Jedni, czy drudzy próbują zrzucić winę za race, które wylądowały na murawie Stadionu Narodowego na szefa PZPN-u Zbigniewa Bońka."PZPN był organizatorem imprezy, nie skontrolował kibiców przy wejściu na stadion, ci wnieśli race, a kilkadziesiąt odpalonych rzucili na murawę, powodując zagrożenie" - proste? Proste i czytelne. A może jest tak, że Boniek jest największą ofiarą tego zamieszania z racami, bo to jego wysiłek próbuje zniweczyć grupka frustratów?Może garstka kibiców Lecha Poznań - 40-50 spośród 10 tys. poznaniaków, jacy zjechali w Święto Flagi Państwowej do stolicy, która narobiła zamieszania, to najwięksi niewdzięcznicy w polskiej piłce od lat?Przypomnijmy kilka faktów. Gdy w sierpniu 2015 r., po meczu z FK Sarajewo, UEFA zamknęła stadion Lecha Poznań na jeden mecz za transparent "Legion Piłka. Krew naszej rasy", prezes Boniek wstawił się w UEFA za "Kolejorzem", karę określił jako "kosmiczną". - Jestem absolutnie po stronie Lecha, bo kara jest kosmiczna. Klub nie dostał nawet ostrzeżenia, tylko jakże surową karę - bronił poznaniaków Boniek. Od początku swej kadencji prezes akcentuje potrzebę zmiany procedur dotyczących wejścia na stadion, by kibice nie mieli trudniej niż pasażerowie samolotu lecącego do Nowego Jorku. Wiele razy apelował też do prawodawców o legalizację - na zdrowych zasadach - stadionowych rac. Dziwnym trafem te w rękach fanów Legii na Narodowym były bezpieczne. Jeszcze 30 kwietnia prezes PZPN-u zaapelował do policji i PKP, by ułatwili przejazd fanów Lecha na mecz. Co dostał Boniek w rewanżu od kibiców Lecha? Najpierw niewinny transparent, rozwieszony podczas meczu Polska - Serbia w Poznaniu: "Chcieliśmy doping i oprawę, ale Zibi zj... sprawę". Jeszcze bardziej wyrazisty dowód "wdzięczności" część fanów "Kolejorza" dała w poniedziałek na Stadionie Narodowym. Lekkomyślna grupa 40-50 osób, która zakłóciła widowisko, naraziła na uszczerbek na zdrowiu bramkarza Legii Arkadiusza Malarza, trafiając go płonącą racą.Boniek potrafi być wyrozumiały i przebaczyć wiele, ale fani "Kolejorza" przeholowali. Oni na współpracę już liczyć nie mogą i trudno się dziwić Bońkowi, gdy pisze: "Lech? Czuję się zawiedziony. I to nie przez postawę piłkarzy". Zostawmy jednak grupę frustratów, która chce polską piłkę przywrócić do średniowiecza. Grupa awanturników nie może przysłonić faktów, że finał Pucharu Polski to marka, o jakiej jeszcze cztery lata temu nawet nie śniliśmy. Pękający w szwach Stadion Narodowy, zapotrzebowanie na bilety przekraczało 200 tys. widzów, emocjonujące widowisko z udziałem najbogatszych polskich klubów, a główne trofeum po raz pierwszy wręcza sam Prezydent RP, co również podnosi prestiż rozgrywek. Tego wszystkiego nie może przekreślić kilkudziesięciu piromanów.Stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, czyli pomysły w rodzaju "wykluczyć Lecha z Pucharu Polski" nie przystoi w praworządnym, demokratycznym kraju. To przypomina trochę walenie grochem o ścianę, ale jedynym zabezpieczeniem przed powtórką tego typu incydentów jest tylko nieuchronność kary i jej szybkie wymierzanie. W Anglii musiało zginąć 96 kibiców Liverpoolu na Hillsborough, by wprowadzono normalność. Nie jest ona oparta na restrykcyjnej ustawie, w stylu naszej o Bezpieczeństwie Imprez Masowych. Bazuje na prostej rzeczy: przewiniłeś tu i teraz, natychmiast wyprowadza cię z trybuny steward, dostajesz karę i przestają cię obsługiwać na wszystkich arenach szczebla centralnego. Na Wyspach działa też monitoring głosowy, o czym świadczą zakazy stadionowe dla konkretnych osób za przyśpiewki rasistowskie. Nasze stadiony mają od dawna nowoczesny monitoring, ale przez brak egzekwowania prawa pełnią funkcję kwiatka do kożucha. Jakie będą kary dla Lecha Poznań, przekonamy się już jutro, co orzeknie Komisja Dyscyplinarna PZPN-u.