Sebastian Staszewski, Interia: - Na boisku dwukrotnie rywalizował pan z Diego Armando Maradoną. Jak pan wspomina te mecze? Roman Kosecki: - Po raz pierwszy spotkaliśmy się w 1988 roku, kiedy reprezentacja PZPN zagrała mecz z reprezentacją ligi włoskiej. W tamtej drużynie wystąpił Diego, a my zremisowaliśmy 2:2. Kilka lat później, w sezonie 1992/1993, byłem zawodnikiem Osasuny Pampeluna, a Diego grał w Sevilli. Po meczu ligi hiszpańskiej podszedłem do niego i powiedziałem, że jest moim idolem, że niesamowicie było być z nim na jednym boisku. Uśmiechnął się, podziękował i... pochwalił moją grę. Nigdy tego nie zapomnę. To było wasze ostatnie spotkanie? - Trzeci raz spotkaliśmy się w Stambule, tuż przed finałem Ligi Mistrzów. To wtedy Jurek Dudek zatańczył w bramce, a Liverpool wygrał puchar. Maradona był tam na zaproszenie UEFA. Zamieniliśmy kilka słów, niby powiedział, że mnie pamięta, ale wydaje mi się, że była to tylko kurtuazja... Co sprawiało, że na boisku Argentyńczyk był nie do zatrzymania? - To było niesamowite... Jakby to określić... Za każdym razem kiedy go widziałem, w oczy rzucało mi się przede wszystkim to, jak traktował futbol, piłkę nożną. To była dla niego świętość. Piłka była dla niego jak powietrze. Ta pasja po prostu z niego promieniowała. Miał jednocześnie niesamowitą technikę, szybkość, dryblingi. Oglądanie tego, jak prowadził piłkę w pełnym biegu, było niesamowitym przeżyciem. Mimo niewielkiego wzrostu posiadał też cechy przywódcze. Wie pan, wokół niego była aura wielkiej sportowej gwiazdy. To było coś niemalże duchowego. Maradona rzeczywiście był pana idolem? - Oczywiście. On i Grzegorz Lato. Dlatego wiadomość śmierci Diego była dla mnie prawdziwym ciosem. Nie jest to dla mnie miły wieczór. Maradona to najlepszy piłkarz w historii futbolu? - Dla mnie bez dwóch zdań. Lepszego w moim życiu nie widziałem. Dla kogoś najlepszy będzie Pele, dla innego Leo Messi, dla jeszcze innego Michel Platini. Ale dla mnie najlepszy zawsze był Maradona. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia