"Nikt nie zatrzyma Los Angeles Lakers w Konferencji Zachodniej, tylko oni sami mogą sobie zaszkodzić" - to teza speca od koszykówki z ESPN, Johna Hollingera. My pójdziemy nieco dalej, wyrzucając z przytoczonego zdania "Konferencję Zachodnią". Zbyt odważnie? Możliwe, chociaż z pewnością nie dla fanów KB 24, Pau Gasola i spółki. Naszym zdaniem Lakers sięgną po drugie z rzędu i 16. w historii klubu mistrzostwo NBA. Dlaczego? 1. Bo na ławce trenerskiej siedzi Phil Jackson, człowiek, który potrafił okiełznać w swojej karierze charaktery takich indywidualności jak Michael Jordan, Shaquille O'Neal, Dennis Rodman, Kobe Bryant i Scottie Pippen. Nie szufladkuje koszykarzy, potrafi dotrzeć do każdego. Do Rona Artesta również. 2. Bo Kobe Bryant będzie jeszcze bardziej dojrzałym koszykarzem niż przed rokiem. Nie będzie strzelał fochów, obrażał się na pół świata i na kolegów z zespołu, tylko od pierwszych spotkań obierze kurs kalifornijskiej lokomotywy na stację "finał". 3. Bo Andrew Bynum musiałby zostać jednym z największych pechowców w historii zawodowej koszykówki, gdyby trzeci rok z rzędu wypadł w drugiej połowie sezonu ze składu z powodu kontuzji kolana. Zdrowy (przez cały sezon) Bynum to jeden z najlepszych młodych środkowych ligi. 4. Bo lidera Lakers kolejny raz w walce o tytuł wspierać będzie najlepszy koszykarz Europy - Pau Gasol. Fani Dirka Nowitzkiego, czy też Tony'ego Parkera mogą nas zmieszać z błotem, ale podczas mistrzostw Europy Hiszpan powodował u nas regularny "opad szczęki". 5. Bo zespół będzie bardziej zgrany niż przed rokiem. Z ważnych ogniw ubyło zaledwie jedno; Trevor Ariza. Włodarze klubu postarali się jednak o godne zastąpienie utalentowanego skrzydłowego... 6. Bo w zamian za Arizę do składu dołączono Rona Artesta. Wyjątkowo cenimy koszykarzy, którzy grają twardo i nieustępliwie w defensywie. Artest to obrońca wybitny, ale i nieobliczalny. Tu już rola Jacksona i Bryanta, żeby w trudnych chwilach uspokoić swojego "zabijakę". W Chicago MJ i Phil dali sobie radę z chyba trudniejszym emocjonalnie Rodmanem. Na weryfikację naszej i Johna Hollingera tezy przyjdzie nam poczekać do czerwca, kiedy zostanie rozegrany finał sezonu 2009/10. Jesteśmy ciekawie jakie są Wasze typy? Czy wierzycie w drugą z rzędu koronę Lakers? A może stawiacie na Celtics, Cavaliers lub Magic, albo inny zespół? *** Wiemy, że zapytacie o inne ekipy. Oto nasze uzasadnienie, dlaczego inni pretendenci będą musieli obejść się smakiem. Tytuł dla Boston Celtics? Nie, bo: - Mistrzowie z 2008 roku efektownie rozpoczęli sezon od zwycięstwa nad Cavs w Cleveland. Czemu na nich nie stawiamy? Bo bardzo przypominają nam Houston Rockets z czasów Charlesa Barkley'a, Hakeema Olajuwona i Clyde'a Drexlera. Jedna kontuzja może pokrzyżować mistrzowskie plany, co przed rokiem dowiódł uraz Kevina Garnetta. Tytuł dla Cleveland Cavaliers? Nie, bo: - Nie wydaje nam się, żeby LeBron James był gotowy do roli MVP finałów, a nie rozgrywek. Jego czas nadejdzie, ale jeszcze nie teraz. Może nawet nie w Cleveland? Shaquille O'Neal to wielka niewiadoma. Poprzedni sezon miał świetny, ale Suns byli cieniem drużyny sprzed kilku sezonów. Co pokaże w Cavs, czy będzie zdrowy i czy wytrzyma cały sezon gry w cieniu LBJ? Tytuł dla Orlando Magic? Nie, bo: - Dwight Howard jest zbyt grzecznym koszykarzem, żeby poprowadzić ekipę z Florydy po mistrzostwo. Ma warunki, żeby wsadzać rywali razem z piłką do kosza, ale w ubiegłorocznym finale tego nie pokazał. Nie wierzycie? Porównajcie styl gry młodszego O'Neala z Supermanem, a zobaczycie różnice. Tytuł dla San Antonio Spurs? Nie, bo: - Zauważalny lifting polegający na dodaniu do składu Richarda Jeffersona może okazać się niewystarczający, by rzucić rękawicę Lakersom. Poza tym ekipa z Kalifornii ma receptę na zatrzymanie uzdolnionego strzelca "Ostróg". Jaką? Dwa słowa. Ron Artest.