Zespół z Florydy, w barwach którego ostatecznie zagrał Dwayne Wade, miał ogromną szansę na pierwszy wielki finał w 17-letniej historii klubu, ale nie potrafił utrzymać na własnym parkiecie 6-punktowej przewagi w IV kwarcie... - Walczysz cały rok, by zagrać siódmy mecz na własnym parkiecie - mówił po meczu załamany trener Heat Stan Van Gundy. - Nie wiem jak to się stało, że nie potrafiliśmy obronić przewagi w czwartej kwarcie. Na myśleniu o tym i analizowaniu każdej akcji miną miesiące. W AmericanAirlines Arena na parkiecie pojawił się narzekający na uraz kontuzji żeber Dwayne Wade, który przed meczem przyjął środki przeciwbólowe. Rozgrywający gospodarzy, heroicznie walcząc z bólem, zdobył 20 punktów (7/20 z gry), z czego aż 12 w III kwarcie, po której gracze Heat prowadzili 66:64. Jednak zmęczony i ostro naciskany Wade nie był w stanie udźwignąć ciężaru gry w ostatniej części spotkania. Nie zdołał trafić ani jednego z sześciu oddanych rzutów, a ekipa z Miami nie wykorzystała prowadzenia 74:68 na 6,5 minuty przed końcem. - W zaciętym meczu trzeba wykazać się skutecznością. Tego nie zrobiliśmy i dlatego jesteśmy teraz w takim miejscu, w jakim jesteśmy - dodał Stan Van Gundy. - Oni awansowaliśmy, a my musimy radzić sobie z rozczarowaniem. W najważniejszym momencie "Tłoki" potrafiły poradzić sobie z presją. Sześciopunktową stratę odrobili Tayshaun Prince (rzut z półdystansu), Elden Campbell (celny wolny) i Chauncey Billups, którego rzut za trzy doprowadził do wyrównania na 5 minut przed końcem. Jeszcze na 105 sekund przed syreną celny rzut z linii Shaquille'a O'Neala (27 pkt;, 12/17 z gry) dał Heat prowadzenie (79:78), ale na miejscu był Rasheed Wallace, którego cztery "oczka" z rzędu dały obrońcom tytułu prowadzenie na dobre. Richard Hamilton zdobył 22 punktów (11/16 z gry), a Rasheed Wallace dodał 20 "oczek" dla Pistons, którzy mają bilans 4-4 w meczach numer 7 w historii klubu. - To jest potwierdzenie naszej wartości - przyznał Billups (18 pkt), którego rzuty wolne odebrały ostatnią nadzieję gospodarzom. - W ubiegłym roku zdobyliśmy tytuł, a niewielu dawało nam szansę. Mogę to zrozumieć, bo w ich składzie są dwie supergwiazdy. Gratuluję im wspaniałego sezonu, ale to my wciąż jesteśmy mistrzami. Drużyna z Detroit zagra w wielkim finale po raz drugi z rzędu. Mecz numer 1 NBA Finals 2005 już w czwartek w San Antonio, gdzie Pistons nie wygrali od... 1997 roku. - Jestem niesamowicie podekscytowany - powiedział Rip Hamilton. - To jest jak spełnienie marzeń. To wspaniałe uczucie w wieku 27 lat walczyć już o drugi tytuł. Zobacz WYNIKI oraz zdobywców punktów w NBA Playoffs 2005