniosłam ten zwyczaj z domu. A po niej może nastąpić nawet cała seria innych! - Kto ubierał choinkę w waszym mieszkaniu? - Wszyscy! Ja, Grzesiek i Maks. Bo Amelka jest jeszcze za mała. Mąż stawia choinkę i podaje mi lampki, które ja układam. Bombki wieszamy wszyscy. Nasz mały już w zeszłym roku ubierał choinkę, choć miał tylko roczek. I nie stłukł ani jednej bombki! - Gdzie spędzicie sylwestra? - W kieleckim Exbudzie, tak jak rok temu. Dostaliśmy zaproszenie, więc na pewno się stawimy. Tym bardziej, że zaraz potem mamy chrzest Amelki. To wszystko jest układane "pod męża" - w zależności od tego, kiedy ma wolne. Rodzina Grzegorza Piechny: - Żona Izabela - syn Maksymilian (3 listopada 2005 skończył 2 lata) - córka Amelia (urodzona 14 października 2005 r.) Tylko Piłka/Wojciech Szaniawski