Zdjęcie sióstr Radwańskich z namalowanymi wąsami to kolejny z dowodów na to, że podziw, a może ponad wszystko sympatia dla skoczka z Wisły nie zależy ani od płci, ani uprawianej dyscypliny. Za kilkanaście dni takie wąsy przykleją sobie dziesiątki tysięcy kibiców w Polsce, którzy zjadą do Zakopanego na benefis Małysza. W ten weekend Polak żegna się z rywalizacją w Pucharze Świata, która przez 15 lat nakręcała jego sportowe ambicje. Nikt przed nim, i nikt po nim nie zdobył Kryształowej Kuli trzy razy z rzędu, ale nie tylko bogate sportowe dokonania uczyniły z niego wielkiego mistrza. Austriacy, Norwegowie, Czesi, Finowie i inni rywale podkreślają, że po Małyszu skoki nie będą już takie same. Odchodzi nie tylko dziesięciokrotny medalista igrzysk i mistrzostw świata, ale przede wszystkim człowiek, który nigdy nie uchybił rywalom. "Mistrz powinien być właśnie taki jak on" - komentują. Planicki mamut, do niedawna największa skocznia świata, to idealne miejsce dla wydarzenia tak niezwykłego. Szybuje się tu wysoko nad zeskokiem, loty trwają 10 sekund, najlepsi są w stanie osiągnąć 230 metrów. Widok skoczka w locie jest jeszcze bardziej urzekający i fascynujący niż na innych obiektach. Velikanka długo opierała się Małyszowi, aż w 2007 roku na zakończenie Pucharu Świata Polak okazał się tam niedościgniony w trzech kolejnych konkursach. Wtedy wydawało się, że Małysz pobije legendarny rekord Mattiego Nykaenena w liczbie zwycięstw pucharowych (46). Dziś wiadomo, że to się już nie uda. Adam nigdy nie bał się porażki. Była czymś naturalnym, motywującym do pracy i powrotu do formy. Może dlatego nikt inny w historii tej dyscypliny nie wracał na szczyt aż tyle razy. Poza rekordem Fina i złotym medalem igrzysk Polak wygrał absolutnie wszystko. Nie znaczy to, że pogodził się z 39 zwycięstwami w Pucharze Świata. Z pewnością dziś i w niedzielę powalczy o 40. W czwartkowych kwalifikacjach pokazał formę, która daje mu realne szanse na miejsce na podium. Będzie też chciał wyprzedzić Andreasa Koflera i wskoczyć na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej PŚ. Dzieli ich tylko 35 pkt. Małysz nie przyjechał więc do Planicy na swój benefis, ale całkiem na serio rywalizować ze swoimi następcami. I oczywiście po to, by w sobotę pomóc drużynie zająć kolejne miejsce na podium. Być może ostatnie, bo od przyszłego sezonu, bez lidera będzie jej o to cztery razy trudniej. Kończy karierę ktoś wyjątkowy. Nigdy nie uwierzył w swoją wielkość, nigdy nie zakochał się w sobie, zawsze był cichy, skromny, pogodny, całkowicie impregnowany na sławę. Nie brakowało mu jednak odwagi i charakteru, gdy było to niezbędne. W 2002 roku wystąpił w obronie swoich rywali, gdy część polskich kibiców traktowała ich szowinistycznie (zwłaszcza Svena Hannawalda). Trzy lata temu, gdy trenerem kadry został zaprzyjaźniony z nim Łukasz Kruczek, Małysz podjął bardzo trudną decyzję, że chce jednak wrócić do współpracy z Hannu Lepistoe. Zakończyła się ona dwoma srebrnymi medalami igrzysk w Vancouver i brązowym niedawnych mistrzostw świata w Oslo. W Planicy nie będzie Lepistoe. Nazywany przez Małysza "Dziadkiem" Fin miał zawał i do Słowenii nie przyjechał. Polak jest poruszony, mówi, że wypadek trenera mąci jego radość związaną z ostatnim w życiu startem. Nostalgia Małysza jest podwójna. "W drodze do Planicy cały czas myślałem o tym, że to już ostatni raz, że za rok przyjadę tu, ale jako kibic" - mówił w czwartek po kwalifikacjach. W ten weekend na Velikance dojdzie zatem do wielkiego wydarzenia: odchodzi jeden z największych skoczków wszech czasów i jeden z największych polskich sportowców. A zarazem zwyczajny chłopak z Wisły. Już kilka lat temu w swojej autobiografii napisał: "Patrzę w lustro i co widzę? Widzę siebie. Widzę Adama Małysza. Normalnego, zwykłego faceta. Choć, wiem, że jestem kimś rozpoznawalnym, że sport wyniósł mnie na piedestał. Chciałbym się po prostu zapisać w pamięci ludzi z jak najlepszej strony". Dariusz Wołowski, Michał Białoński Planica