Najlepszy snajper GKS w ubiegłym sezonie podpisał wczoraj w Krakowie pewne dokumenty, ale jak wynika z jego wypowiedzi... nie wie co podpisał. - Działacze Wisły mówili, że jak przyjadę z adwokatem, to podpisaną umowę przeanalizujemy - odpowiada na pytanie czemu działacze Wisły nie dali mu przeczytać umowy Krzysztof Gajtkowski. Zresztą zachowanie działaczy Wisły w każdym aspekcie tej sprawy jest dziwne. Samo zaproponowanie zawodnikowi podpisania umowy zdaje się być niezgodne z przepisami, które mówią, że umowę z zawodnikiem klub może podpisać dopiero na pół roku przed wygaśnięciem kontraktu z dotychczasowym pracodawcą. A Gajtkowski przed tym sezonem przedłużył kontrakt z GKS do czerwca 2004 roku. Nieważne więc co wiślacy zaproponują Gajtkowskiemu, ważne co na to prezes Piotr Dziurowicz, bo to jedynie on może wydać zgodę na transfer zawodnika. Z wypowiedzi sternika klubu wynika, że jeszcze nikt się z nim w tej sprawie nie kontaktował. Nie wiemy też jaką sumę odstępnego Piotr Dziurowicz oczekuje za ewentualny transfer. Prasa spekuluje, że w rachubę wchodzi pół miliona euro. Pamiętajmy jednak, że ta kwota nie ma żadnego potwierdzenia w żądaniach klubu, a na dodatek jak na polskie realia zdaje się być bardzo dużą. A co na plany Wisły mówi główny zainteresowany czyli Krzysztof Gajtkowski? - Wszystko zależy od prezesów klubów. Jeśli się dogadają przejdę do Krakowa - tłumaczy na łamach "Sportu" piłkarz. - Coś tam w Krakowie podpisałem, ale wiem, że byłoby to niedobre rozwiązanie dla Gieksy. Klub nie dostałby za mnie ani złotówki, a ja tak nie chcę. Wiele zawdzięczam Gieksie. Związałem się z drużyną, kolegami. Nie mogę odejść w taki sposób. Gdyby z Wisłą nie wyszło to dalej będę grał w GKS i czekał cierpliwie na kolejną szansę. Na pewno marzeniem każdego piłkarza jest gra w tak dobrym klubie jak Wisła, ale z drugiej strony nie chciałbym, żeby Gieksa została na lodzie. Sprawa więc siłą rzeczy musi się jeszcze trochę pociągnąć. Oby nie zaszkodziło to Gajtkowskiemu w trzech ostatnich meczach rundy jesiennej.