Obrońcy tytułu zrewanżowali się za czwartkową porażkę we własnej hali 88:92. Trzeci mecz zostanie rozegrany we wtorek w Teksasie. O sukcesie Heat zadecydowało ostatnie 15 minut. Na trzy minuty przed końcem trzeciej kwarty goście prowadzili 62:61, ale od tego momentu zawodnicy z Florydy przyspieszyli grę, zdobywając 42 punkty i tracąc tylko 22. Zagrali również bardziej agresywnie w obronie, neutralizując gwiazdy Spurs Tony'ego Parkera oraz Tima Duncana. Nie był to najlepszy występ lidera Heat LeBrona Jamesa, który uzyskał 17 oczek, ale często mylił się pod koszem. Sygnał do ataku dał Mario Chalmers. W kluczowej dla losów meczu końcówce trzeciej kwarty, wygranej przez gospodarzy 14:3, zdobył sześć punktów i zaliczył dwie asysty. W całym meczu był najlepszym strzelcem Heat, uzyskując 19 punktów przy 50-procentowej skuteczności. "Myślę, że Rio Chalmers, bardziej niż ktokolwiek inny, sprawił, że zagraliśmy z taką pasją" - chwalił kolegę James. W odróżnieniu od pierwszego spotkania, kiedy to Spurs perfekcyjnie kontrolowali piłkę (tylko cztery straty), w niedzielę zgubili ją aż 17 razy. Ostatnia kwarta była w ich wykonaniu festiwalem zgubionych piłek i niecelnych rzutów. "Straty piłki i spudłowane rzuty to fatalna kombinacja" - podkreślił po meczu trener Spurs Gregg Popovich, który zwątpił w zwycięstwo już na osiem minut przed końcem gry, odsyłając na ławkę swoich najlepszych zawodników i posyłając do boju zmienników. Jedynym jaśniejszym punktem Spurs okazał się w niedzielę Danny Green. Skrzydłowy gości oddał pięć rzutów za trzy punkty i wszystkie były celne, co jest rekordem finałów NBA. Poprzednio stuprocentową skutecznością, ale w czterech próbach, wykazali się gracze Los Angeles Lakers: Scott Wedman w 1985 oraz Paul Pierce w 2008 roku. Wynik niedzielnego meczu finałowego NBA: Miami Heat - San Antonio Spurs 103:84 Stan rywalizacji play off do czterech zwycięstw: 1-1