Chociaż sam temu zaprzecza, to jego historia mogłaby śmiało posłużyć jako filmowy scenariusz. Jeszcze jako osiemnastolatek pracował w warsztacie stolarskim i grał w piłkę dla przyjemności w klubie ze swojej rodzinnej wioski. Dzięki swojej pracowitości i wielkiemu szczęściu w kilka lat trafił jednak na sam szczyt światowego futbolu - miał okazję grać w Lidze Mistrzów oraz na mistrzostwach świata i Europy, a wiele tysięcy kibiców do dzisiaj pamięta jego piękne gole. 15 sierpnia tego roku jasne stało się, że fanom pozostaną tylko wspomnienia tych bramek, bo Jacek Krzynówek ogłosił, że z powodu zdrowotnych kłopotów jest zmuszony zakończyć piłkarską karierę. Po trwającej ponad rok nierównej walce z kontuzjami, które po długiej karierze mocno nadwątliły jego organizm. - Przez ostatni rok walczyłem o powrót na boisko. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby jeszcze raz mieć okazję zagrać w piłkę. Niestety, tę walkę przegrałem - powiedział nam były znakomity zawodnik, kiedy rozmawialiśmy z nim kilka dni po tym, jak na antenie Canal Plus przekazał kibicom smutne wieści. Krzynówek ma dziś 35 lat. W piłkę grał zawodowo od osiemnastego roku życia. Zaszedł daleko. Jak sam mówi - znacznie dalej niż mógłby to sobie wymarzyć. Jeszcze kilka lat temu był autentyczną gwiazdą reprezentacji Polski i silnego Bayeru Leverkusen. Chociaż wielu na jego miejscu straciłoby kontakt z ziemią, to on ani przez moment nie bujał w obłokach. - Czy byłem gwiazdą? Ja tam gwiazdą nigdy się nie czułem. Jestem zwykły chłopak ze wsi. Wszystko, do czego w życiu doszedłem zawdzięczam swojej ciężkiej pracy i dobrym ludziom, których spotykałem na swojej drodze - podkreśla dzisiaj pan Jacek. - Poczekajcie moment, zaraz wracam. - Na chwilę przerywa rozmowę i z szerokim uśmiechem wita się z sąsiadem. W rodzinnych Chrzanowicach "Krzynka" znają i lubią wszyscy, bo nigdy nie wstydził się miejsca skąd pochodzi. "Nie gwiazduje", "Jest bardzo skromny i zawsze grzeczny", "Mnie to już z daleka mówi 'dzień dobry' " - zachwalają go mieszkańcy. Tak się to wszystko zaczęło - Jestem dumna, że mam takiego syna. Pamiętam go jako młodego chłopaka, który gonił z piłką po boisku. Od razu było widać, że kocha ten sport - podkreśla na każdym kroku mama pana Jacka. Pani Anna do dzisiaj dobrze pamięta czasy, gdy jej syn nie był jeszcze tym Jackiem Krzynówkiem, którego dziś zna każdy kibic. Pamięta je także Krzynówek. W końcu przez długie lata nic nie zapowiadało, że zrobi piłkarską karierę. Jako nastolatek Jacek rozpoczął nawet pracę w warsztacie stolarskim. - Stołu co prawda nie udało mi się złożyć, ale skręciłem parę szafek i regałów. O piłce nie myślałem w ogóle, bo sądziłem, że z niej rodziny nie utrzymam - opowiadał kilka lat temu w rozmowie z "Rzeczpospolitą". Mama piłkarza, pani Anna, przeczuwała jednak, że syn wcześniej czy później dostanie od losu szansę na spełnienie swoich marzeń. - Każdy tutaj widział, że Jacek kocha piłkę i żyć bez niej nie może - wspominała po latach na łamach "Dziennika". I rzeczywiście. Szansa pojawiła się w dniu, gdy LZS Chrzanowice rozgrywał w Pucharze Polski mecz z trzecioligowym RKS-em Radomsko. - Do przerwy była niemała sensacja, bo prowadziliśmy 1-0 po mojej bramce, ale potem na boisku pojawił się prezes Radomska Tadeusz Dąbrowski (wtedy jeszcze wyczynowo grał w piłkę) i strzelił nam dwa gole. Kurczę, ale to był mecz! - opowiada pan Jacek. Kilka dni później dostał propozycję od Dąbrowskiego. Miał przyjechać na kilka treningów do Radomska, pokazać co potrafi. - Zastanawiałem się długo, ale ostatecznie odrzuciłem tę ofertę. Prezes Dąbrowski był trochę rozczarowany, ale powiedział, że być może jeszcze się spotkamy. Minął rok, nadszedł kolejny sezon. Radomsko na początek wygrało 1-0 z Piotrcovią, ale przy zielonym stoliku zostało ukarane walkowerem, bo w jego składzie nie było ani jednego młodzieżowca. Wtedy o zadziornym chłopaku z Chrzanowic przypomniał sobie prezes Dąbrowski. - Tym razem nie musiał długo mnie namawiać. Wolałem biegać po boisku niż po warsztacie stolarskim. Przyjąłem jego propozycję i tak się to wszystko zaczęło... Minuta w meczu na błocie W Radomsku Krzynówek występował przez dwa sezony. Spisywał się na tyle dobrze, że wkrótce dostał ofertę z Rakowa Częstochowa. To właśnie w tym klubie zadebiutował w Ekstraklasie dokładnie 28 lipca 1996 roku. - Za dużo sobie w lidze nie pograłem, częściej występowałem w rezerwach. Nie narzekałem. I tak dużo się nauczyłem, bo w III lidze śląskiej trzeba było wówczas walczyć na całego, poziom był dość wysoki. Po roku zdecydowałem się jednak na kolejną zmianę klubu. Tym razem padło na drugoligowy Bełchatów - opowiada nasz bohater. Chociaż Krzynówek pozornie zrobił krok w tył, to wkrótce okazało się, że trafił we właściwe miejsce, by znowu ruszyć do przodu. Działacze GKS-u mieli spore ambicje, a trenerzy dawali pracowitemu chłopakowi szanse na coraz częstsze występy. Prawdziwym przełomem okazał się rok 1998, kiedy Bełchatów z Krzynówkiem w składzie awansował do Ekstraklasy, a kilka miesięcy później - ku zaskoczeniu kibiców - piłkarz odebrał pierwsze w karierze powołanie do reprezentacji Polski. - Pamiętam to dość dokładnie. Powołanie nadeszło kilka tygodni po tym, jak po jednym z ligowych spotkań zostałem umieszczony w jedenastce kolejki. Selekcjonerem był wtedy Janusz Wójcik, który dał mi szansę debiutu w pamiętnym meczu na błocie ze Słowacją (wygranym przez Polskę 3-1 - przyp. red.). Zagrałem tylko minutę. No, ale zapisałem się w statystykach! - uśmiecha się pan Jacek. Chociaż po "błotnej bitwie" na Tehelnym Polu w Bratysławie jego nazwisko na dłuższy czas zniknęło z notatnika selekcjonera, to ambitny zawodnik Bełchatowa ani myślał się zniechęcać. Na treningach pracował z jeszcze większym zacięciem niż dotychczas. Krzynówek: - Powołanie do reprezentacji to był zastrzyk energii. Moja ciężka praca została doceniona w najlepszy możliwy sposób. Bo czy dla piłkarza może być lepsza motywacja niż możliwość reprezentowania swojego kraju? Nie sądzę. * * * Na kolejnej stronie czytaj o propozycji nie do odrzucenia z Niemiec i o tym, jak Jacek zaliczył asystę przy bramce... Raula - Kliknij tutaj!